search
REKLAMA
Nowości kinowe

Ralph Demolka

Tekst gościnny

23 stycznia 2013

REKLAMA

Autorem gościnnej recenzji jest Krzysztof Kula.

Większość graczy z pokaźnym doświadczeniem doskonale kojarzy czasy, kiedy postacie z gier video stanowiły zaledwie zbitek niewyraźnych pikseli, zaś obraz złożony z setek kwadracików imitował świat wykreowany w wyobraźni programistów. Produkcje takie jak „Montezuma’s Revenge” czy „Jet Set Willy” spędzały sen z powiek osobom próbującym je ukończyć (pierwsza choćby ze względu na błąd uniemożliwiający jej przejście, druga zaś z powodu piekielnie trudnych elementów platformowych, wymagających skoków precyzyjnych co do milimetra, bez marginesu błędu). Prawdziwym przełomem w świecie elektronicznej rozrywki, pozwalającym firmie Nintendo opchnąć miliony egzemplarzy ich pierwszej konsoli zwanej NES (u nas występującej pod swojską nazwą „Pegasus”), okazała się być niepozorna produkcja „Super Mario Bros.” Prosta w założeniach platformówka, w której biegnący w prawą stronę ekranu hydraulik (w swojej pikselowej postaci przypominający raczej ogrodnika) skacze po różnorakich platformach, korzysta z systemów kanalizacji oraz zbiera monety rozproszone po całej planszy (nie dość, że hydraulik, to jeszcze numizmatyk), sprzedała się w astronomicznej ilości kopii, ugruntowując pozycję Mario w panteonie świata gier.

Po lewej: Montezuma’s Revenge – niejednemu graczowi śni się po nocach rysowanie mapek kolejnych poziomów na nudnych lekcjach w szkole ;);
Po prawej: Jet Set Willy – na skokach wykonywanych z chirurgiczną precyzją gro oldschoolowych maniaków zjadło zęby i połamało joysticki 😉

Postać Mario to idealny przykład historii „od zera do bohatera”. W swym debiucie wystąpił po raz pierwszy i ostatni jako postać negatywna, przekwalifikowując się potem z zawodu cieśli na przepychacza rur oraz stając się charakterem na wskroś pozytywnym. Grający pierwsze skrzypce bohater filmu „Ralph Demolka” również początkowo nie ma ciekawego życia. Będąc głównym „złym” w przedpotopowej grze „Fix-It Felix”, dzień w dzień zrzuca śmiercionośne baryłki na głównego bohatera oraz nieustannie niszczy budynek, który to „Felix Zaradzisz”, pod wodzą gracza sterującego manetkami automatu, stara się usilnie naprawić. W większości przypadków wprawnemu bywalcowi „wozów Drzymały” (AKA salonów gier) udaje się przejść kolejne poziomy, zaś Felix dostaje medal za zasługi wieńczący jego heroiczną walkę. Wieczorem światła gasną, automaty zostają wyłączone, a w ich wnętrzu dopiero wtedy rozpoczyna się drugie życie wirtualnych postaci. Ralph, w przeciwieństwie do Felixa, nie jest lubiany przez społeczeństwo gry „Fix-It Felix”. Nikt nie docenia jego pracy, zaś on sam mieszka w swej samotni położonej na pobliskim wysypisku. Regularne spotkania w grupie wsparcia charakterów negatywnych nie przynoszą skutku. Ralph postanawia w końcu zdobyć złoty medal na własną rękę, licząc na zaskarbienie sobie sympatii reszty ekipy, opuszcza więc świat gry „Fix-It Felix” i wyrusza na poszukiwania krążka w innych automatach.

Najnowsza propozycja ze studia Disney’a to istne El Dorado dla graczy starej daty. Nawiązań do stylistyki 8-bitowych produkcji jest multum, poczynając od samego wyglądu gry „Fix-It Felix” (skrzyżowanie demolki budynków z „Rampage” z motywem a la pierwszy „Donkey Kong”) skończywszy na charakterystycznych dźwiękach wydobywających się z charczących syntezatorów automatowych. Nierzadko w tle przewijają się mniej lub bardziej znane postacie ze światka gier video. O ile szybkonogi jeż Sonic jest znaną maskotką firmy Sega, zaś Zangief i Ryu/Ken to sztandarowi zawodnicy „Street Fightera”, tak pomarańczowy cudak o wdzięcznym imieniu Q*bert stanowi miły ukłon w stronę osób pogrywających swego czasu na „Atarynkach”/Commodore’ach. Zapewniam, iż wspomniane cameo to ledwie wierzchołek góry lodowej, w związku z czym chęć dostrzeżenia wszystkich postaci zaczerpniętych ze starych klasyków może stanowić dobry powód do kolejnego seansu „Ralpha Demolki”. Seansu, który gwarantuje hektolitry świetnej zabawy.

Poza wspomnianym 8-bitowym charakterem, „Ralph Demolka” doskonale parodiuje również współczesne produkcje, zatem automat „Ku Polu Chwały” wyraźnie nawiązuje do Xboxowego przeboju „Gears of War”, tak stylistyką (ostra sieczka robalopodobnych obcych) jak i jej głównymi bohaterami, dowodzonymi przez twardą Panią Sierżant. Większość akcji w bajce Disney’a toczy się jednak w przesłodzonym do granic dobrego, nomen omen, smaku świecie – „Sugar Rush”, w którym tematem przewodnim są wyścigi w świecie cukierków, bajaderek i innych wysokokalorycznych przysmaków. W tych momentach odniesień do świata gier jest mniej, za to na pierwszy plan wysuwają się perypetię Ralpha i jego towarzyszki niedoli.

Co ważne, fabuła „Ralpha Demolki” w paru momentach mile zaskakuje, oferując ciekawe zwroty akcji. Stopniowo rozkwitające relacje między głównymi bohaterami również wrzucają niewymuszony uśmiech na twarz widza, momentami przypominając jednak wiekowego przecież „Shreka” od Dreamworks. Widząc niezgrabnego Ralpha, wiecznie naburmuszonego i złego na cały świat, traktującego innych z dystansem, trudno nie oprzeć się wrażeniu, iż ma się przed oczami charakter mocno przywodzący na myśl zielonoskórego ogra. Do tego kompanka Ralpha w postaci uroczej (na pierwszy rzut oka) Wandelopy to typowa irytująca, przebiegła i wygadana istotka. Owa dwójka wygląda zatem niczym duet ze wspomnianego „Shreka”, co jednak ani trochę nie przeszkadza w odbiorze produkcji. Drugoplanowe postacie, tj. Felix Zaradzisz, Pani Sierżant, Król Karmel i inni to także ciekawe osobistości o nie do końca jednowymiarowej (sic!) osobowości.

Poza dobrą fabułą, sporo jest w „Ralphie Demolce” żartów tak słownych, jak i sytuacyjnych, z mocną przewagą tych pierwszych. Wysoki poziom humoru to w dużej mierze zasługa dobrego przekładu, w którym znalazło się miejsce na tradycyjne już odniesienia do naszej rodzimej kultury oraz na zabawne gry słowne („chłopcy z placu toffi). Uśmiech na twarzy sentymentalnego gracza wywołują również wspomniane wielokrotnie nawiązania do oldschoolowych produkcji, tak w postaci licencjonowanych bohaterów, jak i motywów żywcem wyjętych z ery pierwszych domowych konsol (skokowa animacja staroszkolnych postaci to istna beczka śmiechu).

Wykonanie „Ralpha Demolki” zasługuje na osobny akapit. Strona techniczna bajki została pieczołowicie dopracowana, dzięki czemu zarówno 8-bitowe fragmenty, jak i sekwencje rozgrywające się w świecie wszechogarniającej słodyczy, cieszą oko. W tych pierwszych zaskakuje przywiązanie do detali oraz skuteczna emulacja tamtejszych rozwiązań graficznych (oszczędna animacja) oraz dźwiękowych (prymitywna muzyczka, charakterystyczne sample towarzyszące zebraniu dopałki), w drugich zaś efektowne przedstawienie krainy czekoladą i lukrem płynącej, pewnikiem mogącej przyprawić niejednego cukrzyka o mdłości.

Polski dubbing nie wypadł źle, głównie ze względu na dobrze przetłumaczone dialogi i odpowiedni dobór głosów do postaci. Lubaszenko Junior jako Ralph dość dobrze oddaje charakter bohatera, niemniej z całej obsady bodajże najlepiej wypada Fraszyńska w roli Wandelopy. Słodko-irutyjący głosik i potok słów wylewający się z niewyparzonych ust dziewczynki został przez Fraszyńską odegrany wprost koncertowo…

Disney spełnił sen wszystkich graczy lubujących się w klimatach retro. Za cenę jednego biletu, zaoferował każdemu chętnemu sentymentalną podróż do czasów, w których królowały automaty z prymitywną grafiką, pikselami wielkości kanionu i piskliwymi dźwiękami wydobywającymi się z trzewi maszyny. Jednocześnie amalgamat starej szkoły z nowymi grami, podlany zatrważającą ilością lukru (patrz: świat Sugar Rush) w smakowitej otoczce ciekawej i dynamicznie poprowadzonej historii oraz z paletą interesujących postaci to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto za czasów młodości zarywał noce nad „ostatnią” partyjką w ukochany tytuł, mimo bladego świtu przebijającego się przez okno i budzika niebezpiecznie zbliżającego się do godziny oznaczającej pobudkę. Jedyny w swoim rodzaju, wizualny cukiereczek. Brawa dla Disney’a. Game over, Ralph wins.

W telegraficznym skrócie: nieoczekiwany i paradoksalny powiew świeżości w przestarzałej szacie; najnowsza animacja ze stajni Disney’a udanie czerpie garściami z gier rodem z 8-bitów; sympatyczna i pozytywnie zaskakująca fabuła oraz ciekawe pierwszoplanowe postacie w otoczeniu rozpoznawalnych bohaterów ze świata konsol i komputerów gwarantują udany seans nieco starszym osobom pamiętającym dobre czasy przedpotopowej grafiki i „hardcorowych” gier.

* Tytuł recenzji zaczerpnąłem z artykułu umieszczonego w jednym z numerów „PSX Extreme” stanowiącego podsumowanie czasów 8-bitowych konsol i zatęchłych salonów z wysłużonymi automatami.

REKLAMA