Długa droga RAMBO. Historia słynnej serii z SYLVESTREM STALLONEM

Odrzucony patriotyzm
Pierwszą wersję scenariusza napisał James Cameron, ale to Stallone przyczynił się do upolitycznienia fabuły. Zależało mu, by Rambo II, pozostając rozrywkowym filmem akcji, kontynuował mimo wszystko problematykę obecną w Pierwszej krwi. Z tą różnicą, że o ile film Teda Kotcheffa opowiadał o przepaści dzielącej kombatantów z Wietnamu od społeczeństwa, druga część w reżyserii George’a P. Cosmatosa dotyka kwestii antagonizmu, jaki wojna wytworzyła między społeczeństwem a rządem. Kredyt zaufania dla elit, dawniej wysoki, słabł sukcesywnie przez całą wojnę aż ostatecznie wyczerpał się wraz z aferą Watergate i ujawnieniem prawd o projekcie MKUltra. Odbijając jeńców Rambo kładzie kres kolejnemu kłamstwu, a klimat podejrzliwości wobec knowań elit podtrzymywany jest od samego początku: już podczas pierwszej rozmowy Rambo przyłapuje Murdocka na konfabulacji. Oczywiście wszystko to potęguje gorycz naszego bohatera. Rambo mówi o sobie, że jest expendable („przeznaczony na stracenie”). W patetycznym końcowym monologu bardziej wyrzuca z siebie niż deklaruje miłość do kraju, a na pytanie Trautmana, jak dalej będzie żył, odpowiada słowami człowieka, któremu wszystko jest już obojętne: „Z dnia na dzień”. W każdym razie na początku trzeciej części zastaniemy go w Tajlandii pośród buddyjskich mnichów, nie zaś w ojczystej Ameryce.
Podobne wpisy
Bo choć Rambo zaistniał w popkulturze jako archetyp niezłomnego amerykańskiego żołnierza, to – jak dowodzą w dokumencie An American Hero’s Journey David Morrell i Christopher Vogler – w rzeczywistości jest on uosobieniem starego jak ludzkość mitu wojownika, który dawno przestał identyfikować się z polityką i jankeską siłą militarną. W filmach serii znajdujemy wiele potwierdzeń tej tezy, a największej ich ilości dostarcza właśnie część druga. Rambo misji podejmuje się po pierwsze dlatego, że nie zamierza spędzić kolejnych pięciu lat w kamieniołomach, po wtóre dlatego, że pragnie pomóc przetrzymywanym w niewoli towarzyszom broni, ale gdy rządowe rozkazy okazują się sprzeczne z jego sumieniem – łamie je. Działa z pobudek indywidualnych, nie patriotycznych, a jeśli po drodze realizuje jakieś cele amerykańskiego rządu, robi to na marginesie załatwiania swej prywatnej vendetty (w dwójce mści śmierć poznanej podczas akcji Wietnamki, w Rambo III będzie odbijał Trautmana z radzieckiej niewoli). Ani razu nie widzimy go w amerykańskim mundurze, stanowczo też nie jest przywiązany do rodzimego ekwipunku bojowego. Przydzielonego do akcji sprzętu pozbywa się bez żalu podczas desantu, a jedyna broń, z którą się nie rozstaje, to nóż i łuk. Każdą inną – od broni maszynowej po helikoptery – zdobywa na polu walki. W filmie mówi się o jego na wpół indiańskich korzeniach (matka pochodziła z plemienia Navaho). Istotnie, można odnieść wrażenie, że doskonale posługujący się łukiem Rambo więcej ma wspólnego z indiańskim tropicielem i wojownikiem niż z żołnierzem Sił Specjalnych Armii Stanów Zjednoczonych. Ameryka w filmach z tej serii dzieli się na dwa światy: z jednej strony wyrzuceni poza obszar cywilizacji weterani z Wietnamu, z drugiej – sadystyczni i nieudolni policjanci, zakłamani agenci rządowi i baza operacyjna z ostentacyjnie wyeksponowanym symbolem amerykanizmu – automatem do Coca-Coli. Ten drugi świat odrzuca Rambo z wzajemnością.
Nie przeszkodziło to Reaganowi w podciągnięciu filmu pod republikańskie poglądy: Rambo stał się sztandarowym herosem kulminacyjnej fazy zimnej wojny. Reagan, były aktor, nigdy nie ignorował perswazyjnego potencjału kina i chętnie wplatał popkulturowe pojęcia do języka polityki. Wykorzystując popularność Gwiezdnych wojen użył określenia „Imperium Zła” w odniesieniu do konkurencyjnego mocarstwa, zaś tytułem filmu Lucasa ochrzcił fikcyjny plan obrony przeciwrakietowej krajów NATO. Czy mógł zatem przymknąć oko na przygody amerykańskiego komandosa, kładącego pokotem dziesiątki komunistów? Prezydent z upodobaniem zaczął wplatać cytaty z filmu w swe przemówienia; słynne „tym razem zwyciężymy” stało się jednym z haseł przyświecających jego doktrynie. Stallone, który jeszcze w tym samym roku położył na deski radzieckiego boksera Ivana Drago w Rockym IV, został zaproszony do Białego Domu. Prezydent natomiast objął osobistym patronatem trzeci film o Rambo, do którego oglądania zagrzewał publikę jak do walki.
Superman epoki Reagana
W jednej ze scen Rambo III (1987) więziony w radzieckiej twierdzy Trautman mówi do przesłuchującego go oficera Specnazu: „My już mieliśmy swój Wietnam, teraz wy macie swój”. Miał oczywiście na myśli wojnę w Afganistanie, podczas której rozgrywa się akcja filmu, i która w chwili premiery chyliła się już ku końcowi. Między radziecką interwencją w Afganistanie a amerykańską interwencją w Wietnamie rzeczywiście można odnaleźć wiele punktów stycznych. Podobnie jak w swoim czasie gabinet Johnsona, radzieckie kierownictwo początkowo zwlekało z angażowaniem się w wewnętrzny konflikt obcego państwa. Gdy do interwencji w końcu doszło, na dekadę pogrążyła ona sowietów w brutalnej i wykrwawiającej wojnie, która prócz strat ludzkich i ekonomicznych przyniosła, podobnie jak w swoim czasie Wietnam Ameryce, poważne straty wizerunkowe. Symetryczne podobieństwo obu konfliktów zaznaczyło się także w tym, że jak w Wietnamie Rosjanie udzielali militarnego i dydaktycznego wsparcia partyzantce Wietkongu, tak Amerykanie w Afganistanie zbroili wahibickich bojowników i radykalizowali muzułmańską młodzież, by przystępowała do dżihadu przeciw ZSRR. Prócz afgańskich mudżahedinów CIA i ISI wyszkoliły 100 tysięcy islamskich bojowników ściągniętych z wszystkich zakątków świata muzułmańskiego.
Właśnie u boku mudżahedinów staje w trzeciej części Rambo, żeby odbić z rąk Rosjan porwanego i brutalnie przesłuchiwanego Trautmana. Gdy ogląda się Rambo III dzisiaj, z pełną świadomością późniejszych procesów dziejowych, w powietrzu rozlega się złośliwy rechot historii. Opiewający dżihad hollywoodzki blockbuster, nakręcony za rekordową wówczas sumę 63 milionów dolarów, w obecnych czasach wygląda jak relikt z zupełnie innego świata. Najkosztowniejsza reaganowska agitka zdezaktualizowała się zresztą już kilka miesięcy po premierze, gdy Rosjanie wyprowadzili wojska z Afganistanu. Obroniła się natomiast jako film akcji, choć fabuła nie posiada już tak ciekawej, dwupoziomowej intrygi, jaką szczyciła część druga. Poza tym twórcy postawili na jeszcze jaskrawsze przerysowania sytuacyjne, prowadząc opowieść ku czemuś na kształt krwawej wersji przygód Kapitana Ameryki, gdzie Rambo gotów jest wziąć radziecki czołg choćby na gołą klatę. W połączeniu z patetycznym, deklaratywnym tonem scenariusza, wywołuje to miejscami niezamierzenie karykaturalny efekt.
Mimo to trzeba przyznać, że kręcony na terenie Izraela obraz debiutującego Petera MacDonalda (reżysera drugiej ekipy na planie poprzedniej części) ma imponujące walory wielkiego widowiska. Całkowicie „analogowy” festiwal destrukcji, kipiący od popisów kaskaderskich i pirotechnicznych, w podobnej skali nie znajduje w kinie hollywoodzkim precedensu, a już na pewno jest nie do pomyślenia dzisiaj, w dobie wymuszania na najdroższych blockbusterach ograniczeń wiekowych (warto wspomnieć, że według Księgi Rekordów Guinessa z 1990 roku Rambo III jest nie tylko najkosztowniejszym, ale i najbrutalniejszym filmem swoich czasów, z iście olimpijską liczbą 162 położonych trupów). Muskulatura Stallone’a nigdy nie wyglądała lepiej, zaś elementy humoru (mniejsza, czy zamierzonego) dokładają po latach kolejną cegiełkę do kultowości filmu, podobnie jak sypana łopatą, groteskowa, niesiląca się na subtelności propaganda, przywodząca na myśl, nomen omen, radzieckie kino lat 30. W tym wszystkim jedynie charakter Rambo pozostaje niezmieniony. Bohater pozostaje tym samym milkliwym samotnikiem, co w pierwszej i drugiej części: pozbawionym złudzeń, przywiązanym do partyzanckiego sprzętu własnej roboty, wykonującym swą prywatną misję na cudzej wojnie.