search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Przetrwanie

Grzegorz Fortuna

31 marca 2012

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Canis Lupus Versus Liamus Neesonus

 

Każdą postać graną przez Liama Neesona w filmach akcji definiuje prosta przeciwstawność: z zewnątrz to człowiek-skała, perfekcyjnie wyszkolona, pozbawiona złudzeń maszyna do zabijania, zmuszona przez niesprzyjające okoliczności do uruchomienia wszystkich mechanizmów obronnych; w środku – czuły wrażliwiec, który na dobrą sprawę chce tylko bezpieczeństwa dla siebie i swoich bliskich. W „Uprowadzonej” i „Tożsamości” zestawienie tych dwóch cech stanowiło jedynie tło dla sensacyjnej intrygi. W „Przetrwaniu” uwypuklone zostało ono o wiele mocniej; do tego stopnia, że rozrywkowe walory filmu Joe Carnahana ustąpiły miejsca wątkom egzystencjalno-filozoficznym – rozegranym w nie do końca satysfakcjonujący, lecz intrygujący sposób.


Neeson gra Ottwaya, strażnika pracującego w rafinerii naftowej, położonej na – jak sam to określa – „końcu świata”. Podczas podróży do domu samolot transportujący pracowników wpada w burzę śnieżną, znika z radarów i rozbija się gdzieś w nieprzeniknionych śniegach tundry. Większość pasażerów ginie w katastrofie, z życiem uchodzi Ottway i sześciu innych nafciarzy. Szybko okazuje się, że bohaterowie znajdują się w pobliżu legowiska wilków, które ludzi traktują jak niepożądany element, wymagający natychmiastowego usunięcia. Rozpoczyna się mozolna, z góry skazana na niepowodzenie walka o przetrwanie. Prowadzeni przez Ottwaya rozbitkowie muszą walczyć nie tylko z krwiożerczą watahą i wszechogarniającym zimnem, ale też z własnymi słabościami. Większość z nich to ludzie, dla których praca w rafinerii stanowiła ucieczkę od normalnego życia – społeczne wyrzutki i byli kryminaliści, pozbawieni jakichkolwiek perspektyw na przyszłość. Szybko pojawia się więc pytanie – czy jest w ogóle po co walczyć? I jeśli tak, to o co?

Widzowie, którzy spodziewali się po „Przetrwaniu” trzymającego na skraju fotela survivalu, srodze się rozczarują. Ottway wypowiada co prawda wojnę wilkom już po pierwszym ataku watahy, ale swojej obietnicy nigdy nie spełnia. Wilki, wyglądające bardziej jak demoniczne kreatury niż prawdziwe zwierzęta, dobierają się do każdego z bohaterów po kolei, nie pozostawiając złudzeń co do tego, kto tę walkę wygra. Bunt Ottwaya i jego towarzyszy to tylko próba sprzeciwienia się naturze, podjęta zresztą przez ludzi, którzy na co dzień o swoje życie w żaden sposób nie walczyli. Sam Ottway niedawno stracił żonę i jeszcze dzień przed katastrofą myślał o samobójstwie. Kiedy staje na czele grupy rozbitków, odnajduje na moment potrzebną mu siłę, co dla Carnahana staje się przyczynkiem do stworzenia specyficznej filmowej hybrydy, łączącej realistyczną brutalność kina survivalowego z filozofią i pytaniami o sens życia.

Neeson na przemian cedzi przez zęby przekleństwa pod adresem wilków i recytuje oddający stan jego ducha czterowiersz, bohaterowie najpierw piorą się bezsilnie po mordach, by chwilę później w pięknych słowach opisywać najważniejsze chwile swojego życia, a reżyser do końca nie może się zdecydować, co właściwie chce nakręcić. Krwawe sceny walki z wilkami kontrastują tu z lirycznymi, choć nieco banalnymi, wstawkami z przeszłości, a makabra stoi w jednym rzędzie z deklamowaną na głos poezją. Nie oglądamy na dobrą sprawę ani elektryzującego przygodowego thrillera (bo napięcie zbyt często siada, a sceny konfrontacji człowieka ze zwierzyną można policzyć na palcach jednej ręki), ani egzystencjalnego dramatu (bo życiowa filozofia bywa u Carnahana momentami aż nazbyt prosta i przedstawiona za pomocą oklepanych środków).

Każdy inny film by to prawdopodobnie zabiło, ale „Przetrwanie” – niczym jego główny bohater – jakimś cudem się trzyma. I hipnotyzuje. I nie daje o sobie zapomnieć. Ostatnia scena, jednocześnie ckliwa i przesadnie patetyczna, balansująca na granicy kiczu i na swój dziwny sposób piękna, jest jak solidny kopniak w brzuch. Być może dałoby się tę historię lepiej opowiedzieć. Być może dałoby się uniknąć kilku niepotrzebnie sentymentalnych scen. Ale po seansie i tak trudno strząsnąć z siebie spojrzenie Liama Neesona, łypiącego na nas „wilkiem” ze wszystkich plakatów.

Ocena: 7/10

REKLAMA