search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Zabić bobra

Filip Jalowski

28 listopada 2012

REKLAMA

Jan Jakub Kolski nakręcił „Zabić bobra” własnoręcznie, przy użyciu aparatu cyfrowego, za pieniądze zgromadzone głównie dzięki interwencji przyjaciół, którzy byli przekonani o tym, że film powinien ujrzeć światło dzienne. W rozmowie z Kubą Wojewódzkim reżyser podkreślił, że do dziś nie wiadomo, czy gotowa produkcja pojawi się na polskich ekranach.

Rzecz niezrozumiała, zważywszy na to, że film zyskał zdecydowanie pozytywne recenzje na prestiżowym festiwalu w Karlowych Warach, a odtwórca jednej z ról głównych – Eryk Lubos – wrócił do domu z główną nagrodą aktorską przyznawaną w ramach tej imprezy. Sam Kolski przyznaje, że nie wie, jak tłumaczyć taką sytuację ludziom, którzy znajdują się pod jego opieką w trakcie studiów filmowych, bo skoro do kin wchodzą takie kwiatki, jak „Kac Wawa”, a kino autorskie skazane jest na zbieranie kurzu na magazynowych półkach, to czy warto w takie kino się w ogóle bawić?

Jeszcze bardziej dziwi decyzja selekcjonerów tegorocznego festiwalu w Gdyni, którzy nie zmieścili nowego filmu Kolskiego w festiwalowej ramówce. Jeśli polskie imprezy nie chcą promować tego typu kina, to w jaki sposób ma ono przedostać się do świadomości szerszej rzeszy kinomanów? Sytuacja, w której film Kolskiego nie dostaje się do dystrybucji jest sytuacją smutną i krzywdzącą dla polskiego widza. „Zabić bobra” z pewnością nie jest filmem dla wszystkich, zresztą to samo można powiedzieć o wcześniejszych dokonaniach twórcy, ale – niezależnie od ostatecznej oceny – wywołuje w widzu emocje, pozostawia w nim coś po sobie. Właśnie dlatego jest to film ważny, zasługujący na spotkanie z publicznością.

W trakcie realizacji „Zabić bobra” Kolski znów powraca do Popielaw, lecz tym razem nie są one ciepłym miejscem, które przywołuje wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa. Otoczenie Eryka, czyli byłego komandosa, który przebywa w rodzinnym domu ze względu na to, że jego misję przerwała eksplodująca mina, jest klaustrofobiczne, pełne bladych kolorów i cieni. To właśnie w tej okolicy, na zlecenie niesprecyzowanych przełożonych, żołnierz ma odszukać osobę, która powinna zostać „usunięta”. W trakcie wykonywania misji, która związana jest m.in. z bobrami, które budują tamę niedaleko domu bohatera, Eryk poznaje młodą dziewczynę, która bez zbędnych pytań postanawia wkroczyć w jego życie. Od tego momentu wszystko staje się coraz mniej oczywiste, priorytety misji Eryka zdają się ulegać daleko idącym przewartościowaniom.

Kolski z jednej strony oddaje do oceny widza thriller, który – szczególnie w kontekście zakończenia filmu – może wydawać się nieco naiwny, z drugiej strony (tej zdecydowanie ważniejszej) dramat ludzkiej pamięci. Pamięci, która – niczym odcinek rzeki ograniczony tamami tytułowych bobrów – wzbiera, pochłania kolejne połacie terenu, tworzy bagna. Wydaje się, że właśnie z tego powodu Kolski nadaje filmowi nietypowy tytuł, a jego główny bohater z uporem maniaka usiłuje zniszczyć tamę i pozwolić rzece na swobodny bieg. Prawdopodobnie z tej samej przyczyny Eryk po raz pierwszy spotyka się z młodą dziewczyną (do końca filmu pozostaje ona bezimienna) w momencie, kiedy walczy z zaporą wzniesioną przez bobry. Co więcej, dziewczyna nie zachodzi go od tyłu, nie pojawia się na horyzoncie, lecz przypływa do Eryka na kawałku drewna dryfującym na odcinku ograniczonym przez tamy. Bezimienna dziewczyna, idąc za użytą wcześniej metaforą – wypływa z pamięci Eryka niczym widmo, które – podobnie jak Harey z „Solaris” Tarkowskiego – mimo swej namacalności kompulsywnie przypomina o tym, że ukochana kobieta nie żyje.

Zresztą, w obrębie świata Eryka tego typu symptomów jest o wiele więcej. Zdezelowany dom rodzinny przypomina o końcu pewnego okresu życia, odwieszone na hak ubrania kobiety i mężczyzny w bolesny i niezwykle obrazowy sposób przypominają o śmierci rodziców. Eryk zmaga się z przeszłością.

Jedynie niektóre sceny z udziałem bezimiennej dziewczyny przełamują wizualną monotonię produkcji Kolskiego. Jedynie ona ubiera się na kolorowo, odbijając się tym samym od raczej monochromatycznej palety barw filmu. Pierwiastek kobiecy zdecydowanie dominuje szary świat Eryka, który miota się pomiędzy labiryntami przeszłości. . Zdjęcia zapełniające pozostałe sekwencje w konsekwentny sposób podkreślają smutek ogarniający rzeczywistość głównego bohatera. Dziwność, czy odmienność tego świata podkreślają niecodzienne sposoby kadrowania, pojawiające się w kilu ważnych scenach (m.in. w trakcie pierwszego pojawienia się Bezimiennej). Wespół ze scenami, które w dość wymowny sposób łamią montażową ascezę większej części filmu skłaniają one widza do tego, aby zastanowił się nad tym, co rozgrywa się przed jego oczami, sprawiają, że historia przestaje być oczywista.

Film Kolskiego z całą pewnością nie pozostawił mnie obojętnym. W pewnym sensie, jego konstrukcja jest dość prosta, a sposób spuentowania trąci popkulturową kliszą. Z drugiej strony, kiedy przypominam sobie filmy poruszające podobną tematykę, to dostrzegam w „Zabić bobra” pewną świeżość i odwagę, której brakowało poprzednikom. Ciężko mówić o tym tak, aby nie zdradzić za dużo, dlatego powiem jedynie tyle, że Kolski z całą pewnością rozumie znaczenie słowa „trauma”. Co więcej, potrafi przedstawić je w formie wizualnej metafory, która chwyta za serce i zmusza do refleksji.

REKLAMA