search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Wschodnie obietnice

Rafał Oświeciński

30 stycznia 2007

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Ach, Cronenberg. Mój ulubiony reżyser odważnie wszedł w wiek średni i zaczął penetrować te filmowe rejony, o które trudno było go posądzać – akcja, sensacja, gangsterka, kryminał. Świetna “Historia przemocy” niczego przecież nie zwiastowała, bo to sprawny dramat był, klasycznie opowiedziany, czyli jak na ekscentrycznego Kanadyjczyka – nieklasyczny, mocno zaskakujący, awangardowy.

A jaki jest najnowszy “Eastern Promises”?

Znowu zaskoczenie: kolejna, już druga pod rząd, standardowo poprowadzona fabuła, której jakość jest dobra i której autor wyłamuje się po raz kolejny z budowanych przez wiele lat schematów. Fantazje, omamy i koszmary zastąpił dokładniejszym wglądem w psychologiczne niuanse. Socjologizujące spojrzenie Cronenberg wymienił na dywagacje natury filozoficzno-moralnej. Odkochał się w ohydzie, chorobie, samotności i dzikości i zapałał gorącym uczuciem do sfer normalnych, wyłącznie ludzkich, mało abstrakcyjnych i z pewnością nie surrealistycznych. Fascynację cielesnością i technologią – wyznacznik stylu, wręcz reżyserskie motto! – odstawił na bok. Na jakiś czas? Na zawsze? Postawa szalenie zdumiewająca, czyż nie? Czyżby czołowy eksperymentator ekranu przepoczwarzał się powoli z nieprzyjemnego w odbiorze robala w podziwianego wszędzie motyla? Byłaby to niepowetowana strata dla światowej kinematografii, bo Cronenberg jest jednym z niewielu prawdziwych autorów kina, wyraźnie podpisującym swe filmy i idącym zawsze pod prąd wymaganiom stawianym gatunkom.

Ale to nie znaczy, że Cronenberg zniknął, zgłupiał i nie ma go, i już nie będzie. W “Eastern Promises” autor genialnego “Videodrome” schodzi poziom niżej: z onirycznych chmur wprost na asfalt londyńskiej ulicy, jakby przechodził kurację antynarkotykową, która pozwala mu na spojrzenie na człowieka z innej, mniej halucynogennej, perspektywy. Nie interesują go demony tkwiące w człowieku, a bardziej człowiek, w którym tkwią demony. Niby to samo, ale różnica znacząca, bo uwidaczniająca to, co dla reżysera obecnie najistotniejsze, ale i jednocześnie, niestety, zgubne dla autorskiego stylu.

“Eastern Promises” to całkiem interesująca historia o złej, bardzo złej mafii rosyjskiej i niewinnej, bardzo niewinnej położnej, która swą niewinnością złu się przeciwstawia. Ten pobieżny zarys fabuły sugeruje kino wtórne, mało oryginalne i nie zaskakujące. Filmy obrazujące mafię idą zazwyczaj w stronę naiwnych i chwytliwych stereotypów, bo tak jest łatwiej i takie, mniej lub bardziej słuszne, budzi skojarzenia zorganizowana przestępczość. Cronenberg wcale nie ucieka od tego typu konotacji, bo wie, że uciec od “Ojca Chrzestnego”, “Soprano” czy “Człowieka z blizną” nie sposób. Gra więc w podobny deseń, podobnymi schematami, układami, charakterami. Śmiertelna powaga starszego bossa idzie tu w parze z lekkomyślnością młodych bandytów i zimnokrwistością zabójców. Krnąbrne spojrzenia, stalowy wzrok, spektakularne tatuaże, skórzany płaszcz, modne okulary przeciwsłoneczne, luksusowa limuzyna, efektowny rosyjski akcent, lokalne dźwięki, kieliszki wódki w ręku (najczęściej bez zakuski jednak, dziwna sprawa) – to wszystko buduje gangsterski klimat znany i lubiany.

Ale Cronenberg nie byłby sobą, gdyby nie odcisnął swojej dłoni na taśmie. Wspomniany wcześniej demon tkwiący w człowieku – to byłby odpowiedni trop do pogłębionej eksploracji duszy. Co ciekawe, Cronenberg idzie tą drogą, lecz niezbyt konsekwentnie. Vory V Zakone to grupa ludzi oddanych przestępczym regułom; to mafia, która strzeże wschodniego kodeksu, w którym zapisane jest wyraźnie, że największe niebezpieczeństwo wynika czasami z najgłupszych rzeczy. Stąd wieczna ostrożność, ograniczone zaufanie, eliminacja najsłabszych ogniw. Bo nie można sobie pozwolić, żeby być nieuważnym. I zawsze trzeba mieć kogoś, komu można zaufać, kto wykonałby proste zadania. Stosunki zależności i podległości są bardzo czytelne, a etniczne i rodzinne więzy mocne jak Russkij Standard, nawet jeśli szefem mafii jest starzec, na pierwszy rzut oka poczciwy dziadunio, a przełożonym nieokrzesany idiota, syn szefa. W tych ludziach tkwi jakiś rodzaj identyfikowalnego zła; zła łamiącego normy, na bazie których budowane jest społeczne poczucie bezpieczeństwa. Cronenberg pokazuje w ten sposób demony, które straszą nieprzewidywalnością, gwałtownością, brakiem zahamowań, brutalną przemocą.

Są to jednak dywagacje bardzo niekonkretne, dotyczące mafii w ogóle, ignorujące pojedynczych bohaterów, ich problemy, nadzieje, potrzeby. Cronenberg nie podąża tam, gdzie zwykł chodzić; tam, gdzie zawsze zaglądał, co zawsze podsłuchiwał, nawet jeśli na moment zbaczał ze znanej sobie samemu ścieżki (na przykład przy okazji “M.Butterfly”). Rosyjscy mafiosi, pomijając gangsterski sztafaż, są zwyczajnie puści. Fakt, realistyczni, momentami intrygujący, ale jednocześnie przewidywalni w swych gwałtownych gestach, osądach, poglądach, oczekiwaniach. Nawet główny bohater, rewelacyjnie grany przez Viggo Mortensena, jest typem interesującym tylko do czasu pojawienia się podejrzeń w związku z ważnym fabularnym twistem (a wierzcie mi, owe podejrzenia pojawiają się bardzo szybko, szkoda…). To mocno rozczarowujące.

David Cronenberg dodaje jednak coś od siebie, coś nareszcie cronenbergowskiego – przemoc. Wprowadził ją do formy, nie do treści niestety. Prolog “U Azima” jest naprawdę mocny – poderżnięcie gardła nie polega wyłącznie na przejechaniu brzytwą po szyi. To cholernie sadystyczny atak, przypominający prymitywne zarzynanie zwierzęcia, a nie zgrabny gest wyrachowanego mordercy. Podobnie wygląda walka Viggo w łaźni z dwoma czeczeńskimi oprychami – w negliżu, na noże, z głębokim śladem ostrego noża na plecach i spływającą po podłodze gałką oczną. Czemu to służy? W sumie niczemu, ot efektowny bajer, w kinie dość rzadko spotykany w tak naturalistycznej formie.

I z tego, dość błahego powodu “Eastern Promises” nie można zignorować, choć nie warto też nikogo usilnie namawiać na seans. To obraz innego Cronenberga – sprawnego rzemieślnika bez większej wyobraźni. Niektórym zwyczajnie dobry film wystarczy – i super, i to się chwali. Jednak od Davida Cronenberga powinno wymagać się znacznie, znacznie więcej.

Ocena: 5/10

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA