search
REKLAMA
Archiwum

SKY FIGHTERS (2005)

Rafał Donica

1 stycznia 2012

REKLAMA

Powyższe słowa usłyszałem w odpowiedzi na moje żartobliwe stwierdzenie: “Ale tłumy”, gdy wchodziłem na salę kinową wraz z drugim widzem, który był widzem drugim i ostatnim, a może to ja byłem drugi, a on pierwszy – nieważne, było nas całe dwie dusze, które postanowiły ujrzeć francuski “Sky Fighters”. Film to słaby, co może najwyżej średni, ale… ma kilka fajnych ale, o których będzie mi się przyjemnie pisało, bo lata temu byłem pasjonatem lotnictwa wojskowego i wszystko co lata szybko, głośno i rozpierdusznie, nie jest mi obce ;).

I tak w czołówce “Sky Fighters” przewija się cała barwna galeria podniebnych maszyn: F-16 Fighting Falcon, Tornado, Saab Grippen, Harrier, AH-64 Apache, a na ziemi stoi sobie F-15 Eagle oraz znany z “Black Hawk down” śmigłowiec UH-60 Black Hawk. Całość tego ilustrującego napisy początkowe materiału, została żywcem wyjęta z “Farnborough Air Show”, imprezy podobnej do polskiego “Air Show”, na której to imprezie wszystkie wyżej wymienione maszyny, na przestrzeni lat, również w Polsce się pojawiały. Co ciekawe, w prologu widzimy wszystkie trzy samoloty, które brały udział w wielkim przetargu na wyposażenie polskiego lotnictwa, zatem amerykański F-16 C/D Block 52 Advance, szwedzki Saab Grippen (Szwedzi po przegranym przetargu obrazili się na Polskę i już na “Air Show” do nas nie przylatują) i oczywiście francuski Mirage 2000 – gwiazda nowego filmu twórcy “TAXI”. Co jeszcze ciekawsze, fabuła filmu opiera się w pewnym stopniu na rywalizacji USA i Francji o to, czyj myśliwiec jest szybszy, albowiem ten samolot, który wygra tę konkurencję, wygra również dla swojego kraju przyszłe zamówienia na samoloty; wspomina się tu o przerżniętym przetargu na sprzedaż 48. maszyn (ciekawe czy to zbieg okoliczności czy świadome odwołanie do przetargu na… właśnie 48. sztuk F-16 dla polskiej Armii). I tak w połowie filmu zaczyna się wyścig na dystansie 6600km, wiodący przez wrogie terytoria m.in. Libii. Co już zupełnie najciekawsze, w owym wyścigu widać jedynie trzy sztuki Mirage 2000, a o F-16 się jedynie wspomina ;). Ów wyścig nie jest jednak główną osią fabuły, do której dochodzi jeszcze… dochodzenie w sprawie zestrzelenia uprowadzonego Mirage’a, prowadzone przeciwko głównym bohaterom – z których jeden to wypisz wymaluj nasz Adam Małysz, tylko w stroju pilota i oczywiście bez nart. I nie tylko charakterystyczny wąs i szczupła twarz, ale i niesamowita charyzma bohatera “Sky Fighters” pchają widza do takiego właśnie porównania. Poza wyścigiem i śledztwem, jest też oczywiście w podniebnym francuskim filmie wątek miłosny, a w zasadzie dwa – z czego jeden miłosny, a drugi polegający na czystym, sportowym seksie (Pani pilotka mulatka – palce lizać, jej lub swoje, zależy co kto lubi ;). Tak więc nasi bohaterowie lądują ze swoimi paniami w łóżkach. Cóż, w końcu to film o pilotach, więc wypadało kogoś przelecieć, a jakby nie patrzeć, Maverick w “Top Gun” też nie zasypiał gruszek w popiele i latał za panią instruktor, paradoksalnie na swoim motorze i po ziemi, zostawiając swojego przyjaciela Goose’a samego na boisku do siatkówki 😉

Pojechaliśmy po fabule i aktorstwie jak po pasie startowym, więc wypada przejść do warstwy technicznej “Sky Fighters” i tu oto spotyka nas ogromna niespodzianka, albowiem Gerard Pires nie zmontował podniebnych zmagań tak, jak uczyniono to z pościgiem w “Krucjacie Bourne’a” czy powietrznymi akcjami w “Stealth” (reżyser Rob Cohen – “Szybcy i wściekli“, podobnie jak Gerard Pires “TAXI”, przesiadł się z aut do samolotów). Zatem oglądając wyczyny francuskich asów lotnictwa szalejących swoimi Mirage’ami 2000, nie będziemy mieli uczucia zagubienia i niemożności odnalezienia się w akcji, co towarzyszyło uczniom “Akademii policyjnej IV”, którzy na treningu karate nie mogąc nadążyć za Jonesem, w końcu machali rękoma i nogami jak kto umiał, ostatecznie – w zrezygnowaniu – machając ręką na cały trening ;). W “Sky Fighters” montaż jest niezwykle spokojny, nie ma żadnych szybkich cięć ani chaotycznych ujęć z rozedrganej kamery (o filmowaniu z ręki nie było mowy ;), które miałyby dodać szybkości i dynamiki podniebnym ewolucjom. Co więcej, tu właśnie, mimo braku teledyskowych, krótkich migawek, wrażenie szybkości francuskich samolotów jest nadzwyczaj realistyczne. Zdjęcia… właśnie zdjęcia są największym atutem filmu Pires’a. Tak żywiołowych, pomysłowych i jednocześnie zrozumiałych dla widza, klarownych ujęć, nie było do tej pory w żadnym lotniczym filmie, czy to był “Top Gun” czy “Żelazny orzeł” czy “Niewidzialny” – w którym poza dialogami na ziemi, zupełnie nie było wiadomo co się dzieje ;). Szczególne wrażenie robi pętla w wykonaniu Mirage’a, która z lecącego obok samolotu nagrana została od A do Z, czyli cały obrót maszyny o 360 stopni: kręcący się wokół samolotu horyzont robi potężne wrażenie, przy czym całość wygląda niezwykle poetycko, niemal magicznie. Zdecydowanie większość powietrznych ujęć to prawdziwe perełki, a dodając do tego niemal całkowity brak zdjęć cyfrowych (dopiero w sekwencji nad Paryżem nieco komputera się wkrada) oraz aktorów, którzy filmowani byli w prawdziwych kabinach, w powietrzu (wykorzystano do tego celu dwumiejscowe wersje Mirage’y), mamy do czynienia z technicznie i wizualnie najlepiej skręconym filmem traktującym o wariacjach w powietrzu. Scena, która najmocniej wbija w fotel – również nakręcona na żywca – to Mirage 2000 przekraczający tuż nad ziemią barierę dźwięku, gdy wokół samolotu pojawia się biały obłok powietrza obwieszczający, że właśnie potężna maszyna rozpędziła się do prędkości ponaddźwiękowej. Scenie owej towarzyszy wielki huk i stosy pękających w naziemnych zabudowaniach szyb – po prostu cud, miód i orzeszek.

I choć w “Sky Fighters” brakuje jakiejś jednej sekwencji, która zostawałaby w pamięci tak, jak lot F-16 w “Żelaznym orle” z piosenką Queen “One vision” w tle, to za całokształt zdjęć z udziałem Mirage’y należą się twórcom wielkie brawa. Zapomniałbym, jest też swoiste nawiązanie do “Pearl Harbor”, gdy główny bohater zabiera w przestworza swoją (przyszłą w tym wypadku) kobietę Maelle Coste i nawet daje jej potrzymać za drążek, choć w odróżnieniu od filmu Baya, tu nie kończy się to romantyczną sceną w spadochronach, tylko nudnościami Pani Maelle i pożegnalnym “pieprz się” rzuconym w kierunku stosującego dziwną taktykę podrywu głównego bohatera. Znalazło się też w “Sky Fighters” nieco humoru (zaloty jednego z pilotów do pani pilotki mulatki), oraz humoru, który był humorem tylko chyba dla mnie, bo uśmiechnąłem się pod nosem, gdy Maelle Coste poganiała pilota samolotu pasażerskiego słowami: “Startujemy! Migiem!” 😉 – w czym oczywiście nieświadoma zasługa polskiego tłumaczenia. I tak dobrnęliśmy do końca recenzji tego, jak najbardziej średniego, wręcz słabiutkiego filmu, który broni się tylko fenomenalną stroną formalną. O ile jednak “Sky Fighters” nie jest dziełem wybitnym (wszak korzenie jego tkwią w komiksie Alberta Uderzo), ani obok takiego nawet nie stał na półce, przyznać należy, że Francuzi idąc śladami Amerykanów, zaczynają odważnie, z rozmachem i wiarą we własne możliwości, reklamować swoje sprzęty za pomocą filmów.

Przecież trylogia “TAXI” unieśmiertelniła Peugeota 406, a “Sky Fighters” wystawił Mirage’om pomnik trwalszy niż ze spiżu, reklamując je jako jedne z najlepszych maszyn na świecie (a Polska musiała oczywiście kupić od Amerykanów znacznie starszą konstrukcję, czyli F-16 D-Block), wartych po 40mln Euro za sztukę. Szkoda, że Polacy nie potrafili nigdy nakręcić filmu reklamującego naszego Fiata 125p czy Poloneza, nie mówiąc już o Migu-29 – choć on taki polski, że ruski – bo nasi filmowcy nie wiedzieliby nawet gdzie postawić kamerę, żeby uzyskać efektowne ujęcie, choćby startującego samolotu, bo o konkretnych zdjęciach w czasie lotu mowy być zupełnie nie może, wszak wszystkie kamery muszą zawsze stać w pogotowiu na ziemi, w razie konieczności szybkiego nakręcenia np. “Wróżb kumaka 2” albo “Pręgi: Odrodzenie”. Kończąc niniejszą recenzję, pasjonatów lotnictwa zapraszam do kin na “Sky Fighters” – bo co by nie mówić, jest na co popatrzeć, a za dwa lata do Radomia, na podniebny spektakl na żywo, gdzie zawsze Mirage 2000 przylatują i przy potężnym wtórze huku z silników, prezentują swoje niesamowite możliwości.

Tekst z archiwum film.org.pl

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA