Connect with us

Publicystyka filmowa

Filmy SCIENCE FICTION, które nigdy się nie ZNUDZĄ

Produkcje dobre technicznie, ale i bardzo nieobiektywnie sentymentalne.

Published

on

Filmy SCIENCE FICTION, które nigdy się nie ZNUDZĄ

Z poniższymi filmami mam trochę tak, jak z muzyką Claude’a Debussy’ego, zespołów Genesis i Marillion, niezależnie, czy śpiewa Fish, czy Steve Hogarth – nigdy się nie znudzą i pozostaną ze mną, aż ze starości wypadną mi wszystkie zęby. Sporo o tych tytułach napisałem przez lata zajmowania się opowiadaniem o ludzkiej kulturze i jej odpryskiem w postaci kinematografii. Będę się więc starał, żeby to zestawienie opowiedziało bardziej o moich osobistych emocjach związanych z tymi produkcjami niż suchym pisaniem na temat kwestii technicznych i ich wpływie na psychologię odbioru owych dzieł, jak to mistrzowsko umieją przynudzać filmoznawcy.

Advertisement

Chętnie również przeczytam, jakie są wasze listy podobnie odbieranych filmów i jak je odczuwacie; bo zapewne wiecie o nich wszystko, skoro je bez końca możecie oglądać. Gorzej jest pisać o własnych emocjach i dawać je między ludzi, nieraz jak perły przed wieprze.

 

Advertisement

„Łowca androidów”, 1982, reż. Ridley Scott

Wcale nie jest najważniejsze, czy przyznamy maszynie takie same prawa, które sami posiadamy, a ona będzie ich biernym nosicielem. Cały wic polega na tym, że maszyna powinna odnaleźć sens swojego istnienia, kiedy te prawa jej się najpierw przyzna, a później odbierze całą wcześniej stworzoną społeczną idyllę funkcjonowania w radosnej, ludzkiej rodzinie. Ridley Scott o wiele lepiej niż Philip K. Dick wykreował ów dylemat między boskością a byciem niewolnikiem-mitomanem, a Rutger Hauer przeszedł do historii swoim monologiem, kiedy tuż przed śmiercią wybrał mentalnie swój los.

Czy replikanci są maszynami? Problem w tym, że nie. Scott, a później i Denis Villeneuve w swoich filmach z uniwersum Blade Runnera przeciwstawili ich jestestwo światu interaktywnej techniki i tak zwanej klasycznej, metalopochodnej robotyki. Replikanci są kimś w rodzaju gorszych dzieci ludzi i – co ciekawe – mentalnie przejęli od nich tę samą drabinę wartości, zwłaszcza tęsknoty. Godnym życia jest tylko ten, który posiada biologiczną historię, a więc dzieciństwo, okres płodowy i akt zapłodnienia.

Advertisement

Takie podejście to nic innego jak futurystyczna, nazistowska eugenika. Spotkać ją możemy pod różnymi postaciami i w realnym życiu. Niekiedy zwie się nacjonalizmem, rasizmem, a kiedy indziej korporacyjnym zarządzaniem ludźmi, samodoskonaleniem, modą etc. Pochylać się nad tym etycznym dylematem można bez końca w czasie seansu Łowcy androidów i Blade Runnera 2049.

„Powrót do przyszłości”, 1985, reż. Robert Zemeckis

Przyznaję, że nie potrafię już patrzeć na serię Powrót do przyszłości bez przypominania sobie, w jakim jest stanie Michael J. Fox i jak się wypowiada dzisiaj o swojej chorobie i życiu ogólnie. To jednak, że widzę stan Michaela J. Foxa, w niczym nie psuje mi rozrywki przy kto wie czy nie najlepszej komedii przygodowej science fiction, jaką kiedykolwiek nakręcono.

Advertisement

Upadki, problemy z jedzeniem i zapalenie płuc, to wszystko może cię dopaść na swój subtelny sposób. Nie umierasz NA chorobę Parkinsona. Umierasz Z chorobą Parkinsona. Zdaję sobie sprawę, jak trudne jest to dla ludzi i zdaję sobie sprawę, jak trudne jest to dla mnie, ale mam pewien zestaw umiejętności, które pozwalają mi sobie z tym radzić. Mimo że – jak stwierdził aktor – każdego dnia jest trudniej.

„Tron”, 1982, reż. Steven Lisberger

Od dziecka zastanawiałem się, co jest w komputerze takiego, że na jego ekranie można zobaczyć zupełnie alternatywny świat w postaci np. gier i środowiska systemu operacyjnego. Zaczynałem moją przygodę z komputerami od popularnego C64, ale potem dopiero wklepywanie tego magicznego polecenia nc lub win w MS-DOS otworzyło wrota mojej wyobraźni nawet bardziej niż jakże kultowy późniejszy Windows 95. Kiedy jednak spoglądałem jako dziecko do wnętrza komputerów, widziałem tylko płytki drukowane i układy scalone. Trudno było nie myśleć, zwłaszcza po seansie Trona, jak to jest tam w środku. Czy jest tam jakieś życie, cały świat odmienny od tego naszego? I tak minęło kilkadziesiąt lat, a film wciąż tak samo działa, mało tego, pojawił się nawet godny go Tron: Dziedzictwo.

Advertisement

„Pamięć absolutna”, 1990, reż. Paul Verhoeven

Lęk to ogromna ewolucyjna siła, której często sami pozwalamy się usamodzielnić lub doprowadza do tego jakiś proces chorobowy. Philip K. Dick bał się uwięzienia we własnej tożsamości, której jest się świadomym, a z drugiej strony poczucia, że ogarnie go później dojmująca męka uświadamiania sobie, że nie jest się w teraźniejszym stanie umysłu sobą. Brzmi nielogicznie i bezsensownie? Tylko pozornie. Paul Verhoeven za pomocą obrazu pokazał tę ambiwalencję „rękami” Arnolda Schwarzeneggera. Tyle wystarczyło, żeby w połączeniu z bardzo plastycznymi postaciami, które go otaczają, Schwarzenegger stworzył jedną ze swoich najlepszych ról.

Arnie perfekcyjnie oddał klasyczne dla tekstów Dicka początkowe zagubienie głównego bohatera, które towarzyszyło mu aż do końca, sprawiając, że sam widz również się nieco zgubił. Bo czy mamy jakąkolwiek pewność, które życie Quaida było prawdziwe? W ogóle co to znaczy być prawdziwym? Mając wybór między kolonią mutantów na Marsie a piękną żoną Lori (znakomita Sharon Stone), decyzja wydawała się oczywista – gdyż jakie ma znaczenie potencjalna świadomość prawdy, jeśli we wspomnieniach nie można odnaleźć żadnego jej przeciwieństwa? To odwieczny dylemat epistemologii na temat wyuczonej świadomości, a przy tym wewnętrznego poczucia, że wcale tak nie musi być, świetnie przez Verhoevena zarysowany.

Advertisement

„Predator”, 1987, reż. John McTiernan

Mięsisty film, który z jednej strony jest kompletnie nierealny, a bohaterowie w nim występujący to postaci wyidealizowane, a z drugiej w swojej warstwie wizualnej, a nawet dźwiękowej niesamowicie działa na wyobraźnię. Pozostają w pamięci kwestie Blaina, kiedy krwawi (Nie mam czasu na bzdury), czy Dutcha (Jeśli krwawi, możemy to zabić, względnie: Skoro krwawi, możemy go zabić) oraz sam wizerunek Predatora skrytego za kamuflażem, odsłaniającym się przed widzem stopniowo, właściwie dopiero wtedy, gdy staje naprzeciwko niego właśnie Dutch, czyli archetypowy Arnold Schwarzenegger.

Dźwięk maszynki Maca wzbudza ciarki na plecach, a w dżungli człowiek odczuwa samotność, która wyziera z ekranu, nawet gdy się jest w bezpiecznym domu. To nie tylko sam Predator jest straszny, lecz świat, w którym zabija.

