search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

STEVEN SEAGAL. Filmografia senseia

Tomasz Urbański

10 kwietnia 2017

REKLAMA

ABSOLUTION (THE MERCENARY: ABSOLUTION)/CZŁOWIEK ZASAD

2015, 95 minut, reż. Keoni Waxman

Obsada: Steven Seagal jako John Alexander; Vinnie Jones, Byron Mann, Josh Barnett

Dystrybucja w Polsce: Monolith

Najemnik John Alexander wraz ze swym przyjacielem dokonuje eliminacji afgańskiego handlarza narkotyków. Oddając się po wykonaniu zlecenia relaksowi w wieczornym klubie, ratuje z opresji Nadię. Pragnący odpokutować swoje grzechy Alexander postanawia wziąć pod swoją opiekę pokrzywdzoną. Jak się okazuje, dziewczyna uciekła dosłownie spod noża pewnemu niezrównoważonemu osobnikowi, stojącemu na czele lokalnego syndykatu. Tenże, by odzyskać uciekinierkę, ale przede wszystkim zlikwidować Alexandra, angażuje w akcję wszystkich swoich ludzi. Niezwykle niebezpieczne starcie będzie śmiertelnym końcem jednego z antagonistów.

Film zamykający trylogię o Alexandrze. Tym razem podejmuje wyjątkowo trudny temat odkupienia win – drogi, którą główny bohater postanawia kroczyć, by poddać się absolucji (wystarczy jeden dobry uczynek). To również kolejne wyzwanie aktorskie Stefana, wymagające wydobycia nieodkrytych jeszcze pokładów talentu. Efekt finalny w obu aspektach (niezbędnych względem siebie) jest bardzo satysfakcjonujący. Wiwisekcja problemu została przeprowadzona z porażającą głębią, jednocześnie subtelnie i z nutą przenikliwości. Rumuńskie, wręcz muzealne wnętrza przydały całości wagi, kompozycyjnie cyzelując styl. To wzorcowy przykład mariażu artyzmu z kinem rozrywkowym, który uzupełniany jest przez świetny obsadowy casting. Pomagający w wewnętrznej przemianie głównego bohatera Byron Mann doskonale rozumiał się z Seagalem (to już ich czwarte spotkanie po Bestii, Niebezpiecznym człowieku i jednym z odcinków serialu Bez litości) oraz nawiązujący do swej kanonicznej roli w Nocnym pociągu z mięsem Vinnie Jones (trzeci wspólny obraz po Zatopionych i Grze o życie) będący złym do szpiku kości, stanowiący doskonałą przeciwwagę na szali są mimo swych zalet jedynie uzupełnieniem dla rozpierającego ekran, pełnego blasku senseia, wizualnie niezmiennego, uzbrojonego w klasyczny (wielokrotnie wcześniej omawiany) uniform i nonszalancję w walce.

SNIPER: SPECIAL OPS/SNAJPER: REGUŁY WOJNY

2016, 87 minut, reż. Fred Olen Ray

Obsada: Steven Seagal jako Jake Chandler; Rob Van Dam, Tim Abell, Charlene Amoia

Dystrybucja w Polsce: Monolith

Wspólna akcja oddziału specjalnego pod dowództwem Vica Mosby’ego i wspomagającego ekipę snajpera Jake’a Chandlera, której celem było odbicie z afgańskiej wioski amerykańskiego kongresmena, zakończyła się sukcesem. Jake wraz z rannym kompanem został odcięty od transportu powrotnego i pozostał na miejscu misji. Po powrocie do bazy Vic, wbrew rozkazom przełożonych rusza ze swoim oddziałem na pomoc snajperowi. Do ekipy ratunkowej dołącza korespondentka wojenna. Na miejscu zastają zwiększone siły wroga, a ratunkiem dla nich okaże się… sam osaczony.

Jaki Van Dam, taki film. Być może duet Seagal–JCVD mógłby wzbudzić jakieś zainteresowanie i była to swego rodzaju przynęta dla potencjalnych widzów, ale sprostować należy, że to nie żaden chochlik drukarski, tylko nazwisko bardzo popularnego, wręcz legendarnego (tylko w USA) wrestlera, który zapragnął zagrać (tfu!) z mistrzem. I ten film jest jak ten “sport”, którego reprezentantem jest Van Dam. To takie udawane kino wojenne. Widać inspiracje polską szkołą, plan zdjęciowy stanowi róg jednej ulicy, akcja opiera się na statycznym strzelaniu gdzie popadnie (bryluje w tym Stefan), a zaskakującym jest sam fakt wyboru tematyki przez Seagala. Bo w mundurze i na wojnie jeszcze nie był widziany. Zmiana ta nie przyniosła rewolucji w kwestii podejścia do filmowego i aktorskiego rzemiosła. Sensei przygotował z reżyserskim udziałem weterana Freda Olen Reya potwornie długie osiemdziesiąt siedem minut dla naprawdę wytrwałych eksploratorów celuloidowych ekskrementów. Jest to też pierwszy z siedmiu przedstawicieli nurtu w pracy artystycznej Stefana zwanego „extreme_shitwave_2K16”.

CODE OF HONOR/KODEKS SPRAWIEDLIWEGO

2016, 107 minut, reż. Michael Winnick

Obsada: Steven Seagal jako Robert Sikes; Craig Sheffer, James Russo, Louis Mandylor

Dystrybucja w Polsce: Monolith

Były pułkownik Robert Sikes to samozwańczy ostatni sprawiedliwy. Wykorzystując swoje umiejętności strzeleckie, prowadzi krucjatę przeciwko złu. Bezlitośnie eliminuje gangsterów, handlarzy narkotyków, alfonsów i innych mających sobie za nic prawo i porządek. Jego śladem rusza dawny podopieczny agent federalny William Porter oraz miejscowi policyjni detektywi. Temat staje się popularny w mediach, które również prowadzą swoje dochodzenie.

Bohater interpretowany przez Seagala wykorzystuje umiejętności nabyte przy okazji poprzedniego filmu, który – jak wieść gminna niesie – kręcony był w tym samym czasie. Stefan, wbrew pozorom tym razem to nie ten sam Stefan, a film nie jest tym, czym się wydaje. Bo choć mistrz wciąż nie zgolił swojej wąsobrody, dalej nocą chadza w przeciwsłonecznych „seagalówkach” z zasadzoną na czerepie czapką doktora Paj-Chi-Wo, to w tym filmie jest naprawdę nieswój. Nie mówi (pierwsze słowa z jego własnych, prywatnych i osobistych ust padają dopiero w okolicy czterdziestej szóstej minuty!), jest zdeterminowany i bezkompromisowy, pozbawiony swej charakterystycznej nonszalancji. Jednak, co kluczowe, w finale scenarzyści zaaplikowali szokujący twist fabularny, niespotykany w twórczości mistrza, który porządnie lasuje mózg, przepalając jego zwoje. Poza tym koniecznie należy zwrócić uwagę na rewolucyjne efekty specjalne, generowane w najnowszej wersji programu Paint (to najwybitniejsze CGI krwi w kinematografii) i dużą porcję slow motion używanego przy niemalże każdej okazji. I ta towarzysząca obsada z rozpoznawalnymi gdzieniegdzie nazwiskami: Louis Mandylor (nie bardzo? przykładowo uniwersum Mojego wielkiego greckiego wesela, czyli dwa filmy i serial) czyli brat Costasa (też nie bardzo? Piły od III do VII), Craig Sheffer (głównie aktorskie ogony) i James Russo (kompletnie niezapadające w pamięć epizody na przykłąd w Django Unchained i Dziewiąte wrota). Palce lizać. Kończąc, odnotować należy doniosły fakt, ewenement w skali światowej, premiery tego filmu datowanej na ten sam dzień co poprzedniej produkcji senseia.

THE ASIAN CONNECTION

2016, 92 minuty, reż. Daniel Zirilli

Obsada: Steven Seagal jako Gan Sirankiri; Michael Jai White, Damon Whitaker, Pim Bubear

Dystrybucja w Polsce: brak

Dwóch amerykańskich przyjaciół, Jack i Sam, zajmuje się rabowaniem banków w Kambodży. Nieświadomie jednak kradną pieniądze szefa mafii Gana Sirankiri. Prawa ręka bossa, Niran, stawia złodziejom ultimatum: albo zaczną rabować pieniądze dla niego, albo spotka ich gniew Gana. Skomplikowana sytuacja, śmierć Sama oraz miłość Jacka do Avalon prowadzą do nieoczekiwanego finału.

Ledwie tydzień minął od śmiertelnego dwupaku od mistrza Stefana, a my już mamy kolejnego przedstawiciela „extreme_shitwave_2K16”. Piękny ten maj AD 2016. Tym razem Seagal pojawia się w filmie na zasadach gościa specjalnego. Wciąż nie wiem, czy twórcy równali poziom tej produkcji do ostatnich dokonań mistrza, czy to może Stefan swą charyzmą zdominował jakościowo film niejakiego Daniela Zirilli (obstawiam drugą opcję). W każdym razie mistrz w tych kilku scenach zaprezentował wyższy stopień odjazdu i abstrakcji, będąc zupełnie „odklejonym” od reszty obrazu, dowodząc fakt swojego pochodzenia z innej planety. Na chwilę zszedł na ziemię, by (obowiązkowo w zestawie brwi + żółte „seagalki” + wąsobroda + chusta, do których dołączył złoty medalion) w finale postrzelać sobie z karabinu, jak to ma w zwyczaju. To jednak było tylko gwoździem do trumny tej atrapy filmu.

KILLING SALAZAR/ZABIĆ SALAZARA

2016, 100 minut, reż. Keoni Waxman

Obsada: Steven Seagal jako John Harrison; Luke Goss, Georges St-Pierre

Dystrybucja w Polsce: Monolith

Podczas przesłuchania John Harrison próbuje dowiedzieć się, kto zawinił przy akcji związanej z przetrzymywaniem narkotykowego lorda, Salazara. W sprawie tej zeznaje major Tom Jensen, dowodzący oddziałem z wydziału narkotykowego, który przetrzymywał w tajemnicy przestępcę w jednym z luksusowych hoteli. Próby odbicia Salazara podjęła się ekipa złożona z popleczników gangstera. Ich akcja stanowiła zagrożenie dla bezpieczeństwa zarówno agentów, jak i mieszkańców hotelu. Odtworzenie biegu wydarzeń daje zaskakujące rozwiązanie.

Cóż to jest za miesiąc! Prawdziwe święto kina! Czwarta w ciągu dziesięciu dni premiera filmu (oczywiście majowa) ze Stefanem. Orgiastyczny festiwal Seagalomanii trwa w najlepsze i nie widać jego końca. Po wojażach w innych lokacjach sensei wrócił tam, gdzie czuje się najlepiej, bo jak mówią, wszędzie dobrze, ale w Rumunii najlepiej. Do fachu powrócił też Keoni Waxman (to już siódme przedsięwzięcie obydwu dżentelmenów), a istotną rolę w Zabić Salazara (nie mylić z Zabić Sekala) zagrał Luke Goss (jeden z braci bliźniaków legendarnego brytyjskiego duetu Bros, który w 2017 roku wraca na scenę po kilkunastoletnim niebycie), współpracujący już ze Stefanem przy Najemniku sprzed dekady. Zauważalny jest delikatny progres w twórczości. Kombinowanie z narracją, nie takie znowu oczywiste zakończenie (czyżby sequel?), będąca sednem całości zagadka to swoiste novum w opasłej filmografii mistrza, który próby zmian niweczy swoim zaangażowaniem, większość ekranowego czasu spędzając za stołem, śmiertelnie przynudzając. Nie ratuje tego nawet wielki powrót dawno nie widzianej kurtki ze skaju, która całkiem elegancko prezentuje się w duecie z okularami o żółtych szkłach. Dwie sceny akcji wywołujące emocje zbliżone intensywnością doznań do tych z grzybobrania, które marną realizacją i ze Stefanem będącym parodią samego siebie są kroplą w morzu potrzeb, są jedynie przyczynkiem do odruchu ziewania. Produkcja Waxmana ma jednak jeszcze jeden niezaprzeczalny atut. Niesie kaganek wiedzy o świecie, gdyż dzięki niej posiąść można informację o istnieniu rumuńskiego World Trade Center, który jest chlubą i stanowi o pięknie bukareszteńskiej panoramy.

THE PERFECT WEAPON/ZABÓJCA IDEALNY

2016, 84 minuty, reż. Titus Paar

Obsada: Steven Seagal jako The Director; Vernon Wells, Richard Tyson, Kimberly Battista

Dystrybucja w Polsce: Monolith

Niedaleka przyszłość (w zwiastunie rok 2045, w filmie 2029). Społeczeństwo trzymane jest w ryzach i każda próba buntu jest skutecznie tłumiona w zarodku. Nad wszystkim pieczę trzyma specjalna organizacja pod rządami tajemniczego Dyrektora. Narzędziem likwidacji niewygodnych jednostek jest poddany wcześniej eksperymentom tytułowy zabójca idealny. Pozbawiony uczuć, bez skrupułów wykonuje zlecone zadania. Jednak niespodziewany nawrót odruchu współczucia stawia pod znakiem zapytania jego byt. Tę sytuację próbuje wykorzystać Kontroler, który obmyśla plan zabicia Dyrektora.

Szwedzki reżyser Titus Paar o realizacji filmu z legendarnym Stefanem marzył przez wiele lat. Chciał zrobić go przede wszystkim dla swojego ojca chrzestnego, który jest wielkim fanem talentu mistrza. Ten jednak nie dożył do premiery, choć doczekał oficjalnych audiowizualnych pozdrowień od senseia (true story) – wciąż nie wiadomo, czy nie był to przypadkiem pocałunek śmierci.

To samo zdjęcie ryła Stefana (na pierwszym planie, choć rola jest drugoplanowa) jak na kilku ostatnich okładkach nie może mylić. Znów mamy do czynienia z pierwszorzędnym tałatajstwem. Film niestety miał swoją premierę – producenci mimo wszystko postanowili zaprezentować go światu. Ten szkaradny amalgamat Hitmana, Łowcy androidów i Uniwersalnego żołnierza jest częstą przyczyną nowotworów oczu. Przy całym swoim partactwie i indolencji Paar kompletnie obrzydził (jeśli już poprzednie filmy tego nie zrobiły) osobę senseia, który odstręcza przy próbie nawet największej chęci obcowania. Niezmienna aparycja, farmazony wypowiadane z nieznośną dezynwolturą (pogadanka o masażu absolutnie wybitna!) i cała koszmarnie amatorska otoczka realizacyjna powodują, że po seansie trudno wyjść z podziwu, jak ten celuloidowy wirus ujrzał światło dzienne i ma swoich entuzjastów (pokażcie się! kim jesteście?). Jednak co by o tej produkcji nie mówić, to ostatnia scena jest absolutnie gigantycznym mózgotrzepem, która zostawia trwały i nieodwracalny ślad na korze mózgowej i całej historii kinematografii. Tym samym przechodzi do niewymazywalnych annałów tej drugiej.

END OF A GUN/TRIUMF SPRAWIEDLIWOŚCI

2016, 87 minut, reż. Keoni Waxman

Obsada: Steven Seagal jako Michael Decker; Florin Piersic Jr., Jacob Grodnik

Dystrybucja w Polsce: Kino Świat

Były agent DEA, Michael Decker, pozostawiony bez uposażenia mimo owocnej służby, przebywa aktualnie na emeryturze w Paryżu. Podczas wieczornej przechadzki ratuje z opresji Lisę, zabijając przy okazji sprawców jej brutalnego pobicia. Następnego dnia dziewczyna proponuje Michaelowi kradzież dwóch milionów dolarów i podział łupu. Decker, zauroczony niewiastą, zgadza się, po czym dokonuje kradzieży. Jako że pieniądze należą do pewnego szefa gangu narkotykowego, sprowadza na siebie spore niebezpieczeństwo. Próbując odzyskać swoje pieniądze, gangsterzy porywają Lisę.

Waxman spróbował zrobić oglądalne filmidło. Wszystkie starania spaliły na panewce, bo fatalny scenariusz, kompletnie nieangażująca historia, oczekiwane, choć dawkowane w znikomych ilościach i kiepsko nakręcone sceny akcji oraz przede wszystkim odpychający Stefan niweczą te starania. Gwiazdor tym razem przywdział elegancką i stylową garderobę, jednak wąsobroda (o której mówi się, że jest już nieusuwalna) i okularki wciąż straszą. Mistrz nie dość, że torturuje widzów swą powierzchownością, to każe przeżywać katusze przez swoje aktorskie chwyty jak (nowość!) mruczenie czy (legendarne) marszczenie brwi. Co zrozumiałe w tym wieku, jest zwolennikiem pracy siedzącej, bo poza dwoma krótkimi scenami jego rola ogranicza się do wykładania filozoficznych wtrętów w pozycji siedzącej (w restauracji, samochodzie, na łóżku podczas scen seksu). Poziomem aktorstwa równa reszta obsady z dżentelmenem grającym głównego oponenta (ten sam jegomość, co wcielił się dwa filmy wcześniej w Salazara). Intryga, zasadzająca się na złodziejskim akcencie, jest jedną z najgorszych w historii kina, kwalifikując End of a Gun jako anty heist movie. I teraz co najważniejsze, przy całym swym negatywnym bagażu film ten jest bodajże najlepszym przedstawicielem „extreme_shitwave_2K16”, wciąż oglądalnym jedynie w stanie mocnego upojenia alkoholowego.

CONTRACT TO KILL/ŚMIERTELNA ROZGRYWKA

2016, 93 minuty, reż. Keoni Waxman

Obsada: Steven Seagal jako John Harmon; Russell Wong, Jemma Dallender

Dystrybucja w Polsce: brak

John Harmon, były, aczkolwiek ponownie „aktywowany” agent specjalny otrzymuje zadanie infiltracji arabskiej grupy terrorystycznej. Wraz z zaufanym partnerem, specjalistą od najnowszej technologii Matthew Sharpem i ponętną konkubiną Zarą Hayek odkrywa plan przemytu śmiercionośnej broni o ogromnej sile rażenia do Stanów Zjednoczonych. Jest jedynym który może temu zapobiec.

Garstka liczb, bo to znaczący film w pracy artystycznej senseia. Pięćdziesiąt – tak, to pięćdziesiąta pozycja w jego filmografii. Dziewięć – tak, to dziewiąta kooperacja duetu Seagal & Waxman. Siedem – tak, to siódma produkcja Stefana z 2016 roku. W ostatnim przypadku wydaje się to być dużą liczba, ale patrząc szerzej, tak nie jest. Dziękuję opatrzności za tego skromnego, z rozwagą i umiarem dawkującego swój talent aktorskiego tuza, bo ze swoimi siedmioma sztukami blednie przy osiągnięciach takich stachanowców jak Michael Madsen czy Eric Roberts (trzydzieści–czterdzieści pozycji w ciągu roku!!!) tym samym szanującego mój czas, sprawiając, że jestem szczęściarzem w komfortowej sytuacji. Ale wracając do samego filmu, Stefan znowu zrobił to, czego od niego oczekiwano. Kolejne padło prima sort, które ponownie obejrzy garstka desperatów i wszelkiej maści masochistów zagubionych w gąszczu polsatowego repertuaru. Do łask wróciła nie do zajechania kurtka ze skaju, po aktywacji (odzianiu przez Seagala) której rywale przeżywają gehennę i prawdziwe piekło na ziemi. Stefan doposażony został w broń palną najlepszej jakości, a na planie zagościła technologia, której jeszcze w filmach mistrza nie było. Istotnym było zaangażowanie Russella Wonga, obytego w sztukach walki (Romeo musi umrzeć, serial Zaginiony), który przewrotnie nie zajmuje się tym, na czym się zna, lecz przez ogromną większość filmu… steruje dronem. Akcja jest zdecydowanie żwawsza i choć mistrz wciąż preferuje siedząco-osiadły tryb, wydaje się być bardziej aktywny niż zazwyczaj. Ta zabójcza mieszanka połączona z aktorską i fizyczną wirtuozerią senseia oraz jego erotyczną wrażliwością (seks z blisko czterdzieści lat młodszą panną!) jest prawdziwą kinematograficzną petardą długo wybrzmiewającą po seansie. Jej pokłosiem są trwała martwica szarych komórek i ostateczny uwiąd receptorów zmysłu.

Na koniec krótki bilans „extreme_shitwave_2K16” – siedem filmów, cztery role drugoplanowe, kreowanie nieodróżnialnych wizualnie bohaterów (zasługa charakterystycznych elementów facjaty) i ich dualizm moralny, objawiający się w wątpliwych etycznie wyborach. Te cechy stanowią o wyjątkowości nurtu, który jest drogą krzyżową, ścieżką zdrowia pełną łajna i ekstremalnym maratonem z ekskrementami w jednym.

CHINA SALESMAN/CHIŃSKI ŁĄCZNIK

2017, 109 minut, reż. Tan Bing

Obsada: Steven Seagal jako Lauder, Mike Tyson, Janice Askevold, Dong-xue Li

Dystrybucja w Polsce: Monolith

Przedstawiciel firmy telekomunikacyjnej Jin Yan zostaje wysłany z misją do jednego z afrykańskich krajów. Jego celem są negocjacje i ich pomyślne zakończenie związane z ekspansją jego firmy na tamtejszy rynek. Niestety w wyniku napiętej sytuacji i rozprzestrzeniających się zamieszek rozmowy nie dochodzą do skutku. Jin Yan odkrywa, że wszystkiemu winni są konkurenci, którzy przekupując lokalnego generała doprowadzili do rozruchów destabilizujących kraj. Skromny przedstawiciel musi wziąć sprawy w swoje ręce (i nogi).
Ten chiński fresk filmowy to tylko dowód na to, że w jak dużej roli i jaki duży w danym momencie swojej kariery nie byłby Steven Seagal, i tak odciśnie na nim swoje niezmazywalne piętno. I tu właśnie, raptem dwie sceny wystarczą żeby film wpisać w niezwykłe dokonania X muzy. Przede wszystkim to epickie spotkanie dwóch legend. Kina i boksu. Steven Seagal kontra Mike Tyson i jeden z najbardziej wyczekiwanych i ekstrawaganckich (w sposobie realizacji) pojedynków mistrzów. To właśnie dla tej sceny powstała ta produkcja, której pozostała część stanowi tylko blade tło dla wspomnianej potyczki. Bo choć Tyson, próbujący rozhulać swoją filmową karierę przy pomocy Energy Drinka, robi co może by dorównać talentowi senseia, to król pokazuje kto jest aktorskim guru. I choć finał bijatyki między tymi dwoma dżentelmenami może być sporym zaskoczeniem, to nie da się ukryć, że warto ją zobaczyć. Takich epickich rzeczy (tylko w teorii) nie ogląda się często. Poza tym, o reszcie nie ma co pisać. Bo i po co.

ATTRITION (FINAL MISSION) /WYNISZCZENIE

2018, 85 minut, reż: Mathieu Weschler

Obsada: Steven Seagal jako Axe, Rudy Youngblood, James P. Bennett, Siu-Wong Fan

Enigmatyczny acz sympatyczny Axe żyje spokojnie w cichej azjatyckiej wiosce. Oddaje się kontemplacji i medycynie służąc lokalnym mieszkańcom w lekarskich poradach. Idyllę przerywa zniknięcie młodej dziewczyny, która posiada tajemnicze moce. Ten występek powoduje reakcję, której efektem jest zebranie kilku dawnych kumpli Axe’a w celu jak najszybszego odnalezienia zaginionej i wymierzeniu kary za tenże występek winnemu całego zajścia.
Cóż, oddać trzeba, że ten film jakoś wygląda. Zdjęcia są na przyzwoitym poziomie. Nie wieje od nich amatorką, co już jest wyczynem i krokiem milowym w przypadku ostatnich kilkunastu produkcji Stevena. Można zaryzykować nawet stwierdzenie, że momentami są po prostu ładne. Fabularnie doświadczać możemy potężnej dawki mądrości, skąpać się w duchowej przemianie głównego bohatera, być świadkami cudownych objawień i tradycyjnie obcować z niepowtarzalnymi pojedynkami senseia. Oczywiście montaż tych ostatnich jest sprytną, ekwilibrystyczną sztuczką przeznaczoną dla prawdziwych smakoszy tej celuloidowej “gierki”, lubujących się w wypatrywaniu dublerów mistrza. Jeśli chodzi o szyk mody, tu należy odnotować przywiązanie do tradycji. Pewne stałe są trwałe. Okulary z żółtymi szkłami na nosie oraz gęsta i soczysta wąsobroda pod tymże nosem stanowią o jestestwie Seagala. Czarna sutanna i pojawiający się okazyjnie biały kapelutek (naturalne skojarzenia z “Ojcem Chrzestnym”) dodają tylko uroku. Całość przyprawiona odrobiną brutalności z dostateczną ilością cyfrowej krwi i mamy kolejny spektakl radosnej egotwórczości Stefana. Dla wytrwałych, wisienką na torcie jest fragment jego koncertu podczas listy płac (tak, aktor to również wytrawny bluesman).

GENERAL COMMANDER/NACZELNY DOWÓDCA

2018, 81 minut, reż: Ross W. Clarkson, Philippe Martinez

Obsada: Steven Seagal jako Jake Alexander, Ron Smoorenburg, Megan Brown, Sonia Couling

Podczas jednej z akcji agent CIA Jake Alexander traci jednego ze swoich najbardziej zaufanych i najlepszych ludzi, a cała sprawa zostaje przez szefostwo agencji zamknięta. Ten stan rzeczy powoduje, że zarówno Alexander jak i jego cała pozostała ekipa odchodzą z firmy by już na własny rachunek ścigać zabójcę swego kolegi. Z finansowym wsparciem dołącza do nich Katarina Sokołowa. Przedsięwzięcie otrzymuje nazwę “General Commander”.
Pierwotnie ta produkcja planowana była na 9-odcinkowy serial. Na szczęście musicie znać dobre serce i litość senseia Seagala, który w swej dobroci zgodził się skrócić męki widzów przycinając całą historię do 80 minut i wypuszczając to jako jeden film, będący właściwie pilotem. To jednak i tak zbyt długi metraż dla nie zaznajomionych z aktualną twórczością (i jej jakością) mistrza. Wielu zwyczajnie wymięka przy 5 minucie. Ale reszta z lubością może podziwiać kolejne wykwity talentu Stefana. Wszystko podane w manierze telewizyjnej rodem z wczesnego Polsatu. Zdjęcia lekko rozmyte, delikatna zabawa formą, nieoczywiste zakończenie i znowuż nie za dużo samego senseia, który wyraźnie lubi tę zabawę z widzami, dawkując swoje wejścia. Lecz kiedy już się pojawi olśniewa swymi zdolnościami aktorskimi, łechcąc gałki oczne swą bytnością na ekranie. Jest krótko, acz intensywnie. Działa skutecznie, choć tym razem ograniczył się do broni palnej i białej. Z gracją baletnicy i siłą taranu po raz kolejny robi porządek ze złymi tego świata. Jako bonus pojawia się Tatiana Barkova. Tak, ta od Rebrowa i jego Watahy.

BEYOND THE LAW/MIASTO BEZPRAWIA

2019, 81 minut, reż: James Cullen Bressack

Obsada: Steven Seagal jako Augustino ‘Finn’ Adair , DMX, Johnny Messner, Patrick Kilpatrick

Były gliniarz wraca na ulicę by odszukać sprawcę zabójstwa syna i poczuć smak zemsty. Po piętach depcze mu skorumpowany detektyw Ray Munce, podążający tropem znaczonym krwią. Z tą sprawą związany jest też miejscowy gangster Augustino “Finn” Adair i jego niepokorny syn Desmond.
Po trzech filmach dziejących się w egzotycznych plenerach Steven wrócił na stare śmieci. Do brudnych, skorumpowanych Stanów Zjednoczonych i obleśnych, morderczych ulic metropolii. Okładka i obsada tego filmu sugerowałyby jakis spóżniony sequel “Mrocznej dzielnicy”, ale nic z tych rzeczy. Stefan gra tu jedynie drugie skrzypce (skądinąd jest to fenomen, że plakaty jego filmów “wyciągają” go na front, mimo niewielkiej czasowo obecności w filmie i grania ogonów – siła nazwiska wciąż robi swoje), w dodatku skrzypce te są po ciemnej stronie mocy. Co więcej robi to co mu się żywnie podoba. Generalnie siedzi mówiąc i mówi siedząc próbując zadbać o dobre relacje ojcowsko-synowskie (novum w karierze). Bardzo okazjonalnie wyciąga klamkę spod pazuchy swej twardzielskiej kurtały ze skaju, częściej ćmiąc cygara. Tradycyjnie ogranicza do minimum środki wyrazu, a niezmienna od wielu lat, doskonała stylówa na licu pozwala zaoszczędzić na charakteryzatorze i garderobianej. Poza tym warto skupić się na Johnnym Messnerze, który próbuje wyciągnąć ten film z C-klasowego bagna w B-klasowe bajorko nadając mu sznyt szeregowego akcyjniaka DTV. I po części mu się to udaje, a scenariusz daję tę szansę, bo nie jest taki przewidywalny jakby się mogło wydawać. Ostatecznie po wycięciu wątku mistrza, to dające się oglądać patrzydło, i paradoksalnie jeden z lepszych filmów Seagala w ostatnich latach.

Ciąg dalszy (z pewnością) nastąpi.

REKLAMA