search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Cannes, dzień 6: Fotoreporterzy na drabinach

Filip Jalowski

23 maja 2013

REKLAMA

Baliśmy się tego dnia, naprawdę. Premiera nowego filmu Refna była chyba najbardziej oczekiwanym wydarzeniem w Cannes, spodziewaliśmy się więc najgorszego – czytaj: nie wejścia na żaden z festiwalowych seansów filmu. Postanowiliśmy jednak zaryzykować poranny seans i po pobudce o 7:00 rano wybraliśmy się do festiwalowego pałacu. Nie obyło się bez… cóż, przygód natury żołądkowej (mała rada: nie jedzcie na szybko płatków o siódmej rano, szczególnie z kilkudniowym francuskim mlekiem!), co skończyło się dla mnie wysiadką w połowie drogi i pozostawieniem zdezorientowanego Fidela w autobusie. Na szczęście klubowy kolega szczęśliwie dojechał na miejsce, a ja dołączyłem do niego wkrótce potem. I to na sali! Jakie było bowiem moje zdziwienie, kiedy okazało się, że przed wejściem dla dziennikarzy nie ma potężnej kolejki, a ochroniarze bez problemu zapraszają do środka. Miła odmiana, szczególnie po traumatycznych przeżyciach z „The Bling Ring”.

Po seansie filmu Renfa – na którym nie słyszeliśmy żadnych buczeń, jak sugeruje prasa – Fidel w błyskawicznym tempie napisał tekst dotyczący „Only God Forgives” (mówcie, co chcecie, ale moim zdaniem byliśmy pierwsi w ogóle ;). Następnie udaliśmy się na seans nowego filmu Soderbergha – telewizyjnego „Behind the Candelabra”, o którym więcej jutro. Po filmie wyruszyliśmy natomiast na niezwykłą misję: znaleźć tanie jedzenie w centrum Cannes. Nie jest to łatwe, bo oprócz McDonalda i Subwaya (które dobrze poznaliśmy już w poprzednich dniach) w festiwalowym mieście królują bary, butiki i sklepy odzieżowe. „Butami się nie najemy” – stwierdziłem ze smutkiem. Na szczęście nasz trud się opłacił: kilometr od festiwalowego pałacu znaleźliśmy budkę z kebabem. Radości nie było końca i wspólnie stwierdziliśmy, że to był najbardziej sycący posiłek podczas festiwalu. Takie to smutne życie polskiego dziennikarza…

Fidel udał się do kolejki na nowy film Sorrentino (tego od „Boskiego”, za którym nie przepadam) – „The Great Beauty”, który jest uznawany za jednego z tegorocznych faworytów. Nie dostał się jednak, do czego przyczyniła się pewna Amerykanka, która najpierw przepchała się na początek kolejki mówiąc, że chce tylko przejść do budynku festiwalowego, a potem z oburzeniem zaprzeczała swoim słowom. Używając argumentów w rodzaju „Przyjeżdżam na ten festiwal od 20 lat!” wreszcie przekonała ochronę i weszła na pokaz, zabierając miejsce (albo i dwa, w końcu to Amerykanka) Fidelowi. Pozostaje mieć nadzieję, że film uda nam się jeszcze obejrzeć na zamkniętym pokazie w Marche Du Film (czyli sekcji przygotowanej głównie dla dystrybutorów filmowych szukających nowych tytułów do kupienia – o tym więcej jutro).

Ja miałem za to więcej szczęścia. Po zostawieniu Fidela w kolejce udałem się do pałacu festiwalowego, ale – jako że bramka do schodów prowadzących do budynku była zablokowana – postanowiłem iść za fotoreporterami dalej, do miejsca, gdzie odbywa się Photo Call (sesja dla najbardziej prestiżowych fotografów). Z kamienną twarzą minąłem ochronę, w ten sposób trafiając na sesję z aktorami i reżyserem „All is Lost” – nowego filmu z Robertem Redfordem. Jeden z fotografów użyczył mi swojego krzesła, żebym mógł stanąć ponad tłumem, dzięki czemu udało mi się zrobić Robertowi i obsadzie kilka naprawdę niezłych zdjęć. Musiałem śmiesznie wyglądać ze swoim amatorskim Nikonem D60 w otoczeniu potężnych, mega-drogich aparatów. Świetne doświadczenie. Ciekawie jest zobaczyć absurdalne zachowanie fotoreporterów w trakcie takiej sesji, gdy – co przypomniało mi o słynnych mewach z „Gdzie jest Nemo” – jednogłośnie nawoływali Redforda, próbując zwrócić jego uwagę: „ROBERT! HEJ HEJ HEJ! ROOOOOOBEEEEEEEERT! ROBERT!”. Nie da się tego opisać, wygląda to przekomicznie i pokazuje, jak niełatwe jest życie fotoreportera. Dlatego z ulgą porzuciłem swój nowy zawód i wróciłem do tego, co wychodzi mi lepiej – oglądania filmów ;).

Dzień okazał się więc nad wyraz udany. Choć nie udało się obejrzeć nowego Sorrentino, mamy przecież recenzje „Only God Forgives”, szykujemy tekst o „Behind the Candelabra”, udało się nawet spotkać Redforda (biedaczek, jak on nie znosi fleszy!). Po drodze udało mi się też zrobić kilka zdjęć prezentujących zamontowane przy barierkach drabiny, które pomagają fotografom przy zdjęciach pod czerwonym dywanem. Jak widać, nie są to zbyt wytrzymałe konstrukcje, po raz kolejny więc wpadłem w zadumę na temat niebezpiecznego życia fotografa celebrytów.

Jutro ostatnia szansa na powtórzenie zaległości: jednego z faworytów, czyli chińskie „Touch of Sin” oraz nowy film Takashiego Miike, czyli „Shield of Straw”. Pewien bloger, którego pseudobłyskotliwe wywody dręczyły mnie w kolejce na jeden z filmów kilka dni temu wcześniej określił go jako „very cheesy”. Miike i „very cheesy”? Count me in! 😀

A jeszcze dziś wieczorem czeka nas pokaz „Blood Ties”. Zoe Saldana, Marion Cotillard i Mila Kunis w jednym filmie – boimy się, że nasze delikatne serca mogą nie przeżyć takiego natłoku wrażeń. Trzymajcie kciuki ;).

REKLAMA