O JEDEN SEZON ZA DALEKO. Seriale, które przeskoczyły rekina
Gotowe na wszystko (2004–2012)
Mimo wszystko nadal uważam, że to najlepszy „babski” serial, jaki miałam przyjemność obejrzeć. W Polsce „zdesperowane kury domowe” były swego czasu popularniejsze od Seksu w wielkim mieście, transmitował je Polsat, a oglądali wszyscy. Pomysł genialny w swojej prostocie – cztery zwyczajne, mieszkające na przedmieściach kobiety rozwiązują zagadki kryminalne, a w międzyczasie zakochują się, mają problemy z dziećmi, chorują, śmieją się i płaczą. Wszystko doprawione ciekawymi spostrzeżeniami natury ogólnej i głosem zmarłej Mary Alice, zjadliwie komentującej wydarzenia zza kadru. Z biegiem czasu jednak zagadki stawały się coraz bardziej naciągane, fabuła upodabniała się do opery mydlanej, a główne bohaterki postępowały w sposób niepodobny do samych siebie – co najbardziej bolało w przypadku mojej ulubienicy, Susan, która z uroczej, wrażliwej kobiety zamieniła się w pustą, latającą za facetami babę. Wszystkie męczące i nielogiczne wątki częściowo wynagrodził wzruszający odcinek końcowy.
Dr House (2004–2012)
Za długo to trwało. Po prostu. Wolałabym, żeby Dr House został w mojej pamięci jako intrygujący serial medyczny, traktujący poszczególne choroby jak zagadki kryminalne – a zapamiętam go jako tanią operę mydlaną o Housie skomlącym za głupią Cuddy. Chciałabym, żeby Hugh Laurie nadal był dla mnie charyzmatycznym, wrednym lekarzem, potrafiącym uzdrowić wszystko prócz swojej własnej lekomanii – a z winy ostatnich trzech sezonów kojarzy mi się z chodzącą kliszą pod tytułem „aspołeczny chamski geniusz”, parodią dawnego siebie. Coraz bardziej rozmemłana fabuła, wydumane problemy bohaterów i wręcz kuriozalne przypadki medyczne sprawiały, że Gregory House konał długo i boleśnie – zasypany gruzami tego, co kilka sezonów wcześniej było tak solidnie postawioną konstrukcją. Cóż, lekarze ostrzegają: jak się napchasz i objesz, to nawet po wyśmienitym daniu dopadnie cię zgaga.
Ranczo (2006–2016)
Podobne wpisy
Mówcie sobie, co chcecie. Jeszcze parę lat temu jak była niedziela, to było Ranczo i było fajnie. W końcu mieliśmy w Polsce serial, który bił rekordy popularności, nie odstawiając przy tym chałtury. Nie wstydził się „polskości” i swojskości, akcja nie toczyła się w scenerii nowobogackich warszawskich mieszkań (jak w większości rodzimych tasiemców), nie gonił karykaturalnie za zachodnimi serialami. Zamiast tego kontynuował tradycję polskiej komedii, tej z linii Kogla-mogla i Samych swoich, a przede wszystkim prezentował galerię świetnie zagranych, kolorowych postaci (Solejukowa, Michałowa, Czerepach). W którymś momencie stało się coś złego – zmęczenie materiału? Na nowe odcinki Rancza coraz trudniej było mi patrzeć. Nudziłam się, denerwowały mnie absurdalne wątki (agentka sztuki, oświecony Kusy zmieniający świat), coraz bardziej raziły wymuszony humor i moralizatorski ton. Szkoda.
Moda na sukces (od 1987 r. aż do końca świata)
Niestety nie wiem, co się przez te wszystkie lata działo u Ridge’a i Brooke, ale skoro zaczynali od niemal 30 mln widzów na świecie, a skończyli usunięci z anteny TVP ze względu na zbyt niską oglądalność, to z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że gdzieś w międzyczasie doszło do spektakularnego skoku przez rekina.
Ta lista mogłaby się ciągnąć przez kolejne strony tak, jak opisywane seriale ciągnęły się przez całe sezony. Kto jeszcze „zasłużył” sobie na miejsce w tym zestawieniu? Chirurdzy? Jak poznałem waszą matkę? Biuro? A może Homeland? Piszcie w komentarzach.