UTOPIA, czyli komiks na małym ekranie
Chciałbym Was namówić do obejrzenia serialu.
Nie jest to ot tak sobie pierwsza lepsza produkcja telewizyjna. Nie jest jednak za bardzo znana, nie jest za bardzo nagradzana, nie definiuje na nowo telewizji. Łatwo ją przeoczyć – zadebiutowała na początku roku i nie wspięła się na szczyty popularności. Prawdopodobnie większość z czytających te słowa nawet nie słyszała o tym tytule. Nie postawisz “Utopii” obok „Breaking Bad” czy „Mad men” – nie jest jakimś tasiemcem, choćby najwybitniejszym, prowadzonym od lat, budującym prestiż stacji, kreującym nowe gwiazdy. Ale nie jest również serialem do zignorowania. Co więcej, drugiego tak oryginalnie zakręconego i niebanalnego serialu ze świecą szukać. Tak zresztą można powiedzieć o wielu produkcjach brytyjskich ostatnich lat – na czele z „Black Mirror”, o którym już pisałem – ale to „Utopia” dzierży berło najbardziej niekonwencjonalnego serialu, jaki widziałem w ostatnim czasie.
6 godzinnych odcinków. Oto historia kilku komiksowych geeków, przypadkowych bohaterów, którzy – zafascynowani graficznym majstersztykiem pod tytułem „Utopia” – popadają w niemałe tarapaty. Kino akcji? Z pewnością, bo jest i kilka pościgów, a i broń wypala bardzo często. Kryminał? Również, bo jest intryga, która ze skali mikro szybko przeradza się w makro. Tajemnica? A jakże, to najważniejszy składnik – ani my, ani bohaterowie nie wiedzą na początku nic, a owo nic generuje zbyt wiele przedziwnych, niepokojących i niebezpiecznych zdarzeń, żeby je zignorować. Więc niewiadomą należy odszyfrować, co nie będzie jednak łatwe, bo wiadomo – pojawiają się tacy, którzy nie chcą, aby tajemnica ujrzała światło dzienne. Czyli konspiracja i wiele pytań (kto, co, jak, gdzie, kiedy?), na które trudno znaleźć odpowiedzi.
Na tym poziomie „Utopia” brzmi banalnie. Słychać w niej echa „Lost”, którego sekret był skrywany przez lata, a gdy doszło do rozwiązania zagadki, to z każdego uszło powietrze, a to, co głównie rozbrzmiewało, to jęk rozczarowania – Brytyjczycy, całe szczęście, nie wodzą za nos aż tak okrutnie. Łatwa do zauważenia jest inspiracja „Teorią konspiracji” czy mitologicznym wątkiem „X-files” – wiedza o tym, co skrzętnie skrywane w rządowych biurkach, to klucz to zrozumienia kłopotów bohaterów. Skojarzenia niektórych czytelników pójdą także w kierunku „Heroes”, czyli sensacyjnej błahostki rozpisanej na wielu bohaterów – z komiksem w tle, czyli niezbyt poważnie, na luzie, trawestując kody kulturowe w popkulturowy sposób.
Jednak twórcy „Utopii” komiksem posługują się znacznie sprytniej zespalając w jednym serialu kilka sposobów artystycznego wyrazu – dokładnie tak, jak w najlepszych komiksach, gdzie niebanalna proza sąsiaduje z wyśmienitą stroną wizualną. Słowo, obraz, dźwięk (onomatopeje), didaskalia, przekaz, charakterystyczna dynamika całości: to kilka elementów reprezentatywnych dla m.in. „Strażników” Alana Moore’a, „Maus” Arta Spiegelmana, „Sin City” Franka Millera, „Perspepolis” Marjane Satrapi, „Thorgala” Rosinskiego/Van Hamme’a.
Podobną tożsamość ma „Utopia”. O warstwie fabularnej już wspomniałem, choć warto dodać, że łączy ona w sobie oczywistości przynależne wielu gatunkom i tematom, co nie jest niczym zdrożnym, bo historia dość płynnie przechodzi z punktu A do punktu B, trzymając się fabularnego kręgosłupa, ale pozwalając sobie czasem na mniej istotne dygresje. Każdy z bohaterów jest narysowany charakterystyczną kreską: dzieciak, nawiedzony geek komputerowy, sztywniak, krnąbrna studentka. Ściga ich małomówny zabójca. W tle zagubiony urzędas, któremu życie wywraca się do góry nogami, oraz ludzie, których twarze wyłaniają się tajemniczo z cienia. Jest też intrygująca Jessica Hyde, o którą padają pytania. Każdy z nich znakomicie zagrany, ale na pierwszy plan wybija się oczywiście Neill Maskell w roli psychopatycznego mordercy, oraz nie kto inny, jak Stephen Rea, którego doświadczenia nie można przecenić.
Dodajmy do tego warstwę wizualną, czyli wypielęgnowane kadry, w których zobaczymy zarówno brud ulic Londynu, ale i sielskość angielskiej prowincji (bo tam z czasem prowadzi akcja) – wszystko to w odpowiednim kontraście, świetle, przy użyciu zaskakującej perspektywy. Dodajmy odpowiednie operowanie ciszą, niedopowiedzeniem, których znaczenie jest wzmacniane niesamowitą, minimalistyczną muzyką Cristobala Tapia De Veera , kojarzącą się troszkę z ambientem, która buduje oniryczny nastrój całości. Co ważne, ta atmosfera jest często drastycznie przerywana niezwykłą brutalnością – wymyślne tortury, bezmyślne morderstwa, w tym masakra dzieci w szkole. To serial chwilami szokujący, niepoprawny politycznie, bawiący się przemocą, przekraczający granice, ale jednocześnie bardzo w tym wszystkim umowny, ironiczny, nie na serio. Komiks.
Dennis Kelly, twórca „Utopii”, nie miał aż takich ambicji, o których niejako mówię powyżej. Dialog z konwencją spiskowego thrillera i z komiksowym sztafażem jest raczej wypadkową niezwykłego talentu i poszukiwań wyjątkowości w świecie telewizji niż fascynacji tematem, wsiąknięciem w świat przedstawiony. Ten uznany 42-letni dramaturg, odpowiadający za naprawdę wiele docenionych dzieł wystawianych na najsłynniejszych teatralnych deskach Wielkiej Brytanii oraz w telewizji, jest raczej gościem do wynajęcia, jak sam o sobie mówi pewnym rodzajem dziwki, która obsługuje chętnych klientów. Na koncie Kelly’ego znajdują się komedie, kryminały, musicale – wszystko od siebie formalnie odmienne, skierowane do różnego typu widzów. „Utopia” to po prostu przypadek – wiedział, że Channel 4 szuka pomysłu na nowy serial, po olbrzymim sukcesie produkcji typu „Skins”, „Misfits”, „Shameless” czy „Black Mirror”. Siadł więc, napisał, wysłał i voila, Channel 4 daje kasę na realizację. To w dużym skrócie, bo nie bez znaczenia jest oczywiście znane nazwisko pomysłodawcy, więc decyzja o przekuciu słów w czyn nie jest dowodem na jakiś niezdefiniowany łut szczęścia, a jest raczej efektem pracowitości Kelly’ego. Co ciekawe, facet swoją wartość zaczął udowadniać dopiero po skończeniu 30 lat – wtedy dopiero skończył collage, a wcześniej pracował w normalnych marketach w magazynach i na kasie w Sainsbury, przez przypadek dołączając do grupy osób (Barnet Drama Centre), z którą rozwijał piśmiennicze pasje. Ot, kolejny dowód na to, że jak się chce, potrafi i ciężko pracuje, to można wiele osiągnąć.
Co więc decyduje o jakości i unikalności „Utopii”? Dennis Kelly nie odbiera tu zasług nikomu, kto uczestniczył w produkcji, choć to na nim skupia się uwaga, gdy mowa o twórcach sukcesu. Nie jest Vincem Gilliganem, Davidem Milchem czy Alanem Ballem, którzy byli intensywnie zaangażowani przy produkcjach, które tworzyli. On, dość skromnie, sugeruje, że dostarczył farb, postawił sztalugę, narysował wstępny szkic, ale tak naprawdę malarzami byli reżyserzy (Marc Munden, Wayne Che Yip, Alex Garcia Lopez), którzy przełożyli historię na język filmu kreując odpowiedni klimat całości. Mówiąc „klimat” mam na myśli KLIMAT, bo to serial z naprawdę niezwykłą atmosferą i pokłony należą się jego twórcom bez dwóch zdań. Specyficzny nastrój „Utopii”, idealne zespolenie obraz, dźwięku i historii, nie jest przypadkowym efektem – to wynik kreatywnej burzy mózgów i potrzeby zaproponowania widzom czegoś świeżego, nowego w ramach znanych schematów.
Czy się udało? Poniekąd na pewno. „Utopia” nie pobiła rekordów popularności, nie zdążyła jeszcze zebrać nagród, ale ma w sobie to mityczne coś, co sugeruje wiele. Czy to kultowość? Duże słowo, którego znaczenie za bardzo dzisiaj rozwodniono. Ale coś w tym jest. Coś „Utopia” ma w sobie takiego, co nie pozwala o niej nie pamiętać.
To coś musicie to sami zweryfikować.
Zwiastun:
Zobaczcie też próbkę, czyli pierwszą scenę z pierwszego odcinka.