search
REKLAMA
Od szeptu w krzyk

DOM NA PRZEKLĘTYM WZGÓRZU. Odtrutka na dwór w Bly

Krzysztof Walecki

19 października 2020

REKLAMA

Nic dziwnego, że w widzu rodzi się przeświadczenie, iż cała noc straszenia została wcześniej zaplanowana przez gospodarza, i nawet jeśli on sam wydaje się miejscami zaskoczony przebiegiem zabawy, może być to wyłącznie gra na potrzeby uwiarygodnienia sytuacji. Z drugiej strony na pomysł zorganizowania imprezy w domu na przeklętym wzgórzu wpadła małżonka Price’a, zimna jak lód Evelyn (Famke Janssen w swoim najbardziej jędzowatym wcieleniu), zatem być może to ona pociąga za wszystkie sznurki. Masochistyczna relacja między tą dwójką działa najlepiej w całym filmie, gdyż – podobnie jak w przypadku samych duchów – rodzi pytania. Nie wiadomo, jak daleko posuną się małżonkowie w swojej nienawiści do siebie i czy ta nie jest przypadkiem tym, co napędza ich związek. Nie dziwi, że zaproszeni goście stanowią w dużej mierze tło dla wojenki Price’ów, może z wyjątkiem wziętego prosto z Saturday Night Live Chrisa Kattana, tutaj jako strachliwego, krzykliwego i coraz bardziej pijanego Pritchetta, zarządcy domu, który nie ma wątpliwości, że wszyscy zginą przed świtem.

Malone przez długi czas zachowuje równowagę między gęstą atmosferą filmu, spotęgowaną przez muzykę Davisa, zdjęcia Ricka Boty oraz fantastyczną scenografię Davida F. Klassena, Richarda F. Maysa i Lauri Gaffin, a rozrywkowością konceptu, który zasiewa w widzach ziarno wątpliwości, czy aby na pewno w domu straszy coś więcej niż Steven i Evelyn. Niestety w momencie, w którym poznajemy odpowiedź na to pytanie, widowisko staje się bardziej męczące niż emocjonujące, humor wyparowuje, teledyskowa oprawa irytuje, a przeniesienie uwagi z Price’ów na grających ich gości Petera Gallaghera, Bridgette Wilson, a zwłaszcza Ali Larter oraz Taye’a Diggsa jest rozczarowujące. Nie jest to wina aktorów, a scenariusza, który nie daje im nic do grania. Szkoda zwłaszcza znanego z Re-Animatora Jeffreya Combsa, tutaj w epizodycznej roli upiornego doktora Vannacutta. Rush do samego końca zachowuje klasę, choć nawet on w pewnym momencie musi ukorzyć się przed zalewającą ekran falą efektów specjalnych, z których najlepiej pomyślanym jest żywy test Rorschacha. Szkoda, że jako efekt CGI nie jest w ogóle straszny.

Dom na przeklętym wzgórzu stanowi modelowy wzór dla przyszłych realizacji Dark Castle, ze wszystkimi plusami i minusami. Jest głośno, efekciarsko i nie zawsze logicznie (lista gości jest nieprzypadkowa, choć jedno nazwisko nie powinno się na niej znaleźć), równocześnie oprawa wizualna robi wrażenie, a klimat bezmyślnej zabawy udziela się widzom chętnym eksploracji nawiedzonych przybytków z niezbyt mądrymi bohaterami. Podobnie rzecz się ma z Trzynastoma duchami, Statkiem widmo, Domem woskowych ciał i Gothiką (najlepszym horrorem Dark Castle jest jednak Sierota, która mocno odchodzi od standardów tamtych filmów na rzecz grozy psychologicznej i pozbawionej nadprzyrodzonych naleciałości). Mimo to ich pierwszy film góruje nad przyszłymi właśnie dzięki Rushowi, podważającym „straszną” konwencję pełną wdzięku rolą, odsyłającą nas pamięcią do dużo bardziej figlarnego oryginału.

Sentyment do filmów Dark Castle pozostał, choć świadomość ich doraźnej wartości wcale nie zachęca do powtórek. Mimo że nigdy nie zawiesili działalności, już kilka lat minęło od premiery ostatniego obrazu, który wyprodukowali (co ciekawe, nie był to wcale horror, a Suburbicon George’a Clooneya). Próbowali ożywić gatunek powrotem do B-klasowego repertuaru za grube miliony, ale teledyskowa estetyka potrafiła zabić nawet najlepiej ucharakteryzowane duchy, o ledwie naszkicowanych żywych bohaterach nie wspominając. Być może jednak nadchodzące Halloween będzie świetną okazją, aby sprawdzić – po raz pierwszy lub wtóry – jak dobrze można się bawić na produkcjach Dark Castle. Na pewno lepiej niż w Bly.

REKLAMA