search
REKLAMA
Seriale TV

Re-animacja #1 – Ekologiczne Uderzenie!

Radosław Buczkowski

5 marca 2013

REKLAMA

Re-animacja to nowa seria felietonów Bucho przywołująca klasyki animacji sprzed lat. Ale nie jakieś piękne disneyowskie baje, a te kultowe, jedyne w swoim rodzaju telewizyjne serie, które pokazywano na jednym z raptem kilku kanałów telewizyjnych. Dzisiaj część pierwsza.

Cholerne globalne ocieplenie! Śniegu nasypało tyle, że wyjść z domu nie można, a gdy zmożeni głodem udamy już się na pobliski targ, ubrani niczym niemieccy spadochroniarze podczas kampanii norweskiej, to nim zatachamy jutowe siaty do domu, zamiast porcji świeżych, ekologicznych warzyw, mamy zestaw mrożonek – no pięknie!

Nawet moim vintage rowerem jeździć nie mogę i muszę się tłuc w nieszczelnych, palących 40/100 autobusach, gdzie, spryskane miksem piżma i freonu baby, łypią na mnie wzrokiem pełnym gniewu i pogardy. Byle dotrzeć do domu, przecieram zaparowane Raybany i sprawdzam jak tam fejsikowe, rewolucyjne update’y – miodnie, zbliża się zimowy protest połączonych sztabów Synów Ozonu, Głodnych Freegan oraz Feministek Przeciwko Odwiertom Śląskim. Będzie się działo – trochę zimno na bieganie bez staników, ale nic tak nie przeprowadza rewolucji, jak naga pierś mroźnym wiatrem podszyta – jestem z wami, ale tylko mentalnie, ta moja wrażliwa skóra, może latem, ale też nie, lato to sezon festiwalowy – ach te dramaty dnia codziennego! Motyla noga! Mój rozpadający się już z lekka iPhone 4 ostro zamula – wstyd się na mieście pokazać, na szczęście niedługo urodziny, 50 złotych opakowane w Goplane is so 1997, więc czas na nowy gadżet. Laptop też coś słabuje, zalałem niechcący w sojowym capo, gdy ktoś brutalnym szturchnięciem wybudził mnie z artystyczno-twórczego transu, gdy pisałem sztukę w pobliskim vintage coffe-shopie – gorzej niż w Starbucksie,  ludzie to jednak zwierzęta! Tak, nowy fonik, już widzę te małe pakistańskie rączki pakujące moje prezenty – wyzysk dzieci? Może, ale co tam, na bank mają zniżki na nowe gadżety – always look on the bright side of life. W końcu dom, szybki obiad, warzywa na parze i sojowy jogurt, a wszystko skąpane w kilku kroplach soku z  świeżo wyciśniętej cytryny. Potem, przy przytłumionym świetle ekologicznej żarówki dobra książka, dziś: „Środowiskowi terroryści – the truth is out there”. Relaks,  życie jest piękne, czuje się spełnionym człowiekiem, dobrym obywatelem ekologicznej Europy.

Nie zawsze tak było i kto wie kim bym był dzisiaj, gdyby nie mój prywatny bohater, Kapitan Planeta:

Do przodu Planeto! Pamiętam to jak dziś, ten powrót z wagarów w dniu sprzątania świata, kiedy to lepszym pomysłem niż zbieranie zużytych prezerwatyw z pobliskiego parku, było bunkrowanie się u kumpla, oraz rundka w “Wolfensteina” przy paczce Snacków Star Foods i butelczynie litrowej pepsi w kultowym szkle. Odpalam telewizor, a tam stworzony z połączonych mocy  pięciu pierścieni, „Grejtest Czempien, Kaptin Planet” – nawet plakat sobie zrobiłem z owym eleganckim podpisem – super bohater stojący na straży ekologicznego porządku na naszej (jego?) planecie. Stało się, łyknąłem bakcyla.  Od tamtego momentu, przygody piątki dzieci z różnych zakątków świata, które otrzymały pierścienie mocy, by walczyć z każdą możliwą formą gwałtu na matce naturze, stały się dla mnie czymś więcej niż tylko serialem, to był nowy styl życia, a sama kreskówka jasno mówiła, że zimna wojna się skończyła, (Game over man, game over!) i czas poszukać nowego wroga. Serial zadebiutował na ekranach jankeskich i europejskich telewizorów  na początku 90. i od razu stał się olbrzymim sukcesem. Pomysł na program wyszedł od samego Teda Turnera –  tak jest, tego magnata medialnego, który “pokolorował” “Casablankę”, a całość opierała się na już wtedy przerobionym na wszystkie możliwe sposoby pomyśle, na grupkę młodych ludzi, którzy  otrzymują (bezpośrednio lub nie) specjalne moce (jakieś 87% jankeskich kreskówek), w tym przypadku pierścienie żywiołów.

Prosta sprawa a cieszy, bo kto nie chciał by takiego pierścienia? Krzyczymy woda i kontrolujemy wodę, krzyczymy ogień i panujemy nad ogniem… krzyczymy: gorąca, długonoga brunetka w seksownych, dżinsowych szortach i podwiązanej bluzeczce i… ok, takiego pierścienia akurat bym nie chciał, ale pewnie jakaś szowinistyczna świnia (bardzo niezdrowe mięso) skusiłaby się na takową biżuterię.

Wracając do meritum, siłą serialu było to, że każdy mógł zostać superbohaterem i to chwyciło, bo choć mogliśmy udawać podczas zabaw w parku, że jesteśmy G. I. Joe, czy innymi He-manami, to na zabawie się kończyło. W przypadku “Kapitana Planety”, każdy z nas był małym herosem, który mógł segregować śmieci, oszczędzać energię elektryczną i wodę, oraz sabotować odwierty rafinerii naftowych gdzieś na Atlantyku – frajda na całego!  Na dokładkę, w serialu aż roiło się od ekologicznych złoczyńców maści wszelakiej, którzy, jak już same nazwy wskazują, robili niesamowite wrażenie na młodych widzach. Czy można się oprzeć serialowi, w którego w galerię villainów wchodzą min. Duke Nukem, Pinhead Brothers, Tank Flusher, czy też The Rat Pack? Nawet teraz miałbym ochotę zobaczyć kilka odcinków przygód Planetarian. Jak pokazuje życie, jeden heros to za mało i w mniej więcej tym samym czasie co planetarny oficer, pojawił się na naszych ekranach, fioletowy kosmita pochodzący z mgławicy Koński Łeb, czyli Widget:

“Widget the World Watcher” był propozycją dla odrobinę młodszych widzów, a sam pomysł jak zwykle opierał się na sprawdzonych schematach –  zmiennokształtny (tu akurat fajny myk) kosmiczny bobik przybywa na naszą planetę, zaprzyjaźnia się z trójką dzieciaków i walczy w obronie natury.  Trzeba przyznać, że serial po latach broni się całkiem niezłe i spore wrażenie robi sposób w jaki wzięto na tapetę tematykę ochrony życia na ziemi.  Niesamowicie przystępna produkcja dla najmłodszych, narysowana fajną kreską, pełna ciekawych pomysłów, lekkiego humoru, a co najważniejsze z minimalna ilością przemocy, która nawet jeśli się pojawia,  to przyjmuje formę slapsticku.

Edukacja od najmłodszych lat, to jak wiemy, bardzo ważna sprawa, a zły dobór kanałów telewizyjnych może mieć tragiczny wpływ na przyszłe życie naszego potomstwa. Żeby nie być gołosłownym, większość z więźniów w St. Quentin (poniżej 35 roku życia) oglądała w dzieciństwie “Teenage Mutant Ninja Turtles”, “Transformers”, oraz inne typowe produkcje lat 80. , a taki Al Gore, który otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla , a także (zwykłym zrządzeniem losu) dorobił się fortuny na byciu “zielonym”, za dzieciaka oglądał nic innego, tylko jedną z pierwszych eko-kreskówek, opowiadającej o przygodach małej foczki, która wraz z przyjaciółmi walczy ze złymi kłusownikami, czyli “Bibifoc”/”Seabert”, u nas znaną jako “Foczka zwana Śnieżkiem” (tłumaczenie lepsze niż “Die Hard”!)

Wiem, że nie pasują niby daty, ale ja tam Alowi wierzę, w końcu to noblista, a co jak co, ale komitetowi  i laureatom tych prestiżowych  nagród, chyba można ufać… ekhm.

Dzisiaj powyższe pozycje, to prawdziwe klasyki oraz symbole dorastania na początku lat 90. seriale, które nie tylko bawiły, ale także uczyły i które są dowodem na to, że telewizja czasem na coś się przydaje. Kto wie, może gdyby nie Kapitan Planeta, zamiatałbym teraz dziedziniec na St. Quentin. Na szczęście tak się nie stało i wyrosłem na dobrego obywatela, naszego idącego ku postępowi kraju – wegetarianizm, tak! Segregacja śmieci, tak! Strefy tylko dla rowerów, tak! Zdrowa Polska, zdrowa Ziemia – tak, tak, tak!

I gdy już wszystko wydaje się takie proste i nieskomplikowane, a eko-rewolucjonistyczna radość wypełnia moje serce, kończę czytać książkę, a tam, największym eko-terrorystą naszego globu i powłoki ozonowej, okazuje się poczciwa Krasula i jej destrukcyjne gazy. Mućka, ale dlaczego? To ja protestuję przeciwko zautomatyzowanym mleczarniom, masowym hodowlom pod ubój, oraz walczę o zielone pastwiska jako prawo każdej łaciatej istoty, a Ty mi wiatrem w oczy?! Kto wie, może befsztyk tatarski, to idealny pomysł na dzisiejszą kolację… Bo zemsta najlepiej smakuje na zimno…

REKLAMA