search
REKLAMA
Artykuł

TITANIC. Statek, który nigdy nie zatonął

Przemysław Brudzyński

19 grudnia 2017

REKLAMA

Konstruowanie Titanica 1910

Korzenie historii Titanica sięgają połowy wieku XIX, kiedy to – co dla całej legendy statku wyjątkowo charakterystyczne – stało się coś, co nie powinno było się stać. Wówczas to bowiem brytyjski biznesmen Thomas Henry Ismay za symboliczne pieniądze wykupił akcje zbankrutowanej, a istniejącej niecałe dwadzieścia lat spółki White Star Line. Zaangażował się w jej rozwój, znalazł inwestorów chętnych wesprzeć go finansowo (współpraca ze stocznią Harland and Wolff); z czasem stała się jedną z dwóch najpoważniejszych (obok nieco starszej Cunard Line, z którą rywalizowała) linii żeglugowych, obsługujących szlaki pomiędzy Wielką Brytanią, USA i Australią. Owa symbolika, owa aura tajemniczości i niepokoju panująca wokół spółki nie miała jednakże bynajmniej swego początku w momencie podniesienia jej z kolan przez Ismaya. Jeżeli bowiem jakikolwiek człowiek bądź cokolwiek przez niego stworzonego zasługuje na bycie określonym mianem obciążonego fatum, to jest to – czy może raczej była (jakkolwiek historyczna siedziba biura firmy wciąż istnieje; nad statkami Cunard Line zaś wciąż zawieszana jest jej flaga – w każdą rocznicę zatonięcia Titanica) – White Star Line.

Zarówno poprzednik – RMS Olympic – jak i następca Titanica, HMS Brittanic, nie ustrzegły się podczas swych rejsów poważnych wypadków. W 1911 roku temu pierwszemu ledwie udało się uniknąć zatonięcia w wyniku kolizji z krążownikiem HMS Hawke. Ten drugi w 1916 roku wpłynął na podwodną minę, w wyniku czego zginęło trzydzieści osób. W 1909 zaś roku RMS Republic z powodu gęstej mgły w pobliżu Nantucket nie zauważył nadpływającego włoskiego liniowca SS Florida; zginęły cztery osoby. Fatalne wydarzenia związane ze statkami tego armatora dotyczą jednak również znacznie odleglejszej przeszłości i samych początków działania linii. Był rok 1873, gdy RMS Atlantic, po otarciu się o skały u wybrzeży Nowej Szkocji, zatonął wraz z ponad połową spośród dziewięciuset pasażerów. W dwadzieścia lat później zaginął pośród bezkresu oceanu SS Naronic. W tajemniczych okolicznościach (wrak, podobnie jak sama załoga jednostki, nie został odnaleziony), podczas swej dziewiczej podróży, najprawdopodobniej w wyniku zderzenia z górą lodową.

Od owych tajemniczych i niepokojących okoliczności nie były wolne zresztą również początki samego Titanica. Podczas jego budowy, również tuż przed samym jej ukończeniem, nie zabrakło fatalnych wypadków, w których ginęli ludzie przy niej pracujący. Samego wypłynięcia nieomal nie opóźnił strajk węglowy, zaś tuż po wyruszeniu olbrzymi transatlantyk ledwie uniknął kolizji z mniejszym SS City of New York, który wskutek powstałego kilwateru odczepił się od lin cumujących. Na skutek rzeczonego wydarzenia niewielka część pasażerów zdecydowała się opuścić statek wcześniej, w porcie w Queenstown, jednym z dwóch, do których liniowiec przybił przed wypłynięciem na otwarty ocean.

Flaga linii żeglugowej White Star Line

Klątwa? Przeznaczenie? Wspomniane już fatum? Historia White Star Line zdaje się policzkiem wymierzonym wprost we współczesne, niezachwiane przekonanie o ludzkiej wszechwiedzy i niepodważalnej przyczynowo-skutkowej logice wydarzeń. W postmodernistyczną niewiarę w niezbadane i niezrozumiałe, w przeświadczenie człowieka co do własnych nieograniczonych możliwości zbadania i opisania wszystkiego za pomocą ściśle empirycznych kategorii. „Pech”, „nieszczęśliwy traf” i „przypadek” zdają się zaś rażąco powierzchowne i nieadekwatne wobec przerażającej ciągłości i konsekwencji, z jaką wypełniał się tragiczny los niesławnej linii.

Bodaj najbardziej niepokojącym z rozdziałów historii White Star Line jednak okazał się przypadek RMS Tayleur, jednej z pierwszych znaczących jednostek tego armatora. Zderzenie z przybrzeżnymi skałami, niezauważonymi wśród szalejącego sztormu i gęstej mgły, przerwało jego pierwszy i jedyny rejs. Jego ponura sława jako poprzednika Titanica nie wzięła się znikąd: podobnie jak w przypadku sławnej katastrofy z 1912 roku, tak i w przypadku tej z 1853 roku tragedia dotknęła statku w swych czasach unikatowego pod względem technologicznej innowacyjności. Zbieżna była też zarazem niedoskonałość przygotowania technicznego obydwu jednostek; kompasy na pokładzie RMS Tayleur nie działały sprawnie, zawiodło też niewłaściwie przygotowane olinowanie, źle zaprojektowany ster, zbyt mały w stosunku do ogólnych rozmiarów żaglowca. Mimo bliskości brzegu jedynie, analogicznie jak w przypadku Titanica, około jedna trzecia wszystkich sześciuset pięćdziesięciu pasażerów zdołała się uratować; resztę, wraz z samym statkiem, porwało z powrotem w głębinę szalejące, wezbrane morze. Zginęło blisko czterysta osób, chociaż tonącą jednostkę od wybrzeża dzieliło jedynie kilkanaście metrów…

Lost Zagubieni
Thomas Andrews konstruktor Titanica

Oczywiście nietrudno znaleźć choć częściowe wytłumaczenia dla większości katastrof, jakie spotykały White Star Line. Nie da się pominąć błędów, jakie przy przygotowywaniu statków do kursów i podczas nich samych popełniali członkowie załóg; niedopatrzenia, czynione przez niefrasobliwość bądź z premedytacją (te ostatnie jednak najczęściej w zgodzie z ówczesnymi normami prawnymi) niewątpliwie znacznie „ułatwiły” jednostkom tej linii drogę do kolejnych katastrof. Uwarunkowania te jednak tłumaczą jedynie do pewnego stopnia ów fatalny los, jaki spotykał statki White Star Line od samego początku jej istnienia. Wyjątkowo konsekwentnie bowiem kolejnym zatonięciom towarzyszyły niesprzyjające okoliczności zewnętrzne: gwałtowne sztormy i gęsta mgła, śmiertelne zagrożenia w postaci wystających ostrych skał czy gór lodowych, słabo widoczne w wyniku zbyt spokojnego bądź zbyt wzburzonego morza, wreszcie pojawiające się nagle, płynące błędnym kursem inne statki czy eksplodujące podwodne miny.

Mimo wspomnianych niedoskonałości w przygotowaniu jednostek do rejsów White Star Line nie była spółką znaną z niedbałości w zapewnianiu pasażerom bezpieczeństwa podczas podróży. Przeciwnie; ich statki, doskonale zaprojektowane i dopracowane od strony technologicznej, spełniały w większości przypadków wszelkie ówczesne normy z nawiązką (zwłaszcza Titanic, którego konstrukcja niebezpodstawnie uważna była za wprost nienaganną pod względem solidności). I nawet jeśli dziś z perspektywy czasu zdajemy sobie sprawę, że normy te były kompletnie nieadekwatne wobec realnych warunków panujących na zazwyczaj imponujących pod względem rozmiarów liniowcach, musimy pamiętać, że ponad te same normy nie wykraczały inne, niesłynące ze spektakularnych katastrof linie żeglugowe – choćby konkurencyjna Cunard Line.

Historia White Star Line i samego Titanica to prawdziwa afirmacja trybu przypuszczającego. Słowo „gdyby” towarzyszy jej – i owemu fatalnemu rejsowi – od początku aż do samego końca. Gdyby strajk górników, który przeciągał się już dość długo, potrwał jeszcze kilka dni… Gdyby załoga statku nie zignorowała kilkukrotnych ostrzeżeń o górach lodowych, które owego dnia wysyłane były przez inne jednostki kursujące w pobliżu obszaru, w którym znajdował się Titanic… I gdyby wszystkie, a nie tylko dwa z tych ostrzeżeń dotarły do kapitana… Gdyby wiatr tej nocy był choć odrobinę silniejszy, a przez to fale wyższe, góry lodowe bardziej widoczne… Gdyby radiotelegrafista SS Californian, statku znajdującego się wówczas najbliżej miejsca wypadku liniowca, poszedł spać piętnaście minut później, i gdyby jego kapitan Stanley Lord nie zignorował ostrzegawczych sygnałów wysyłanych przez tonący statek… Gdyby wreszcie pod wodą w wyniku zderzenia znalazł się o jeden przedział mniej… Gdyby…

Ile warunków musiało zostać spełnionych, by ta katastrofa się wydarzyła? Ile zmiennych musiało wejść w skład tego równania? Jeżeli przypisywanie symboliki i głębszego znaczenia wydarzeniom, jeżeli nasza wiara w ich nieprzypadkowy charakter ma sens, rejs Titanica nie mógł zakończyć się inaczej niż zatonięciem.

Avatar

Przemysław Brudzyński

REKLAMA