search
REKLAMA
Archiwum

RUCHOMY ZAMEK HAURU (2004)

Karol Baluta

26 września 2017

ruchomy zamek hauru
REKLAMA

Historia przedstawiona w anime aż kipi od niezwykłych, przesympatycznych postaci. Obok Sophie, (która przechodzi bardzo ciekawą przemianę, i bynajmniej nie chodzi tu o żadne z magicznych zaklęć) pojawia się bardzo interesująca postać tytułowego Hauru. Przystojny, na pozór bardzo pewny siebie czarnoksiężnik okazuje się być strasznym egoistą i tchórzem, który bardziej przejmuje się swoim wyglądem, niż spustoszeniami, jakie niesie wojna. Ba – jest nawet gotowy poświęcić życie swoich przyjaciół, aby tylko nie stanąć w obliczu zagrożenia! Wkrótce zaczyna jednak prowadzić wewnętrzną walkę, próbuje pokonać swoje wady i słabości, stara się znaleźć w sobie odwagę. Jest też Calcifier – niewinnie wyglądający demon o wielkiej mocy. Chce on sprawiać wrażenie istoty złośliwej i krnąbrnej, która nikogo nie słucha, lecz jego wysiłki nie zdają się na nic, gdyż w głębi swojej demonicznej duszy jest bardzo dobry, przyjazny i przezabawny. Dzięki temu od pierwszej chwili widz zaczyna go lubić.

Rola czarnego charakteru przypadła Wiedźmie z Pustkowia, jednak, podobnie jak w innych filmach Miyazakiego, tylko początkowo. Bardziej szkodliwą dla głównych bohaterów osobą jest natomiast Madame Suliman, lecz ona również nie jest postacią negatywną. Intryguje też skaczący na swoim kiju strach na wróble, zwany przez bohaterów (z racji swojej natarczywości) Rzepem – zawsze energiczny, pomocny, zwracający uwagę, z uśmiechem wymalowanym na ustach bardzo pasuje do tego magicznego świata. Mały Marco, który marzy, aby zostać wielkim czarnoksiężnikiem, to bardzo sympatyczny bohater. Choć ma ambitne cele i stara się dorosnąć jak najszybciej, szybko odkrywa wielkie znaczenie rodziny. Gdy więc wreszcie poznaje siłę rodzinnego ciepła, nie chce tego wspaniałego uczucia stracić. Tę niezwykłą listę dopełnia uroczy piesek, który dołącza do Sophie podczas jej wyprawy do Madame Suliman.

Zachwyciła mnie również pomysłowość i oryginalność, z jaką autorzy przedstawili magiczny świat Hauru. Rewelacyjnym patentem są na przykład zamkowe drzwi. Mają one specjalną tarczę, na której można wybrać jeden z czterech kolorów. Wybranie określonego sprawia, iż owe drzwi stają się przejściem do którejś z pobliskich krain. W ten sposób zamek znajduje się w czterech różnych miejscach. Wygląda to wprost fantastycznie! Bardzo spektakularnie przedstawia się też magiczny atak Madame Suliman, gdy przed bohaterami dosłownie wyrasta całkiem nowa, wroga przestrzeń – bardzo plastyczna i śmiała wizja. Reżyser kilka razy puszcza oko do widza, który oglądał jego wcześniejsze obrazy. Radzę zwrócić uwagę na takie rzeczy, jak nieprawdopodobne latające maszyny rodem z Laputa – Castle In The Sky czy sposób przemiany Hauru, który przypomina podobną scenę ze Spirited Away. Szczególnie z tym ostatnim tytułem Hauru no ugoku shiro ma wiele wspólnego, ale przy tym film nie traci swojej odrębności.

Ale Ruchomy zamek Hauru to nie tylko cudowna animacja i wachlarz ciekawych bohaterów. Nowe dzieło Miyazakiego to przepiękna historia o miłości. Uczuciu, które przełamuje wszelkie bariery i pomaga dokonywać zmian w naszym życiu, nadaje mu szczególną wartość. Sprawia, że czujemy się silni i pełni odwagi. Hauru mówi do Sophie “Idę walczyć, bo nareszcie mam dla kogo” – nareszcie jego życie zaczyna nabierać sensu, zaczyna odnajdywać swoją życiową drogę. Właśnie pokazanie tego pięknego i jakże ważnego przesłania jest, moim zdaniem, głównym celem filmu. Pojawia się także wyraźny głos antywojenny. Konflikt, który przewija się praktycznie przez cały obraz, nie został dokładnie określony. Widzimy jedynie przygotowania; okręty sunące w stronę przeciwnika, samoloty pełne pocisków i opancerzone pojazdy; słyszymy, jak ludzie powtarzają “Wygramy tę wojnę!”, albo “Jakieś wieści z frontu?”, lecz nigdy nie dowiadujemy się, jakie państwa ze sobą walczą i w jakim celu. Ten bardzo szczególny zabieg przedstawia uniwersalność wojny, która równie dobrze mogłaby rozgrywać się gdzie indziej i między innymi państwami – skojarzenia co do aktualnych wydarzeń nasuwają się więc same…

I tu wychodzi na jaw, co tak naprawdę nie podoba się miłośnikom książki. Bo prawda jest taka, że w powieści wątek wojny jest zupełnie nieistotny (z tego, co wyczytałem w Internecie, wojna jest, ale rozgrywa się w sąsiednim królestwie i jest zaledwie wspomniana). Został on więc od nowa stworzony przez Miyazakiego, który w ten sposób sam podwyższył sobie poprzeczkę. Zamiast iść na łatwiznę i zrobić wierną adaptację, postanowił dodać coś od siebie, co pociągnęło za sobą przede wszystkim zmianę zarysu fabularnego. Dopiero teraz wychodzi na jaw wielkość reżysera, który wbrew oczekiwaniom stworzył, w oparciu o historie Diany Wynne Jones, własną opowieść, nie tracąc przy tym ani trochę ze świeżości i magii swoich wcześniejszych dokonań.

Wiele w opowieści o Sophie jest też symboliki i ukrytych znaczeń, często trudno zauważalnych. Wędrówka głównej bohaterki to prawdziwe poszukiwanie własnej tożsamości i szukanie swojego miejsca w świecie. Często jest to podkreślane poprzez zmiany w wyglądzie bohaterki – raz jest staruszką, w kolejnym ujęciu wygląda już znacznie młodziej, a w jeszcze następnym widzimy Sophie z początku filmu, żeby w kolejnym na powrót stała się starą kobietą. Ważne są tu przede wszystkim sytuacje, w których dziewczyna przeżywa (nieświadomie) tę metamorfozę – dzieje się to, gdy jej zachowaniami zaczynają rządzić emocje, tak jak na przykład w scenie obrony Hauru przed rażącymi słowami Madame Suliman.

Do myślenia daje także sama idea Ruchomego Zamku, który z zewnątrz wydaje się wielki, przerażający i niedostępny, choć w środku jest całkiem inaczej… Rozwinąłbym te i kilka innych myśli, ale myślę, iż każdy powinien sam poszukać w tej historii głębszego sensu. Bo to nie jest tylko “naiwna bajeczka o tym, że trzeba być dobrym, a wojny są złe” (a do takiej konkluzji doszedł jeden z amerykańskich recenzentów), ale historia wieloznaczna, o intrygującym i dającym do myślenia przesłaniu oraz drugim dnie, którego doszuka się tylko uważny i wyrozumiały widz.

Seans kończy się, publika bije brawo (w końcu to pierwszy festiwalowy pokaz i inaczej nie wypada), a po wyjściu z sali co poniektórzy przewracają oczyma, jakie to było dziwne, pokręcone i niezrozumiałe, albo naśmiewają się z lektora mówiącego “Kocham cię, Hauru!”. Recenzenci i internauci zgodnie stwierdzają – “tak, jest dobry, ale Spirited Away było lepsze”, “wizualnie piękny, ale fabuła zawodzi”. A ja wciąż nie potrafię się z tym zgodzić i z niepokojem czytam coraz to dotkliwsze opinie na temat filmu Miyazakiego. Być może powinienem go zobaczyć raz jeszcze, żeby wyrobić sobie o nim pełne zdanie, jednak jednego jestem pewien – wciąż będzie mi się podobać równie mocno. Bo dla mnie Howl’s Moving Castle jest dziełem pięknym, prawdziwie wzruszającym i niezwykle inteligentnym. To prawdziwy brylant wśród animacji i jeden z najlepszych filmów animowanych ostatnich lat. Prawdziwy tryumf wyobraźni. Specyficzna magiczna atmosfera, emocjonalna głębia i subtelność tego wspaniałego filmu nie pozwalają mi pisać inaczej.

Filmów Miyazakiego nie powinno się porównywać. One są jak drzwi w Zamku Hauru – każde jego anime prowadzi do innego miejsca, do odrębnego, magicznego świata. Czasami podobne, czasem skrajnie różne, ale zawsze, ale to ZAWSZE zachwycające.

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA