search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

MOTYL. STILL ALICE

Maciej Niedźwiedzki

1 kwietnia 2015

REKLAMA

Alice Howland jest profesorem na jednym z amerykańskich uniwersytetów i autorytetem w dziedzinie lingwistyki. Publikuje przełomowe książki dla tej naukowej dyscypliny. Właśnie smakuje największe sukcesy w swojej karierze. Zdobyła pozycję, o którą walczyła całe życie. Alice (Julianne Moore) jest również szczęśliwą żoną Johna (Alec Baldwin), aktywnego zawodowo wykładowcy, oraz matką trójki już dorosłych dzieci. Głównej bohaterce najbliższa jest jej najmłodsza córka – Lydia (Kristen Stewart) – niespełniona aktorka, błąkająca się po trzeciorzędnych scenach teatralnych i ciągle niezdecydowana, co ma ze swoim życiem począć. To zagubiona dusza niechętnie wracająca do rodzinnego domu, manifestując w ten sposób samodzielność i dorosłość.

W Still Alice obracamy się w świecie osób wykształconych i zamożnych, wśród amerykańskiej inteligencji. Reżyserzy filmu, Richard Glatzer i Wash Westmoreland, koncentrują się jednak szczególnie na przedstawieniu życia rodzinnego Howlandów. Oglądamy więc kolejne spotkania przy stole, kolejne niezobowiązujące rozmowy, śledzimy trywialność dnia. Te sceny, tylko pozornie prowadzące donikąd, są fundamentem dla boleśnie prawdziwego i szczerze emocjonującego dramatu. Pięćdziesięcioletnia Alice, świadoma nasilających się problemów z pamięcią, zapisuje się do neurologa. Lekarz wykrywa u niej wczesne stadium nietypowej odmiany Alzheimera: zdecydowanie szybciej postępującego i niestety przekazywanego genetycznie. Choroby tej nie da się w żaden sposób leczyć bądź spowalniać.

b

Alice skazana jest więc na utratę wszystkich umiejętności, na pożegnanie się ze zdobytą wiedzą, na opuszczenie murów uczelni. Tragizm sytuacji wybrzmiewa jeszcze mocniej za sprawą profesji, jaką zajmuje się bohaterka. Naukowo bada przecież język i metody, jakimi porozumiewają się ludzie, zajmuje się słowem jako narzędziem informacji. Przez to sama doskonale zdaje sobie sprawę z coraz większych trudności w werbalnym wyrażaniu myśli i emocji. Budzi to w niej zażenowanie i wstyd. Wzmacnia również jej poczucie bezsilności, przekonanie o pewnej porażce. Nie o takie życie Alice walczyła.

Still Alice w wyczerpujący sposób oddaje perspektywę osoby chorej na zanik pamięci. Reżyserzy na kilka inscenizacyjnie interesujących sposobów prezentują postępujący rozwój Alzheimera. Wykorzystują do tego zróżnicowane narracyjne środki. Kilkukrotnie zagubienie głównej bohaterki wyrażają ujęcia utrzymane w bardzo małej głębi ostrości, innym razem to doświadczenie wzmaga rozedrgana bądź ustawiona pod odpowiednim kątem kamera. W kolejnej scenie Alice zdominowana jest przez niezliczoną ilość obiektów i kolorów. Bohaterka nie potrafi przetworzyć tak dużej liczby wysyłanych jednocześnie informacji i zaczyna się gubić, nie panując nad otaczającą przestrzenią. W późniejszych partiach filmu bardzo kreatywnie wykorzystywany jest dźwięk: przytłumiony i niezsynchronizowany z obrazem. Przed oczami Alice powstaje szczelny mur oddzielający ją od rzeczywistości. To przeszkoda, której nie da się przeskoczyć. Autorzy filmu błyskotliwie ogrywają również wiele detali – zazwyczaj są to przedmioty codziennego użytku. Bohaterka z coraz mniejszą sprawnością chwyta je w ręce, nieporadnie z nich korzysta, nie wie, do czego służą.

b

Reżyserzy wzbogacają portret Alice o paletę drobnych gestów i, wydawać by się mogło, nic nie znaczących szczegółów. Still Alice to pełna niuansów obserwacja, wnikliwa analiza rozkładu ludzkiego umysłu, tracenia zmysłów i świadomości. Glatzer i Westmoreland traktują tytułową bohaterką z empatią, chętnie korzystają z subiektywnej narracji. Dzięki tym zabiegom łatwo utożsamić się i zrozumieć perspektywę chorej. Still Alice to też oczywiście kolejny dowód aktorskiego kunsztu Julienne Moore. To przejmująca, szczera kreacja. Pozbawiona szarży i popisu, wolna od kalkulacji. Worek nagród nie trafił w jej ręce za zasługi. Ona rzeczywiście była najlepsza.

korekta: Kornelia Farynowska

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA