Filmy, które MUSICIE OBEJRZEĆ, jeśli podobał się wam THE BATMAN

„Good Time” (2017)
Film, dzięki któremu Mroczny Rycerz ma dziś twarz Roberta Pattinsona. Reeves w wielu wywiadach podkreślał, że po obejrzeniu tego niezależnego dzieła braci Safdie nie był w stanie wyobrazić sobie w roli Batmana już nikogo innego poza odtwórcą roli Conniego – chłopaka, który za wszelką cenę próbuje wydostać z więzienia swojego opóźnionego w rozwoju brata. Filmowca zachwyciło to, jak niebezpieczną, zdesperowaną, pozbawioną hamulców, a jednocześnie bezbronną postać udało się wykreować Pattinsonowi na ekranie. W hołdzie dla tego istotnego dla kształtu Batmana dzieła Reeves umieścił w swoim filmie związany z nim easter egg. W prologu jeden z przestępców z Gotham napada na sklep o nazwie Good Times, mając na sobie taki sam strój jak Connie.
Mroczny Rycerz. Trylogia (2005–2012)
Wybór tak oczywisty, że nie ma sensu się nad nim rozwodzić. W ramach formalności napiszę więc tylko, że zanim Matt Reeves wydał na świat swojego Batmana, Christopher Nolan 17 lat wcześniej jako pierwszy odważył się opowiedzieć o najsłynniejszym superherosie z komiksów DC w sposób pararealistyczny. I zrobił to po mistrzowsku. Najwięcej cech wspólnych znajdziemy między Batmanem (2022) a Mrocznym Rycerzem (2008), szczególnie jeśli chodzi o napięcie między głównym bohaterem a jego antagonistą, ale jeśli jakimś cudem nie widzieliście trylogii Nolana, po prostu jak najszybciej obejrzyjcie ją w całości.
„Joker” (2019)
Innym filmem DC, który zdecydowanie przypadnie do gustu fanom nowego Batmana, jest Joker z Joaquinem Phoenixem w tytułowej roli. W świetle tego, że obraz Todda Phillipsa wchodził do kin, kiedy Reeves miał już praktycznie gotowy scenariusz, nie można tu mówić o żadnej inspiracji. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że obydwa filmy powstały w tym samym przyziemnym, brudnym i odartym z komiksowej otoczki uniwersum. Todd Phillips wziął na tapet ikonicznego złoczyńcę, by zagłębić się w jego psychikę i poznać okoliczności, w których rodzą się wielkie czarne charaktery. Miał duże pole do popisu, bo Joker to z jednej strony jedna z największych ikon popkultury, a z drugiej postać, którą bez problemu da się umieścić w znanej nam rzeczywistości (nie trzeba gimnastykować się, by widzowie uwierzyli, że w zwyczajnym świecie ze zwykłymi policjantami może współpracować samozwańczy obrońca miasta przebrany za nietoperza). W efekcie powstał dramat psychologiczny najwyższej próby, który różni się od Batmana pod wieloma względami, ale artystycznie na pewno podąża w tym samym kierunku.
„Drive” (2011)
Jeśli kochacie milczących twardzieli o niewzruszonej postawie, którzy tłumią w sobie niewypowiedzianą rozpacz i niewyobrażalny gniew, koniecznie sięgnijcie po Drive. Bezimienny bohater grany przez Ryana Goslinga, podobnie jak Batman, został zbudowany z nawiązań do ikon kina noir, westernów i mocnych kryminałów. Nie nosi maski ani nie dysponuje wymyślnymi gadżetami. Za kostium starczy mu biała kurtka z rysunkiem skorpiona na plecach i rękawiczki kierowcy, a za siejącą postrach broń – zwykły młotek.
Film Nicolasa Windinga Refna stanowi kwintesencję estetyki, którą zwykło się nazywać neon-noir. Ciemne zakamarki oświetlają tutaj zimne światła neonów, nadając skąpanemu w mroku miastu jeszcze bardziej obcy i nieprzyjazny charakter. Dosłowność w ukazywaniu scen przemocy osiąga tu najwyższy poziom, a protagoniści są jeszcze bardziej poturbowani i wyalienowani niż ich poprzednicy z klasyki noir i neo-noir. Drive to pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników współczesnego spojrzenia na czarne kino.
„Blade Runner 2049” (2017)
Kolejne neon-noir i kolejny film z Goslingiem w roli głównej. Na niniejszej liście spokojnie mógłby znaleźć się także oryginalny Blade Runner z 1982 roku, w którym zagubiony Rick Deckard z jednej strony prowadzi śledztwo, a z drugiej szuka odpowiedzi na nurtujące go pytania w deszczowo-neonowym Los Angeles przyszłości. Blade Runner 2049 zdaje się jednak bliższy nowemu Batmanowi przede wszystkim z uwagi na głównego bohatera, którego ból i samotność są wręcz namacalne. Arcydzieło Denisa Villeneuve’a to idealny wybór dla każdego, kto docenił film Reevesa za niespieszną narrację, bardzo długi metraż, ograniczoną ilość scen akcji, fenomenalne zdjęcia i pogrążonego w rozpaczy protagonistę.
Dzieło Matta Reevesa to film utkany z nawiązań do dziesiątek innych filmów, słynnych postaci i autentycznych wydarzeń, co czyni z niego absolutnie wyjątkową pozycję w obrębie swojego podgatunku. Związki z Batmanem odnajdziecie również w Rozmowie Francisa Forda Coppoli, Brudnym Harrym Dona Siegla, Francuskim łączniku Williama Friedkina, trylogii dolarowej Sergia Leone, Ostatnich dniach Gusa Van Santa, a nawet w Ojcu chrzestnym i Chłopcach z ferajny, którymi Reeves inspirował się, tworząc swoją wersję Pingwina. Wszystko to świetne tytuły, po które warto sięgnąć niezależnie od okazji. Tym razem jednak warto to zrobić, by dostrzec, że nowy Batman to nie tylko świetny film superbohaterski, ale też hołd złożony amerykańskiej kinematografii.