Advertisement

„Mucha”, 1986, reż. David Cronenberg

Proces przemiany Setha Bundle’a w muchę, to jedna z najlepiej przedstawionych konwersji głównego bohatera w potworną istotę w kinie. Mało tego, równocześnie z przemianą fizyczną David Cronenberg znakomicie przedstawił wewnętrzną walkę naukowca, z dobrego i genialnego człowieka przepoczwarzającego się w kierowaną instynktem pierwotną istotę, dążącą do zaspokajania swoich podstawowych potrzeb – jedzenia i rozmnażania. Pytanie, które postawił widzowi reżyser, brzmi zaczepnie. Czy ludzie nie są właśnie tacy, a garnitur ogłady moralnej zapewnia im jedynie to, jak wyglądają, co wkładają na siebie, w jakim środowisku żyją itp. ? Te i inne kontrowersyjne pytania w Musze zajmują mnie w nieskończoność, dlatego podziwiam ten film tak samo za każdym razem.

„Mad Max 2 – Wojownik szos”, 1981, reż. George Miller

Jeden z najlepszych filmów drogi z gatunku dramatów postapokaliptycznych z elementami science fiction, ale to oczywiście truizm. Jeśli chodzi o emocje, to Mad Max 2 wiele ich wywołuje. Nie chodzi tylko o misternie zbudowany świat po wojnie nuklearnej za 2 miliony dolarów, ale o zestawienie elementów tak działających na wyobraźnię, że się ich nigdy nie zapomni – np. ubranie Maxa oraz turbina forda falcona GT, a gdzieś w tle Wez i Humungus. Wszyscy jak z klubu BDSM. W sumie ta wizja również jest całkiem interesująca i erotyczna. Tak więc do zbioru tak przyjemnych wrażeń zawsze będę powracał.

Advertisement

„Coś”, 1982, reż. John Carpenter

Praktyka kliniczna pokazuje, że do dawnych strachów często się chce wracać. Jest się od nich uzależnionym jak od kokainy i niekiedy tylko wieloletnia terapia może pomóc; przede wszystkim, by zracjonalizować owe lęki. Są one nieraz mniejsza lub większe, traumatyczne i godne pogardy, jeśli wywołane przez kogoś, oraz wręcz histeryczne, jeśli spowodowane własną wyobraźnią na podstawie zewnętrznych czynników np. w postaci filmów. Coś Johna Carpentera obejrzałem bardzo wcześnie.

Dopiero co zacząłem chodzić do szkoły. Jeszcze wielu scen nie rozumiałem, lecz strach, jaki wywołała we mnie zapadająca się klatka piersiowa podczas reanimacji – która tak naprawdę jest wielkimi szczękami i odgryza ręce doktora – pamiętam do dzisiaj. Mało tego, do tego i wielu innych strachów w Coś chce mi się wracać w nieskończoność, żeby doczekać do finalnej rozmowy bohaterów przy ognisku.

Advertisement

„Obcy”, 1979, reż. Ridley Scott

Wielokrotnie zastanawiałem się, kogo bardziej w tej produkcji podziwiam: Ripley czy Ksenomorfa? Kiedyś, zanim Ridley Scott pokusił się o powrót do uniwersum, obcy był enigmą, obiektem strasznym i bezimiennym, co nie do końca mnie zadowalało. Teraz gdy wiemy już, czym lub wręcz kim jest Ksenomorf, mogę nareszcie nazwać tego potwora, stworzyć mu historię, widzieć jego dzieje, przyszłość, nadać mu kształt. Może z tego powodu strach jest mniejszy, lecz za to większa satysfakcja z wiedzy, znajomości istoty, której enigmatyczna potworność zawsze przesłaniała jej niewątpliwie pobudzający wyobraźnię charakter.

„Terminator 2: Dzień sądu”, 1991, reż. James Cameron

Arnold Schwarzenegger czasy świetności ma już za sobą, jednak dopiero po latach, kiedy jest już stary, widać, ile osiągnął nawet w kwestii pracy nad swoim ciałem. Pod tym względem jest wzorem upartości, chociaż nie ustrzegł się słabości w postaci wspomagania się sterydami. Wybaczam mu, gdyż były to czasy, w których walczył o tytuły Mr. Olimpia i zdobył je aż 7 razy. Terminator jest zwieńczeniem tej drogi, tyle że w sztuce filmowej.

Advertisement

Arnold Schwarzenegger zawsze więc będzie dla mnie wzorem, jak zajmować się z dobrym efektem kulturystyką oraz jak grać postaci cyborgów. Zastanówcie się, ile ze Schwarzeneggera będą miały współczesne roboty, a więc: jak głęboko ten aktor sobą wymyślił archetyp sztucznego człowieka.

Advertisement

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.