search
REKLAMA
Festiwal

Recenzje filmów z programu SPLAT!FILMFEST 2020. Część 2

Krzysztof Walecki

12 grudnia 2020

REKLAMA

Przyznam, że trochę nieufnie podchodziłem do dokumentu MAESTRO WŁOSKIEGO PLAKATU. Byłem zaskoczony obecnością tego tytułu w programie Splata, jednocześnie podejrzewając, że na ekranie mogą pojawić się plakaty kina gatunkowego, które kojarzę, choć nazwisko ich autora, Renato Casaro, było mi obce. Już pierwsze minuty dokumentu sprawiły, że zbierałem zęby z podłogi, oglądając dzieła włoskiego malarza, znane mi doskonale od najmłodszych lat, obrazy, które po dziś dzień uważam za jednorodne z filmami, jakie reklamowały. Plakat do Armii ciemności, z wypiętą, umięśnioną klatą (rzekomo) Bruce’a Campbella, do Conana Barbarzyńcy, z majestatycznie stojącym Cymeryjczykiem i Valerią u jego stóp, do Dawno temu w Ameryce, do Opery, do Rambo II i wielu innych.


Dokument ukazuje drogę kariery Casaro, jego coraz bardziej idącą w stronę fotorealizmu technikę, najsłynniejsze dzieła, jednocześnie pozwalając mu na komentarz, w jakich okolicznościach tworzył konkretne plakaty i jak zostały wtedy odebrane. Kiedy słucha się go, przeglądającego swoje szkice lub gotowe rysunki, aż się chce poznać historie wszystkich jego obrazów, zwłaszcza tych, które zna się od zawsze. Być może najciekawszy jest jednak portret autora plakatu jako tego, który dawniej był traktowany jako równorzędnego współtwórcę filmu. Tego, który nie tylko potrafił sprzedać dany tytuł, lecz także przez swój niesamowity zmysł umiał wyłuskać z niego to, co kluczowe, aby widzowie chcieli go zobaczyć. Patrząc na dzieła Włocha, trudno nie uznać, że niektóre z nich wyglądają na żywsze, zabawniejsze i zwyczajnie piękniejsze niż same filmy. Nawet dziś budzą podziw swą szczegółowością, oddaniem istoty tematu, ale również ponadczasowością. Dokument wskazuje na przyczyny, dla których dzisiejsza sztuka plakatu filmowego nie może się równać z ówczesną, choć najważniejszy wydaje się brak ludzi tej samej klasy i zdolności, co właśnie Casaro.

Legendarny Bruce Lee jest bohaterem dokumentu JAK WODA, który w równej mierze przygląda się karierze gwiazdy kung-fu, co jego próbom wyzwolenia się spod stereotypowego myślenia o nim. Nadrzędna myśl filmu Bao Nguyena obraca się wokół kulturowej tożsamości aktora, urodzonego w San Francisco, a wychowanego w Hong Kongu Chińczyka, który w wieku 18 lat przeprowadza się do Stanów Zjednoczonych, aby zdobyć wykształcenie i rozpocząć dorosłe życie. I choć twórcy zaczynają swą opowieść od momentu, w którym Lee wraca do Hong Kongu z żoną i dziećmi, mając za sobą sukces w amerykańskiej telewizji za sprawą serialu Zielony Szerszeń, powrót w rodzinne strony jest traktowany jako próba zbudowania swojej kariery na nowo po tym, jak Stany Zjednoczone nie potrafiły znaleźć mu godnego miejsca, wciąż traktując go w kategoriach ekranowego ozdobnika. Tymczasem nakręcone w ciągu zaledwie dwóch lat Wielki szef, Wściekłe pięści oraz Droga smoka stały się dla Lee przepustką do międzynarodowej sławy, której potwierdzeniem było zaproszenie z Hollywood w postaci głównej roli w Wejściu smoka.


Jest u Nguyena chęć uczynienia z Bruce’a Lee kogoś więcej niż gwiazdora kina kopanego, propagatora kung-fu w Stanach Zjednoczonych (a po premierze jego najsłynniejszego filmu – na całym świecie), kochającego męża i ojca. W Jak woda ma być on przede wszystkim człowiekiem próbującym wykorzystać swój sukces w celu poprawy wizerunku Chińczyków w Ameryce, gdzie utrwalił się obraz pokornego i cichego Azjaty, z którego można do woli drwić. Jest sporo dowodów na poparcie tej tezy – w filmie pojawiają się wspomnienia przyjaciół, współpracowników i rodziny Lee, jak również fragmenty wywiadów z nim – choć twórcom zdarza się także siłować z materiałem. Zwłaszcza potrzeba zestawienia ze sobą aktora z Muhammadem Alim, próba przekonania o zbieżności ich postaw i celów (słynny bokser przeciwstawiał się wojnie w Wietnamie, odmawiając służby wojskowej) wydaje się chybiona. Mimo to dokument stanowi cenną lekcję historii człowieka, któremu zależało na akceptacji kraju, w którym się urodził, i aby to osiągnąć, musiał rzucić cały świat do swych stóp.

Na koniec obecnego zestawu Splatowych filmów pozycja z działu WTF – #SHAKESPEARE’S SHITSTORM. Troma. I wszystko jasne. Najnowszy film w reżyserii samego Lloyda Kaufmana jest bardzo luźną ekranizacją… Burzy Williama Szekspira. Mamy zatem Prospera, genialnego, choć szalonego naukowca, który poprzysiągł zemstę na swoich dawnych pracodawcach. W tym celuje udaje mu się doprowadzić do zatopienia ich statku, choć rozbitkom udaje się dopłynąć do New Jersey, gdzie znajdują schronienie w prowadzonym właśnie przez Prospera klubie. Wkrótce jednak niewidoma córka naukowca i syn jego największego wroga zakochują się w sobie. Ktoś mógłby się nabrać na tak podaną fabułę i uznać seans nowego filmu Tromy za całkowicie bezpieczny. Błąd! Srające wieloryby, seksualne rozpasanie i dziwactwa, kogut z wielkim penisem, kpina z politycznej poprawności, z mediów społecznościowych, z potrzeby określenia się w każdym temacie, hektolitry płynów ustrojowych tryskających na wszystkie strony i facet przebrany za kobietę (oczywiście sam Kaufman). Co ocaleje w tym szalonym świecie Tromy? Chyba tylko miłość, choć ta jest ślepa – na szczęście pozostałe zmysły pomogą.

Skłamałbym, gdybym napisał, że nie bawiłem się na #Shakespeare’s Shitstorm. Film posiada siermiężne tempo, wątpliwej jakości realizację, brak umiaru i dobrego smaku, ale równocześnie bije z niego niezachwiany entuzjazm oraz niesłychane poczucie odpowiedzialności za dzisiejszy świat. Oczywiście Kaufman korzysta z bardzo nieodpowiedzialnego obrazowania, aby w finale w równie specyficzny sposób dać wyraz swojej miłości. Trudno tu mówić o kontrowersji, w tym celu należałoby traktować Tromę na poważnie, co jest zwyczajnie niemożliwe. Mimo to zainteresowani społecznym komentarzem znajdą go tu, choć wpierw będą musieli przekopać się do niego przez tony ekskrementów.

REKLAMA