Gumowe kończyny i sztuczna krew, czyli KRWAWY OBIAD
„Wszystkie okaleczenia, rozczłonkowania i rytuały kanibalistyczne zostały wykonane przez doświadczonych profesjonalistów. Nie próbujcie tego w domu. Dziękuję”.
Tak Jackie Kong ostrzega nas przed seansem Krwawego obiadu. Informuje też, że film w żadnym stopniu nie nawołuje do mordu i okultyzmu, a osobom o słabych nerwach reżyser sugeruje opuszczenie pokazu. Od siebie dodam, że jeśli nie możecie znieść sytuacji, kiedy aktorzy grają za bardzo, nie powinniście oglądać tego filmu. Jeśli gumowe kończyny i naprawdę złe efekty specjalne was irytują, nie powinniście oglądać tego filmu. Jeśli uważacie, że grupowe wymioty, aerobik topless i aryjski zapaśnik nazywający się Jimmy Hitler to przesada, nie powinniście oglądać Krwawego obiadu. Natomiast jeśli myślicie, że to może być tak złe, że aż śmieszne – będziecie się dobrze bawić.
W prologu filmu dwaj bracia dostają od swojego niespełna rozumu wujka Anwara (Drew Godderis) starożytne amulety bogini Sheetar i przykaz, by pilnie uczyli się o jej kulcie. Chwilę później mężczyzna zostaje zastrzelony przez policję. Po dwudziestu latach bracia George (Carl Crew) i Michael (Rick Burks) Tutnamowie prowadzą popularny wegetariański lokal. Dzięki książce o czarnej magii udało im się wskrzesić mózg i oczy Anwara, który trzymają w słoju z formaliną. Instrukcje wujka mają pomóc we wskrzeszeniu bogini Sheetar. By rytuał się udał, trzeba zmontować dla niej ciało przy użyciu zwłok różnych kobiet, przyrządzić krwawy bufet z ludzkiego mięsa i nakarmić nim rzeszę ludzi. Jako wisienka na torcie potrzebna będzie też ofiara z dziewicy, którą Sheetar ma pożreć zaraz po przebudzeniu. Brzmi dziwnie? Nie dla braci Tutnamów, którzy z zapałem zaczynają gromadzić w kuchni kończyny i inne narządy, w międzyczasie serwując wegetariańskie potrawy.
Jakkolwiek makabrycznie to brzmi, film jest cudownie pocieszny i zabawnie nieporadny. Jakby same wątki nie były wystarczająco niedorzeczne, dostajemy do tego naprawdę przesadzone aktorstwo. Absolutnie każda rola i każdy dialog są… za bardzo. Pierwszy przykład z brzegu. Shepard (Roger Dauer), detektyw na tropie Tutnamów, to typowy cwaniak i podrywacz. Więc kiedy poznaje swoją nową partnerkę (LaNette La France), jego brwi zaczynają ruszać się jak fale Dunaju, a język zaczyna wykręcać we wszystkie strony, jakby chciał oderwać się od reszty ciała. W połączeniu z pstrokatymi koszulami i zachowaniem podrzędnego macho wygląda to jak parodia grana pod wpływem zbyt mocnej herbaty grzybowej. A to tylko drugi plan. Za to braci Tutnamów charakteryzują dwie cechy. George zachowuje się jak idiota z ADHD, a Michael potrafi hipnotyzować wzrokiem. I teraz wyobraźcie sobie taki zestaw w akcji, kiedy to obaj panowie zachowują się w sposób tak przesadzony, jak tylko się da. Jeden ciągle skacze, rechocze albo krzyczy na telewizor, a drugi patrzy na ludzi tak, że gdyby miał silniejsze mięśnie w czaszce, oczy wystrzeliłyby mu z orbit.
Mamy niedorzeczną fabułę i aktorstwo na amfetaminie. Czy coś pominąłem? A, jeszcze smaczki, których w Krwawym obiedzie jest sporo, a każdy kolejny jest głupszy od poprzedniego. Wspominałem o gadającym mózgu z oczami w słoiku, ale nie zgłębiłem wątku będącego nazistą wrestlera Jimmy’ego Hitlera. Otóż George Tutnam namiętnie ogląda walki MMA, w których Hitler bryluje. W pewnym momencie panowie spotykają się na ringu. Nie zdradzę wyniku walki, ale nawet jak go poznacie, nie zrozumiecie, skąd taka ksywka dla zawodnika. Do filmu wnosi tylko refleksję, jak złe jest połączenie świńskiego blondu z czarnym wąsikiem. Tak samo nie wymyślicie, po co w filmie umieszczono wątek konkurencyjnego wegetariańskiego lokalu, w którym właściciel jest brzuchomówcą i najczęściej „rozmawia” z kukłą siedzącą za ladą. Na szczęście Krwawy obiad to nie jest film skłaniający do przemyśleń, tylko oblany obsceną i posoką horror komediowy. Wszystkim miłośnikom gatunku życzę smacznego.