search
REKLAMA
Felietony

Dlaczego uważam, że finał JAK POZNAŁEM WASZĄ MATKĘ jest DOBRY

Tomasz Raczkowski

3 kwietnia 2021

REKLAMA

Jak zauważył mój redakcyjny kolega, o kończącym już siedem lat finale Jak poznałem waszą matkę napisano już niemal wszystko. Głównie złego. Nawet najwięksi fani serialu, jak we wspomnianym tekście, prześcigają się w krytycznej litanii na temat zwieńczenia dziewięciosezonowej opowieści Teda Mosby’ego. Te głosy zawsze rozumiałem, ale nigdy do nich nie dołączyłem. W przewrotny sposób zakończenie serialu wydaje mi się właśnie bardzo trafne i idealnie puentujące całą narrację. Nie będę tu rozpisywał się na temat doświadczenia na linii widz–serial–bohaterowie, nie kusi mnie też analiza Jak poznałem wasza matkę w kategoriach uniwersalnego, filozoficznego przesłania na temat życia. Po dwóch pełnych przebiegach i wielokrotnym odświeżaniu poszczególnych fragmentów serialu spojrzę na kontrowersyjny finał jako na dopełnienie długiej opowieści, szukając w nim sensu w tym właśnie kontekście.

Dla porządku, zrekapitulujmy – w finałowym odcinku Ted Mosby, nasz nierzetelny narrator, spotyka w końcu tytułową matkę, Tracy. Trafiają na siebie po weselu Barneya i Robin, dwójki głównych bohaterów i odpowiednio komediowej siły napędowej i centrum romantycznych aspektów serialu przez zdecydowaną większość jego przebiegu. Cały dziewiąty sezon koncentruje się na przygotowaniach do tej chwili. Dosłownie – rozgrywając się w kilkadziesiąt poprzedzających wesele godzin, a metaforycznie – stopniowo budując obraz późniejszej relacji Teda i Tracy. Przed romantyczną kulminacją, skwitowaną słowami „i tak oto, dzieci, poznałem waszą matkę”, poznajemy w skrócie losy bohaterów, dowiadujemy się, że Tracy zmarła kilka lat przed rozpoczęciem opowieści, z kolei małżeństwo Barneya i Robin zakończyło się rozwodem. Natomiast tuż po zwieńczeniu historii otrzymujemy epilog, w którym Ted, zachęcony przez dzieci, jedzie z symboliczną niebieską waltornią do samotnej teraz Robin, tworząc zamykającą Jak poznałem waszą matkę klamrę i puentując całą opowieść domniemanym powrotem Teda do Robin, w której kochał się przez kilka ładnych lat na naszych oczach.

Kontrowersje dotyczą tu dwóch rzeczy – po pierwsze nagłego (z punktu widzenia narracji) uśmiercenia Tracy, do której pojawienia się twórcy prowadzili przez osiem sezonów i którą z powodzeniem sportretowała w serii dziewiątej Cristin Milioti. Śmierć budzącej sympatię postaci niemal zawsze spotyka się ze sprzeciwem fanów, tym bardziej jeśli mowa o postaci de facto tytułowej, której obecność była wyczekiwanym ukoronowaniem całej sagi Mosby’ego. Tutaj doszedł jeszcze gorzkawy posmak zjednoczenia Teda i Robin, który wielu widzów odbiera jako deprecjonowanie znaczenia Tracy w życiu Teda oraz przekreślenie rozwoju postaci. To z kolei wiąże się z drugim – i mam wrażenie, że dla większości fanów tym ważniejszym – głównym zarzutem wobec finału, czyli „rozbiciem” przez scenarzystów związku Barneya i Robin – związku z bardzo długą i burzliwą historią, którego celebracją miał być kończący się weselem sezon dziewiąty. Z pozoru zarzuty są słuszne – decyzja o śmierci matki i powrocie protagonisty do wyjściowej dziewczyny marzeń pachnie zagraniem pod publiczkę w stylu zjednoczenia Rachel i Rossa z Przyjaciół (skądinąd to uważam za prawdziwie złe zakończenie popularnego sitcomu), a także może rzucać cień na szczerość uczuć Teda do matki jego dzieci. Tak samo rozwój Robin i Barneya wydaje się krokiem wstecz, odbierającym sens rozwojowi tych postaci na przestrzeni sezonów. Kluczem jest tu dla mnie zwrot „z pozoru” – bo w rzeczywistości te zarzuty uważam za niezasadne. Mówiąc wprost, uważam, że takie, a nie inne zakończenie Jak poznałem waszą matkę jest pod wieloma względami znakomitą puentą, zgodną zarówno ze sposobem budowania postaci, jak i z realizowaną przez scenarzystów konwencją opowiadania o życiu.

Zacznijmy od śmierci Tracy. Jakkolwiek szokująca i zakomunikowana w ledwie kilkanaście sekund, śmierć tytułowej matki nie była „królikiem z kapelusza” – kobieta zmarła po długiej chorobie, w czasie której według Teda ich miłość stała się głębsza niż kiedykolwiek. Nie spadł na nią fortepian ani helikopter. Spotkała ją rzecz, która spotyka co chwilę tysiące ludzi, także młodych, na całym świecie. Co więcej, jak zwrócili uwagę post factum fani serialu, śmierć Tracy była zwiastowana pewnymi niuansami w trakcie ósmego i dziewiątego sezonu – nieuzasadnionymi, niemającymi kontekstu łzami Teda, uwagą Tracy na temat przegapienia wesela córki, przejmującym wyobrażonym monologiem Teda o tym, że chciałby spędzić kilkanaście dni więcej z Tracy czy przejmująco smutnym wydźwiękiem sceny, w której nasz narrator po raz pierwszy słyszy śpiew przyszłej żony. Z wiedzą na temat tego, jak serial się skończy, wiele z pozoru błahych elementów finałowej serii zyskuje głębszy sens, a narracja staje się bardziej wielowymiarowa. Co więcej, fabuła zyskuje niejako podwójny wydźwięk – cały sezon dziewiąty to długie pożegnanie z serialem, a także Teda z dawnym życiem. Jak się okazuje, futurospekcje ukazujące jego szczęśliwy związek z Tracy są także formą pożegnania narratora z ukochaną kobietą.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA