search
REKLAMA
Nowości kinowe

Uśpieni

Jakub Piwoński

21 maja 2014

REKLAMA

the-quiet-ones_hero1Film „Kobieta w czerni” (recenzja tutaj) z 2012 roku był jednym z tych horrorów, który potrafił przywrócić wiarę w gatunek. Wiarę w to, że w we współczesnym kinie grozy jest miejsce dla filmów, które – opierając się na wielokrotnie przetworzonych schematach fabularnych – potrafią zachować w tym klasę i swadę. Film ten był także wielkim powrotem legendarnego studia „Hammer”, które złotymi zgłoskami zapisało się w historii ekranowego straszenia za sprawą wypuszczenia na światło dzienne takich klasyków jak „Dracula” czy „Frankentstein”. W tym powrocie tradycji widziano wiele korzyści dla horroru. Jednak kolejny film, który studio wyprodukowało po swojej reaktywacji, już tak optymizmem nie napawa, a duszy nie cieszy. Powiem więcej – „Uśpieni” to nieporozumienie, na które czym prędzej powinna zostać nałożona kurtyna zapomnienia. Dla dobra prestiżu „Hammera” i doznań widowni.

Nie mogę jednak powiedzieć, by opis fabuły tego dzieła nie wywołał we mnie jeszcze przed seansem dozy zainteresowania. Bo tak oto jakiś szalony naukowiec (Jared Harris), nosi się z zamiarem zorganizowania na uczelni eksperymentu o iście psychopatycznym charakterze. Uparcie wierząc, że zawsze istnieje racjonalne wytłumaczenie irracjonalnych zjawisk, chce – za sprawą stymulacji negatywną energią i siły sugestii – wywołać w młodej dziewczynie poltergeista. Z miarą postępu eksperymentu, ten wyraźnie rozłazi się w swych ramach i prowadzi do przeciwstawnych wniosków, których zaślepiony swą teorią naukowiec nie chce dostrzegać.

featurette-for-the-horror-film-the-quiet-ones

Tak sformułowana historia intrygowała mnie z jednego, konkretnego powodu: to mógł być jeden z tych nielicznych przykładów horrorów, które opowiadają o duchach w sposób zdroworozsądkowy, pragmatyczny w oparciu o merytoryczną podstawę naukową. I z perspektywy osoby, która ostatecznie nie wierzy racjonalnym głosom interpretacji tych zjawisk, cieszę się, że próba stworzenia takiej alternatywy (choć pracowały nad nią aż cztery tęgie głowy scenarzystów!) się nie powiodła. Film oceniam jednak tylko z perspektywy sympatyka gatunku, sympatyka kontrolowanej stymulacji strachu, i na tej podstawie wyrażam swoje głębokie rozczarowanie. A to dlatego, że była to szansa na coś względnie oryginalnego, a z której to szansy w ogóle nie skorzystano, gdyż fabularną linię poprowadzono w sposób bezpieczny i nieśmiały. Ewidentnie brakuje tutaj elementu zaskoczenia – wyróżnika, który miałby za zadanie obudzić znudzonego szablonowością widza.

Nie mam nic przeciwko horrorom opartym na powszechnie znanych motywach. Taka uroda gatunku, który polega na nieustannym powtarzaniu po sobie sprawdzonych metod straszenia. Co rusz zmienia się obudowa, a sedno wraz z wyznaczonymi niegdyś ramami pozostaje to samo. Swą oryginalność horrorowy twórca jest w stanie zaznaczyć zatem nie tym co opowiada, ale jak to robi i jakich używa do tego środków. I tu wyłania się największa bolączką „Uśpionych”, polegająca na oparciu narracji na pomysłach, które miast czynić z niej coś osobliwego, w moich oczach przyprawiają jej łatę podróbki – podróbki horroru wykonanego w stylu retro (na modłę „Obecności”), oraz – za sprawą sposobu kręcenia poszczególnych zdjęć – także podróbki stylistyki found footage. Innymi słowy, twórcom „Uśpionych” nie udało się to, co z powodzeniem w kolejnych filmach realizował James Wan, czyli umiejętne i przemyślane odświeżanie zaprzeszłych gatunkowych chwytów.

QuietOnes-Manifestation

Bo o sposób wdrażania pomysłów się właśnie rozchodzi. Przez „Uśpionych” przemawia wyjątkowo jałowa i wyprana z wszelkich emocji tonacja. Film wygląda tak elegancko i sterylnie, jakby kręcono go w białych rękawiczkach. Sprowadza się to do tego, że w trakcie seansu te sztucznie pompowane napięcie co rusz ulatnia się bocznymi dziurami. Ani razu reżyser, w osobie Johna Pogue („Sekta”) nie stara się rzucić w widownię czymś mięsistym, dostarczając jej srogich powodów do niepokoju. I albo jest to efekt w pełni intencjonalny, nawiązujący do retro–stylu, albo komuś błędnie wydawało się, że można zrobić niestraszny horror i zostanie to z przychylnością uznane jako oryginalne. Otóż nie, w moim odczuciu horror przesadnie skupiający się na jakości wykonania drewnianej szafy, nie zawierający w sobie jednocześnie żadnego trupa, mogącego wyskoczyć z niej w stosownym momencie, nie jest oryginalny. To już po prostu nie jest horror, tylko coś, co tylko z pozoru go przypomina.

Nie wiem skąd zrodził się pomysł przetłumaczenia oryginalnego tytułu filmu w sposób daleki, od jego sensu. „Cisi” pasuje lepiej, bo przywodzi namyśl podstawową cechę filmu, będącą zarazem gwoździem do jego trumny. Bo jeśli nie ma się pewności co do efektu końcowego budowania grozy, czasem korzystniej jest strach po prostu „wykrzyczeć”, niż nieudolnie i cichaczem „wszeptywać” go do ucha odbiorcy, licząc, że zrobi to na nim jakiekolwiek wrażenie.

A co dalej ze studiem “Hammer”? Spokojnie, toż od dna można się już tylko odbić.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA