Letnie przesilenie – Gdynia 2015
Mimo że dzieło Michała Rogalskiego można by nazwać kolejnym rewizjonistycznym filmem, którego akcję osadzono w realiach wojennych, nie sposób zarzucić mu, że opowiada o wojnie w sposób banalny i całkowicie wtórny. Sięga bowiem reżyser po środki od dawna przez polskie kino zapomniane, uderza w tony, w jakie niegdyś uderzali Kazimierz Kutz i Stanisław Różewicz w swoich szkołopolskich filmach. Owszem, akcja Letniego przesilenia dzieje się podczas wojny, która jest punktem wyjścia dla wytworzonych w nim napięć dramaturgicznych, nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że film Rogalskiego o wojnie sensu stricto wcale nie opowiada. Mówi o jej obrzeżach, kontekstach – ludziach w nią uwikłanych. Reżyser odrzuca wielkie słowa i epickie narracje, właściwe filmom spod znaku II wojny światowej, a zamiast tego zajmuje się człowiekiem, jego wewnętrznym mikrokosmosem w określonym tu i teraz. Porzucenie wojennej skali makro sugeruje nam już miejsce akcji – polska prowincja roku czterdziestego trzeciego, stanowiąca opozycję dla prawdziwego teatru naszej historii – okupowanej stolicy, o której w filmie zaledwie się wzmiankuje.
Wszystko zaczęło się od rodzinnej fotografii, którą reżyser znalazł u dziadków i która w pewnym sensie streszcza jego film. Zdjęcie przedstawiało sielankową scenę zabawy nad rzeką, a na odwrocie widniała data jego wykonania – właśnie 1943 rok. Rogalski w swoim filmie próbuje ustalić, kim byli „ludzie z fotografii”. W materiałach promocyjnych powołuje się nawet na fragment opowiadania Heinricha Bölla:
„W opowiadaniu «Pobyt w X» Heinrich Boli [wł. Böll – KF] włożył w usta swojego bohatera, młodego niemieckiego żołnierza, który spędził noc z węgierską dziewczyną, takie słowa: «O czym myślisz? – spytała nagle. Był to łagodny, pewnie oddany strzał, który trafił w sam cel, przerwał we mnie jakąś tamę i zanim zdążyłem spojrzeć raz jeszcze na jej twarz w błysku zapałki, zacząłem mówić: Myślę w tej chwili o tym, kto będzie za siedemdziesiąt lat leżał w tym pokoju, kto będzie na tym miejscu o powierzchni pół metra kwadratowego siedział lub leżał i co będzie wiedział o tobie i o mnie. Nic nie będzie wiedział – będzie tylko wiedział, że była wojna». I oto jesteśmy. Prawie siedemdziesiąt lat po wojnie. I chcemy zastanowić się, kim byli – ten chłopak i ta dziewczyna – i co czuli. Nam nie wystarcza prosta wiedza, że «była wojna»”. 1
Ogromny potencjał takiego ujęcia nie został zmarnowany. Wręcz przeciwnie – pomysł przeniesienia na ekran podobnej idei zakończył się pełnym sukcesem. Powstała historia przejmująca, zabarwiona nutą nostalgii, okraszona poetyckim wdziękiem – głównie za sprawą lirycznych zdjęć nagrodzonego Złotym Lwem Jerzego Zielińskiego w połączeniu z klimatyczną muzyką (np. przedwojennym utworem Jerzego Petersburskiego Bez śladu, otwierającym obraz).
Oprócz znakomitej oprawy wizualnej i muzycznej siłą filmu jest międzynarodowa obsada aktorska, a w niej kilka świetnych kreacji, ze Steffenem Scheumannem wcielającym się w rolę upiornego komendanta, Jonasem Nayem i Bartłomiejem Topą na czele. Młode pokolenie polskich aktorów wcale nie odstaje od starej gwardii, o czym najlepiej świadczy nagroda Złotego Lwa dla Marii Semotiuk, odgrywającej rolę Żydówki Buni.
W opowiadanej historii mamy do czynienia z dwoma pełnoprawnymi bohaterami – polskim plebejuszem Romkiem (Filip Piotrowicz), terminującym na kolei u mechanika – a prywatnie kochanka jego matki – Leona (Bartłomiej Topa) oraz niemieckiego poborowego Guida Hausmana (w tej roli nadzwyczajny Jonas Nay), przedwcześnie powołanego do wojska w ramach kary za słuchanie „zdegenerowanej” muzyki (czyli jazzu). Obie postacie dzielą wspólny mianownik – znalazły się w ekstremalnych okolicznościach wbrew własnej woli, naturze czy wyznawanym wartościom. Celem młodzieńców jest przetrwanie, życie samo w sobie, pozbawione patriotycznych, szaleńczych zrywów. Dlatego każdy sobie rzepkę skrobie – Romek wraz z Leonem nie mają skrupułów w zbieraniu wszędobylskich gratów, pozostawionych przez wywiezionych do obozów Żydów; Guido natomiast ucieka w muzykę, chowając się na strychu z wojskowym radiem i słuchając ulubionej stacji jazzowej. Ich dystans, a może nawet obojętność, przejawiane w stosunku do sytuacji politycznej, doprowadzą do powstania relacji, w której młodzieńcy – stojący przecież po przeciwnych stronach barykady – spróbują uratować się nawzajem.
To jedno z ważniejszych pytań, jakie stawia reżyser. Czy można być częścią wojennej machiny i nie umazać sobie rąk krwią niewinnych? Czy można się odciąć, tak jak robi to Bożek w Nikt nie woła Kazimierza Kutza, a jeśli tak, to za jaką cenę? Letnie przesilenie to film o dojrzewaniu, ale także o samopoświęceniu, które jest gorzkim następstwem podejmowania wyborów, najczęściej stojących w sprzeczności z tym, w co się wierzy i czego się pragnie – wyborów zdeterminowanych przez trudny kontekst, a więc ułudnych, pozornych. Zdecydowanie jeden z lepszych filmów tegorocznego festiwalu.
korekta: Kornelia Farynowska
1 https://www.prasaifilm.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=247%3Aletnie-przesilenie-slowo-od-rezysera&catid=22&Itemid=113&lang=pl [dostęp: 20 września 2015].