Magiczna szarlotka. Czy AMERICAN PIE wytrzymało próbę czasu?
Za moich licealnych czasów faktycznie szarlotka była CIASTEM MAGICZNYM, bo w przeciwieństwie do keksu, makowca czy tym najbardziej kremówek łatwo ją było zrobić w domu ze składników ogólnie dostępnych i tanich. A poza tym była smaczna, zwłaszcza na ciepło. Nikt z mojej szkoły chyba jednak nie pomyślał, żeby wykorzystać ją w ten sposób, co Jim Levenstein (Jason Biggs), chociaż pomysłów na onanizm mieliśmy w tamtych latach bez liku. Ukradkiem kupowane gazety u zaufanych kioskarzy RUCH-u, dystrybucja prawie zajechanych kaset wideo, które przechodziły z rąk do rąk jak tajemny podręcznik do seksu w filmie. Dzisiaj już tego wszystkiego nie potrzeba. Tym bardziej nikt nie myśli o ciepłej szarlotce. Wystarczy kupić chociażby masturbator Max 2 firmy Lovesense i cieszyć się seksem wyniesionym na piedestał gorzkiej samotności. I pod tym względem American Pie próby czasu nie przetrwał. Jest jednocześnie zbyt klasyczny, wręcz lamerski, oraz odważny. Czy to możliwe w dobie popularności The Boys? Niestety tak.
Zwróćcie uwagę, że The Boys epatuje przemocą, seksualnym żartem, ale z takim przymrużeniem oka, jak tylko można. Nagości paradoksalnie jest niewiele, a niewybredny język skupiony jest na żarcie fekalnym, a nie rozmowie o seksie na dużo bardziej realistycznym poziomie. W sensie ról społecznych serial jest bezpieczny. Kobiety w nim rządzą, chociaż są obiektami seksualnymi, to jednak odsetek tych, które mają władzę, jest o wiele większy niż w American Pie, gdzie licealistki są tylko obiektami, bez znaczenia dla fabuły poza byciem „maszynkami do robienia lasek”. Męscy bohaterowie są pod tym względem jednakowi. Każdy chce inicjacji seksualnej na zasadzie mechanicznego pozbycia się nadmiaru spermy i robi to całkiem na serio, pomijając emocje partnerek oraz nawet ich czysto fizjologiczne potrzeby np. orgazm. Takie podejście jest nie na czasie we współczesnej komedii, która stara się zrównać płcie, jak to tylko możliwe, oraz wprowadzić wątki nieheteronormatywne. Ich w American Pie w ogóle nie ma.
Świat przedstawiony bazuje na białych, heteroseksualnych mężczyznach, których podstawowym celem istnienia jest wsadzenie penisa do waginy kobiety lub w jej usta. Można powiedzieć, że to klasyczne, purytańskie podejście, lecz bez kłamliwej otoczki dwulicowości. Z drugiej strony ten podział w filmie na rozpasanych mężczyzn oraz niewinne, w ogóle niemyślące o seksie bez górnolotnych emocji kobiet, jest sztuczny. Był sztuczny nawet w moich czasach, gdy może wraz z kolegami w liceum nie próbowaliśmy zdobyć szarlotkowych ośmiotysięczników, lecz funkcjonowaliśmy w środowisku, w którym koleżanki z klasy traktowały seks dużo bardziej libertyńsko – rzec by można codziennie, wręcz użytkowo – niż bohaterki American Pie. W dzisiejszych czasach jest jeszcze o wiele barwniej, luźniej, co nie oznacza, że licealiści masowo biorą udział w zbiorowych seksimprezach. Świadomość seksualna wśród nastolatków jest raczej większa niż w latach 90., a potrzeby wcale nie inne, słabsze lub mocniejsze. Są w normie, chociaż ich eksplikacja rzuca się w oczy, gdyż świat jest dużo bardziej informacyjnie wymienny, połączony, mniej prywatny. Widzą to ci, którzy żyli w latach 80. i 90., ale i wciąż są aktywni społecznie teraz.
American Pie cierpi więc na amerykańską purytańskość, bo dzieli płcie w taki sposób, w jaki w filmie się już tego nie robi, oraz na zbyt odważną stereotypowość w definiowaniu seksualnych relacji człowieka. Może jednak niektóre odłamy feministek byłyby zadowolone, bo w owej purytańskości przedstawienia relacji męsko-damskich kryje się paradoksalnie nienawiść do mężczyzn, którym nie zależy na uczuciach kobiet, lecz jedynie na ich ciałach. Tak więc mam problem z tym filmem dzisiaj. Bawi mnie niezmiennie od lat, chociaż widzę, jaki rozziew między nim a resztą filmowego świata wydarzył się na przestrzeni tych 25 lat, które upłynęły od premiery. Widziałem to już kiedyś, gdy pamięć o maturze była jeszcze we mnie o wiele żywsza. Z jednej strony byliśmy w klasie maturalnej dużo bardziej niewinni, w sensie, że nie mówiliśmy tyle o tym, kto był prawiczkiem, kto dziewicą i jakich sposobów używamy, żeby upolować dziewczyńską ofiarę. Zmiana tego stanu nie przesłaniała nam życia i przyszłości, dlatego było o nią łatwiej. Z drugiej w porównaniu z dzisiejszym światem młodych byliśmy przez kulturę jasno podzieleni na kobiety i mężczyzn, a wszelkie odstępstwa od pożądania się wzajemnie były wyśmiewane, wytykane, więc musiały być przykrywane udawaniem kogoś innego, niż się jest. Podobnie w American Pie, niegrzecznie, stygmatyzująco wobec kobiet, ale w przyjętych granicach amerykańskiego Południa. Nic ponad to się nie mogło wymknąć. Dlatego American Pie jest filmem, który tej społecznej próby czasu nie przetrwał. Jest zbyt odważny, niemal na granicy prawa, w tej swojej konserwatywności. Mam nadzieję, że wystarczająco opisałem tę ambiwalencję.
W kwestii technicznej zaś, a więc realizacyjnie, montażowo, muzycznie, aktorsko, wciąż jest produkcją, która bawi. Cenić również należy odważniejsze niż w wielu współczesnych filmach podejście do nagości. Szkoda jednak, że jest ona głównie damska. Współczesne tendencje równościowe nawet tą starają się wyeliminować, a aktorki zastępuje się dublerkami, lub – co gorsza- kręci nieautentyczne sceny seksu w stanikach lub używa CGI. Aktorstwo pełne to również nagość, która powinna być równomiernie rozłożona między wszystkie występujące w fabule płcie. Przydałoby się również o wiele dosadniejsze tłumaczenie oryginalnych kwestii aktorskich, żeby lepiej wyłuskać przekleństwa. Młodzież w tych czasach tak nie mówiła, jak również nie używa takiego języka współcześnie. Tak więc dotarłem do boomerskości American Pie. Może faktycznie za 40 lat film ten będzie przypominał dziadka erotomana, który bez przerwy gada o seksie z młodymi dziewczynami, lecz tak naprawdę całe jego nieszczęście polega na tym, że żadna na niego nigdy nie spojrzy ani nic mu nie pokaże, bo on nie ma siły wstać z inwalidzkiego wózka.