search
REKLAMA
Nowości kinowe

Reality

Filip Jalowski

29 kwietnia 2013

REKLAMA

W Polsce Matteo Garrone kojarzy się głównie z neapolitańskimi wysypiskami śmieci, na których co moment odkopuje się kolejną ofiarę bezwzględnie działającej mafii. „Gamorra”, nakręcona na podstawie opowieści Roberto Saviano, kilka lat temu odbiła się szerokim echem wśród światowej publiczności, a Garrone z automatu został zaliczony do grupy najciekawszych reżyserów z kraju Felliniego.

Po upływie czterech lat od opuszczenia świata mafii, reżyser powraca do zatłoczonego Neapolu. Tym razem nie bierze jednak na celownik bezwzględnych morderców i ludzi bez zasad. Głównymi bohaterami „Reality” są Luciano (sprzedawca ryb i drobny kanciarz) oraz Wielki Brat (bynajmniej nie ten orwellowski).

Życie wśród włoskich kamienic nie należy do najprostszych. Wiele osób ledwo wiąże koniec z końcem, część poddała się bez walki i tuła się pomiędzy wąskimi uliczkami. Luciano radzi sobie jednak całkiem nieźle. Legalnym źródłem jego dochodów jest niewielkie, lecz dobrze prosperujące stoisko z owocami morza. Pomiędzy sprzedażą skorupiaków i fląder dorabia na oszukiwaniu sklepu z robotami kuchennymi, które na czarnym rynku rozchodzą się jak świeże bułeczki. Dla swojej rodziny jest on bohaterem. Dzieci widzą w nim człowieka, który dzięki ogromnej charyzmie i zaradności życiowej potrafi załatwić właściwie wszystko. Właśnie dlatego nalegają, aby pojawił się w centrum handlowym w dniu, w którym odbywa się casting do najnowszej edycji włoskiego Big Brothera. Luciano nie traktuje kandydatury poważnie. Przystaje na propozycję jedynie ze względu na gorące prośby dzieci. Sytuacja ulega zmianie w momencie, gdy po przesłuchaniu odzywa się telefon, a Luciano zostaje zaproszony na kolejny etap selekcji. Od tego momentu myśl o dostaniu się do domu Wielkiego Brata opanowuje życie mężczyzny.

Już od pierwszych minut filmu zauważamy, że tytuł filmu Garrone jest wymownym mrugnięciem oka w kierunku widza. „Reality” otwiera prolog, w którym jesteśmy świadkami wielkiego ślubnego przedstawienia. Wszystko jest zaaranżowane – z nieba lecą płatki kwiatów, z klatek w kształcie serca wylatują białe gołębie, ludzie poruszają się w z góry zaplanowany sposób, a Luciano biega wśród gości w stroju drag queen. Jesteśmy świadkami przedstawienia, a nie rzeczywistości. Gdy uroczystość dobiega końca wydaje się, że powróciliśmy do normalnego życia. Niemniej, nic bardziej mylnego. Świat Luciano to nieustanne przedstawienie, które pod płaszczykiem realizmu przemyca raczej coś, co można by nazwać realizmem magicznym lub, po prostu, pełną humoru bajką z nienachalnym morałem.

W „Reality” Garrone nie mówi nam nic na temat mafii, lecz nie odcina się całkowicie od świata „Gamorry”. Dzieje się tak za sprawą Aniello Areny, czyli odtwórcy roli Luciano. Arena jest skazanym na dożywocie żołnierzem organizacji mafijnej. Reżyser wypatrzył go podczas przedstawienia wystawianego przez więzienne koło teatralne i, po niełatwych pertraktacjach z władzami placówki, zaangażował do głównej roli w swoim filmie. Sympatyczny sprzedawca ryb jest zatem w rzeczywistości człowiekiem, który na początku lat dziewięćdziesiątych zabił trzech mężczyzn i ranił dziewięcioletnie dziecko (rykoszet). Jak wiemy z „Gamorry”, wiele dzieciaków z biednych neapolitańskich dzielnic nie ma możliwości wyboru ścieżki życiowej. Arena wdał się w strzelaninę mając nieco ponad dwadzieścia lat. Z perspektywy czasu wypada jedynie żałować, że jego życie potoczyło się właśnie w taki sposób, ponieważ w roli Luciano jest on po prostu wyśmienity (zauważyło to Cannes, Arena o włos przegrał tam nagrodę aktorską z hipnotyzującym Madsem Mikkelsenem).

Pomijając fakt, że czasy telewizyjnego Wielkiego Brata są już raczej historią, a morał opowieści Garrone może wydawać się nieco spóźniony, „Reality” ogląda się doskonale. Paranoja Luciano, który z czasem w każdym przechodniu, a nawet owadzie, zaczyna dostrzegać telewizyjnych wysłanników, którzy zadecydują o jego przyjęciu do programu, z jednej strony bawi, z drugiej napawa smutkiem. Już dawno nie kibicowałem tak żadnemu bohaterowi, a zatem „Reality” działa, angażuje. Właśnie dlatego zachęcam do przeniesienia się w jego nie-realny świat.

REKLAMA