search
REKLAMA
Archiwum

WYJŚCIE PRZEZ SKLEP Z PAMIĄTKAMI (2010)

Tekst gościnny

14 stycznia 2018

REKLAMA

Autorką tekstu jest Magdalena Wiśniewska.

Idąc, w jakiś czas po premierze, na Wyjście przez sklep z pamiątkami nie miałam wewnętrznego przekonania co do tematyki filmu. Spodziewałam się dokumentu na temat streetartu, który, bądź co bądź, nie należy do moich zainteresowań. To, co zobaczyłam, zdecydowanie jednak przerosło moje oczekiwania i po raz pierwszy od dłuższego czasu zobaczyłam film, który dostarczył mi dużej dawki rozrywki i refleksji jednocześnie i który z czystym sumieniem polecić mogę nawet ludziom nie uznającym siebie za fanów sztuki ulicznej.

Banksy – twórca dokumentu, to legendarny już przedstawiciel tzw. „guerilla graffiti”. Jest on człowiekiem, którego tożsamość jest ściśle chronioną tajemnicą – postacią tyleż fascynująca, co kontrowersyjną. Dla niektórych jest geniuszem, ikoną bez twarzy, współczesnym supermanem, który pod osłoną nocy próbuje naprawiać świat; dla niektórych zaś zwykłym wandalem zanieczyszczającym przestrzeń miejską. Wokół jego osoby narosło wiele mitów i legend miejskich. Niektórzy twierdzą, że go widzieli, inni podszywają się nawet pod artystę, istnieją jego alternatywne życiorysy, zaś miłośnicy teorii spiskowych uważają, że stoi za nim zorganizowana grupa, a on sam jest sztucznie wykreowanym tworem mającym pobudzać masową wyobraźnię.

Nie ulega więc wątpliwości, że Banksy z całą tą mityczno-fantastyczną otoczką jest doskonałym materiałem na dokument. On sam i zjawisko streetartu (przez wielkie tylko i wyłącznie „S” rzecz jasna) mógłby wystarczyć do stworzenia ciekawej historii o granicach sztuki i człowieku nonkonformiście, który przez lata zaskakuje opinię publiczną swą pomysłową, wywrotową działalnością. Twórca dokumentu idzie jednak o dwa kroki dalej. Dokument, początkowo mający opowiadać o artyście, przekornie przeistacza się w historię domorosłego dokumentalisty – maniaka, który składuje w swoim domu kilometrowe taśmy filmowe z zapisem najdrobniejszych szczegółów ze swojego (skądinąd średnio fascynującego) życia i nosi się z myślą nakręcenia wiekopomnego dzieła o Banksym. Chwilę później zaczynamy zastanawiać się, czy dokument rzeczywiście jest dokumentem i mamy coraz większy problem z ustaleniem, co w filmie jest prawdą, a co fikcją. Jak widać otrzymujemy więc kolejną mistrzowską prowokację autorstwa Banksy’ego.

Ten quasi-dokument doskonale wpisuje się w szerszą działalność artysty. Jest to żart i manifest jednocześnie, bo takie też połączenie zdaje się być wizytówką twórczości streetartowca. Pod przykrywką drwiny i graniczących niekiedy ze szczeniackim psikusem aktów (oprócz malowideł ściennych na ulicach, artysta specjalizuje się również w swoistych happeningach, by wymienić tylko jego słynny “wybryk” rozrzucenia banknotów – fałszywek podczas festiwalu w Notting Hill Carnival czy spreparowanie i podmienienie w sklepie płyt Paris Hilton, gdzie na okładce figuruje ona bez ubrania, a jej piosenki noszą tytuły takie jak Why am I famous? i What am I for? ) Banksy, odzierając swoją działalność sabotażową ze zbędnego patosu i zadęcia, przemyca treści istotniejsze, niż wskazywałby na to kaliber jego żartów. Jego twórczość jest protestem antykapitalistycznym (fałszywki), kpiną z show-businessu (Hilton), sprzeciwem przeciwko konsumpcyjnemu stylowi życia (słynny nawiązujący do Jeziora liliowego Moneta obraz Show me the monet przedstawiający tonące w wodzie wózki sklepowe), a nawet dziełem o wymowie politycznej. Przykładem tego ostatniego są malowidła na murze oddzielającym Izrael od Palestyny, przedstawiające m.in. wycinek pocztówki z widoczkiem na urlopowy raj, czy też dmuchana lalka więźnia Guantanamo, która stanęła na kilka godzin w kalifornijskim Disneylandzie.

Nie wszystkie powyższe przykłady twórczości Banksy’ego pojawiają się w filmie. Bo też nie jest to film o nim. Tematem jest tu głównie sztuka współczesna (a raczej marne wypociny ukrywające się pod tym szyldem), której kwintesencję ukazuje sam artysta, parafrazując słynne słowa Churchilla w ten sposób: „Jeszcze nigdy w dziejach ludzkiej historii tak dużo nie zostało użyte przez tak wielu, żeby powiedzieć tak mało”. Specjalnie utworzona na potrzeby filmu galeria „sztuki nowoczesnej” prowadzona przez wspomnianego wcześniej oszołoma z kamerą (w którym obok powołania operatorskiego rodzi się również powołanie do tworzenia sztuki), to zbieranina zmutowanych dzieł ikony popartu – Andy Warhola. Impreza z okazji wielkiego otwarcia tego potworka okazuje się spektakularnym sukcesem okraszonym pojawieniem się kilku celebrytów. Widzimy naiwność i hipokryzję ludzi, którzy “kupują” te karykaturalne dzieła i zachwycają się ich „interesującym” charakterem.

Wyjście przez sklep z pamiątkami nie ma więc wiele wspólnego z dokumentem na temat otoczonego nimbem tajemnicy artysty-anarchisty, bo też zapewne autor nigdy nie dopuściłby do nakręcenia tego typu “narcystycznego” dzieła. Banksy świadomie unika uwagi i usuwa się w cień (i dosłownie i w przenośni), bo traktuje swój film jako kolejny happening, którego jest twórcą, a nie bohaterem. I tak jak jego twórczość miejsko-uliczna, tak też jego film zaskakuje co chwila oryginalnością i humorystycznym zacięciem. Jest lekki, zabawny i bezpretensjonalny. Przesłanie podane jest bez zbędnego dogmatyzmu, z przymrużeniem oka i z dużą dawką humoru, podobnie jak sztuka Banksy’ego, którą on sam traktuje autoironicznie i o której mówi, że jest brzydka, nieodpowiedzialna i dziecinna (ale tylko jeśli jest odpowiednio zrobiona).

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA