NIEKOŃCZĄCA SIĘ OPOWIEŚĆ. Niemijający urok
Każdy z nas ma filmy, które towarzyszą mu od dziecka. Niezależnie od tego, czy rodzice zabrali nas na nie do kina, czy obejrzeliśmy je w telewizji, w międzyczasie układając kolejne architektoniczne cudo z klocków lego, w jakiś sposób wryły się w naszą pamięć i prawdopodobnie już nigdy jej nie opuszczą. Dla polskiego pokolenia dwudziesto i trzydziestolatków jednym z takich tytułów jest Niekończąca się opowieść Wolfganga Petersena. Historia dzielnego Atreyu, który musi pokonać wszechogarniającą Nicość pochłaniającą magiczną krainę Fantazji, była w momencie swojej premiery (rok 1984) najdroższym filmem wyprodukowanym poza granicami Stanów Zjednoczonych oraz Związku Radzieckiego. Film pochłonął 60 milionów marek, co – przy ówczesnym kursie – stanowiło ekwiwalent 27 milionów dolarów amerykańskich.
Dziś ta suma nie robi już zbyt dużego wrażenia. Piraci z Karaibów dotarli nie tylko na kraniec świata, ale i na krańce producenckich kont bankowych. Musimy pamiętać jednak o kilku faktach. W filmie Petersena na próżno szukać wielkich gwiazd, które inkasowałyby za swoje występy astronomicznych wysokości gaże. Nie istnieje już marka, a wartość dolara uległa znacznym zmianom. W końcu, Niekończąca się opowieść to film skierowany głównie do młodzieży, a zatem potencjalne grono odbiorców było dość ograniczone.
Podobne wpisy
Główny producent filmu, Bernd Eichinger, doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że opowieść o Atreyu może pociągnąć na dno nie tylko jego, ale i innych poważnych inwestorów wykładających pieniądze na ukończenie filmu. Rynek niemiecki nie miał szans na pokrycie kosztów produkcji, nie mówiąc o wygenerowaniu jakichkolwiek zysków. Właśnie dlatego Eichinger od początku liczył na to, że Niekończąca się opowieść odniesie sukces za wielką wodą. Z tego powodu do głównych ról dziecięcych zaangażowano aktorów pochodzących z Kaliforni. Zresztą, amerykańska obsada nie była jedynym ukłonem w kierunku zachodniej publiczności. Kopia przeznaczona na rynek amerykański różniła się również w warstwie muzycznej. O ile w oryginalnej wersji niemieckiej mamy do czynienia jedynie z instrumentalną muzyką Klausa Doldingera, to „wersja amerykańska” wzbogacona została o elementy muzyki techno-pop oraz słynny utwór wykonany przez Limahla i Beth Anderson (warto wspomnieć, że kompozytorem piosenki był Giovanni Giorgio Moroder, znany ostatnimi czasy z płyty Random Access Memories grupy Daft Punk).
Z perspektywy czasu wiemy, że twórcy nieco przeliczyli się jeśli chodzi o szacowanie finansowych szans na rynku USA. Film zadebiutował na nim 20 lipca 1984, zarabiając ostatecznie około 20 milionów dolarów, co – jak na Stany Zjednoczone – nie było powalającym na kolana wynikiem. Mniej więcej tyle samo przyniosła dystrybucja na terenie Niemiec. Film zobaczyło w kinach około pięciu milionów widzów (to z kolei duży sukces). Producentów totalnie zaskoczył jednak sukces filmu na innych rynkach. Spoza Niemiec i USA na filmowe konta spłynęło jeszcze około 60 milionów dolarów. Niekończąca się opowieść okazała się być zatem sukcesem finansowym.
Adaptacja
Ciepłe przyjęcie filmu nie odratowało go w oczach autora książkowego oryginału, Michaela Ende. Jeden z najpopularniejszych niemieckich twórców literatury dziecięco-młodzieżowej ostro krytykował projekt jeszcze przed jego zakończeniem. Nie podobały mu się znaczne zmiany względem powieściowego pierwowzoru oraz wizualna strona filmu. Ende upierał się, że jego wizja krainy Fantazji opierała się o tajemnice oraz niedopowiedzenia. Wizja Petersena i ekipy była dla niego zbyt dosłowna, a nawet kiczowata. Dla przykładu, zamek z kości słoniowej (serce krainy i siedziba dziecięcej cesarzowej) przyrównał do wieży telewizyjnej, której wnętrza wyglądają jak kolejne pomieszczenia klubu nocnego. Z tanimi przestrzeniami dla dorosłych skojarzyły się mu również Sfinksy zagradzające drogę do potężnej wyroczni. Ende wyraźnie ironizował na temat ich odsłoniętych, kobiecych piersi. Autor przede wszystkim krytykował jednak sposób zobrazowania Nicości, która w żadnym wypadku nie przypominała dla niego groźnie wyglądającego żywiołu, ale spokojne, acz miarowe zanikanie rzeczywistości. Coś bliższego utracie pamięci, aniżeli postępującej katastrofie.
Różnica zdań pomiędzy pisarzem a członkami ekipy filmowej była tak duża, że autor zażądał zakończenia zdjęć lub zmiany tytułu i usunięcia jego nazwiska z listy płac. Pierwsza opcja oczywiście nie wchodziła w grę. W Niekończącą się opowieść zainwestowano już zbyt wiele pieniędzy, aby wyhamować rozpędzony motor produkcji filmu. Twórcy nie chcieli również dać za wygraną jeśli chodzi o tytuł obrazu. Wydana w roku 1979 książka Ende wyrobiła sobie już rzesze fanów (również poza granicami RFN), dlatego z marketingowego punktu widzenia zmiana nazwy byłaby strzałem w kolano. Cała sprawa skończyła się w sądzie. Michael Ende przegrał proces.
Oczywiście, sporo osób, które miały styczność z powieścią wytyka filmowi wiele uproszczeń względem oryginału. Co więcej, zwolennicy wersji książkowej mają w tym względzie zapewne wiele racji. Film Petersena przekłada na język filmu jedynie pierwszą część tekstu Ende, zupełnie rezygnując z części drugiej – skupionej na obecności Bastiana w Krainie Fantazji. Przez taki zabieg Niekończąca się opowieść zmienia się w historię o wiele silniej wpisaną w ramy klasycznej baśni, w której mamy do czynienia z dynamiką „od zera do bohatera” oraz bezapelacyjnym zwycięstwem dobra nad złem. Tekst Ende był w tym aspekcie o wiele bardziej przewrotny. Po przedostaniu się do Fantazji Bastian stawał się antybohaterem omamionym magiczną mocą Aurynu. Atreyu, po zakończeniu walki z Nicością, musiał stanąć naprzeciw postępującej zmianie charakteru chłopaka. W ten sposób Ende sugerował, że wyobraźnia i fantazja mogą zarówno niszczyć, jak i budować. We wszystkim trzeba znać umiar, trzeba uważać.
Mimo tego wszystkiego, z perspektywy czasu trudno zrozumieć wrogość autora względem wersji filmowej. Ciężko nie odnieść wrażenia, że do głosu doszła tu megalomania, która często przebijała przez wypowiedzi autora Niekończącej się opowieści. Godząc się na ekranizację Ende musiał zdawać sobie sprawę z tego, że nie każdy widzi Fantazję w taki sam sposób, w jaki widział ją autor w trakcie pisania. Adaptacja rządzi się swoimi prawami. Wrogość dziwi tym bardziej, że ekipie pracującej nad filmem ciężko odmówić pasji oraz zaangażowania w projekt. Zresztą, gotowy film doskonale broni się sam.