search
REKLAMA
Action Collection

WIELKA DRAKA W CHIŃSKIEJ DZIELNICY. Chińska magia z lat 80. bez ideologicznej spiny

Odys Korczyński

4 maja 2021

REKLAMA
I znów przyjdzie mi stwierdzić, że dzisiaj nie pisze się już tak lekko przygodowych fabuł, jak robił to m.in. W.D. Richter wespół z Johnem Carpenterem. Dzisiaj trzeba wpierw na widza zrzucić tony ideologicznych wniosków sformułowanych wprost, nim wciągnie się go w czystą rozrywkę, a przecież można, nie rezygnując z nieskrępowanej zabawy, przekazać najważniejsze humanistycznie treści bez uciekania się do stosowania metody traktowania umysłów publiczności za pomocą nabijanego ćwiekami kafara. Wielka draka w chińskiej dzielnicy to właśnie przykład takiego wielokolorowego kina, które do niczego nie przymusza, lecz oswaja z multikulturowością, czyniąc z niej kluczowy element świata przedstawionego, a nie na siłę przyłączone do niego obce etnicznie ciało.

Roger Ebert dość złośliwie wypowiedział się kiedyś na temat filmu Carpentera. Stwierdził, że przypomina jeden wielki pościg, za wyjątkiem początku, kiedy następuje zawiązanie akcji. W istocie jest to prawdą. Od połowy seansu akcja zaczyna tak rwać do przodu, jakby była spłoszonym koniem. Nie powiem, żeby mi to szczególnie przeszkadzało, jednak rozumiem, że dla Eberta, jak i wielu widzów, może sprawiać wrażenie, że reżyser postawił na ten typ akcji, ponieważ chciał ukryć braki w sferze fabularnej. Nic bardziej mylnego. Wystarczy uważnie przyglądać się wydarzeniom, żeby zauważyć mnogość odniesień do kultury chińskiej, mniej lub bardziej zreinterpretowanej na zachodnią modłę – lub lepiej powiedzieć: zgodną z oczekiwaniami białego człowieka. I tu upatrywałbym największych kontrowersji, na co trzeba zwrócić uwagę, przeciwstawiając Carpenterowską wizję chińskiej kultury i jej relacji z Amerykanami, tej zaprezentowanej np. w Roku Smoka Michaela Cimino.

Reżyserowi niegdysiejszego hitu z Mickeyem Rourkiem w roli głównej bardziej chodziło o zaakcentowanie, że rasizm wobec Azjatów jest wciąż porównywalny z tym wobec czarnych. Odnieść można jednak wrażenie, że jest inaczej, zwłaszcza obserwując to, jak się pokazywało w kinie w latach 80., i w sumie dzisiaj też, tzw. chińskie dzielnice. Niektórzy zapewne na tej podstawie stwierdzą, że Chińczycy sami są sobie winni. Zamknięci, posługujący się innymi zasadami moralnymi, mający trudności w dostosowaniu się, wreszcie inni z wyglądu. Biali wykorzystają każdą sposobność, żeby dopiec „żółtkom”, podczas gdy nie widzą problemów w swoim postepowaniu. Cimino odważnie stwierdził w Roku Smoka, że winni rasizmu wobec Chińczyków są przede wszystkim biali, gdyż stworzyli układ z triadami, którego ofiarami są zwykli ludzie. Co ciekawe, winni okazali się także chińscy spekulanci, zdrajcy własnej nacji, chcący się dorobić na kanwie tradycyjnej chińskiej skrytości i dbałości o zachowanie twarzy. Źródłem rasizmu jest więc finansowa elita i system polityczny, który użył go do osiągnięcia swoich celów. Czy to usprawiedliwia rasizm? Absolutnie nie.

Takich refleksji zabrakło w Wielkiej drace w chińskiej dzielnicy. Można czuć pewien żal do Carpentera, że poszedł po linii najmniejszego oporu i zaserwował widzowi wizję chińskich dzielnic jako siedlisk poukrywanego, niesamowitego bogactwa i osobliwej magii, która jest tak złączona z życiem obywateli Państwa Środka, jak cytryna z herbatą. Takie stereotypowe prezentowanie Chińczyków i amerykańskich Chińczyków raczej nie wpłynęło na wzrost sympatii generalnie wobec rasy żółtej. Biali się jej boją, zresztą całkiem zasadnie. Jak pokazuje Carpenter na przykładzie głównego bohatera filmu, Jacka Burtona (Kurt Russell), biały niewiele może zwojować w świecie chińskich tradycji, gdyż jej nie rozumie, a poza tym nie jest tak sprawny, jak chińscy, niemal boscy, wojownicy. Jak to się w ogóle stało, że Burton dał radę uratować Miao Yin i obronić się przed Lo Panem? Filmy przygodowe mają jednak swoje irracjonalne prawa, dzięki którym je uwielbiamy. Bo jako widzowie, biali widzowie, jesteśmy próżni, nauczeni wywyższania się przez stereotypy naszej zachodniej kultury, powielane później przez kinematografię. Nie mam zamiaru tego stanu rzeczy krytykować. To proces społeczny, który na naszych oczach z takim trudem przechodzi w sztuce ewolucję – parytety, blackwashing, krytyka deadnamingu, tematyka transpłciowa i transhumanistyczna itp.

Wielka draka w chińskiej dzielnicy jest jeszcze wolna od ideologizacji w stylu ad hoc. Wiem, że powiela nieco stereotypy, ale o dziwo może stanowić ciekawą alternatywę, jak powinno wyglądać kino wolne od uprzedzeń. Stereotypy zawsze będą funkcjonować w świecie, gdzie wyobraźnia potrafi tworzyć niezależne od faktów narracje. Pytanie tylko, jak je potraktujemy. W produkcji Carpentera jest ich mnóstwo, lecz z drugiej strony w filmie nagromadzono tyle obcej symboliki (nieważne, jak zinterpretowanej), że oglądając go, uznaje się taką sytuację za zupełnie normalną. Nie myśli się o krzywdzących jakąś nację czy rasę stereotypach. Podziwia się efekty specjalne, fakt, że zrobione w stylu uwielbiających świetliste pioruny lat 80., lecz efektowne. Główny bohater wcale nie jest taki patetyczny, chociaż czasami przydałoby mu się nieco ogłady, tej aktorskiej również. Kobiety (np. Kim Cattrall) są i nie epatują seksistowską nagością, mimo że są słabe i raczej ozdabiają, niż działają. Generalnie świat przedstawiony jest multikulturowy i pluralistyczny. Może właśnie tędy droga, żeby pomóc zatartym w swoim rasizmie ludziom zaakceptować, że wielorasowość na ekranie jest normalnym stanem rzeczy, a nie egzotyką.

John Carpenter miał niewątpliwie zdolność łączenia stylów. Nakręcił kultowy film przygodowy, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci i będę do niego co jakiś czas wracał. Faktycznie, akcja mogłaby biec nieco wolniej, a Chińczycy mniej dziwni i obcy. Poza tym dziwię się, że taka postać jak Jack Burton nie doczekała się jakiejś szerszej formy docenienia w postaci np. drugiej części film, czy też całej serii filmów. Na szczęście powstał komiks pt. Big trouble in little China: Old man Jack. Piękna kreska, dobrze oddająca klimat Carpenterowskiej, przepełnionej magią lat 80. przygody bez spiny.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA