search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Apokalipsa według Johna Carpentera

Adrian Szczypiński

18 września 2016

REKLAMA

Nieustającym wzorem dla Johna Carpentera był Howard Hawks i jego Rio Bravo, skąd zaczerpnął powielaną w kolejnych swoich filmach sytuację wyjściową – “dobrzy” bunkrują się w jednym miejscu, a hordy “złych” nacierają ze wszystkich stron. Atak na posterunek 13 (1976) był, zdaniem wielu, najdoskonalszym Carpenterowskim spełnieniem tego fabularnego postulatu. We Mgle (1980) schemat ten został rozbity na kilka miejsc akcji, zaś w Ucieczce z Nowego Jorku mamy jego odwrócenie – “dobry” Snake włazi do zamkniętego siedliska “złych”, by tam rozegrać bój o życie własne i uprowadzonego prezydenta USA.

norris_thing

Natomiast w The Thing ograniczenia ruchu postaci mają już kilka poziomów. Załoganci stacji mogą, co prawda, wyjść na zewnątrz, lecz antarktyczna noc i przeraźliwy mróz czynią naturalną drogę ucieczki przed “czymś” zgoła bezsensowną. Pozostaje ciepłe wnętrze wśród znajomych twarzy. Lecz nie wiadomo, za którą twarzą kryje się zasymilowany przez obcego nosiciel. Przynależne realistycznemu Atakowi na posterunek 13 ograniczenie geograficzne zostało w The Thing spotęgowane ograniczeniem biologicznym. W dodatku nawet nosiciel może nie znać swojego tragicznego losu, aż do momentu przejęcia przez “coś” wybuchowej kontroli nad jego ciałem. Przywleczone z zewnątrz Nieznane wniknęło tam, skąd człowiek nie ma dokąd uciec.

A gdzie tu apokalipsa? Jej podejrzenie rodzi się w scenie komputerowej symulacji rozprzestrzeniania się wirusa wśród obszarów zamieszkałych. Zaś finał filmu, w którym jedyni ocalali z obcego pogromu Childs i MacReady leżą pogodzeni z nieuchronnym losem, Carpenter zamyka drażniącym niedopowiedzeniem i brakiem ostatecznej odpowiedzi na pytanie o śmierć obcego. Ale jeżeli coś ma pójść źle, to pójdzie. Nieobecna w filmie reszta ludzkości cieszy się właśnie ostatnim wolnym weekendem.

Pięć lat później pojawił się Książę ciemności, zrealizowany za głodowe 3 mln dolarów demoniczny horror o tym, że jeżeli Antychryst ma pojawić się na naszym łez padole, uczyni to poprzez portal umieszczony w opuszczonym kościele w Los Angeles. Carpenter bez żenady skorzystał ze sprawdzonego schematu – grupka naukowców instaluje się w kościele, by szkiełkiem i okiem badać tajemniczą zieloną substancję zamkniętą w przezroczystym cylindrze w kościelnej krypcie. Brzmi tandetnie? To jeszcze nic! Pisząc scenariusz pod pseudonimem Martin Quatermass (hołd dla serii klasycznych brytyjskich filmów grozy z prof. Quatermassem, walczącym zresztą również z nietypową kosmiczną inwazją), John Carpenter do jednego wora powrzucał fizykę kwantową, tajemnice Biblii, temporalną komunikację pozazmysłową i zombiaków firmowanych szpetną fizjonomią Alice’a Coopera. Słowem bigos, który w rękach mniej szalonego twórcy przeciekłby nawet przez palce nabrzmiałe od dobrych chęci.

prince-of-darkness

Ale Johna Carpentera uratował styl i klimat, którymi wypełnił dziury tej fantasmagorycznej łamigłówki, pełnej absurdalnych zwrotów akcji. Powtórzony w dalece bardziej surowej formie schemat z Coś nie stawiał pytań o przynależność atakowanych naukowców do zdrowej tkanki społeczeństwa. Wystarczyły kamienne twarze asymilowanych przez Jej Szatańską Mość ludzi, by od razy wiedzieć, przed kim należy zamykać drzwi i sprawdzać zamki (choć niektórzy bohaterowie tradycyjnie wykazywali rażącą niefrasobliwość, ale takie to już prawa gatunku).

A gdzie tu apokalipsa? John Carpenter tradycyjnie w próżni zostawił retoryczne pytanie o to, czy Szatanowi się udało. Bo, choć bohaterowie walczyli jak MacReady na stacji antarktycznej, a grany przez Donalda Pleasence’a ksiądz w ostatniej chwili rozbił ogromne lustro – portal, to główny bohater w ostatniej scenie sięga do innego lustra, by przekonać się, czy przepowiednia nadal działa. W Księciu ciemności do zagrożeń geograficznych i biologicznych doszło zagrożenie mentalne. Człowiek nie tylko nie jest zaskoczony inwazją Nieznanego – on jej wręcz pomaga, ukrywając pierwotne destrukcyjne instynkty pod płaszczykiem badań naukowych. Kolejny szczebel na drodze do dokonania zniszczenia został osiągnięty.

REKLAMA