search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

ParaNorman

Maciek Poleszak

23 września 2012

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

 

Dokonywanie założeń jest zdradzieckie. Ile razy po obejrzeniu zwiastuna dośpiewaliście sobie resztę filmu, spodziewając się z tego miejsca o czym film jest, w jakim nastroju został utrzymany i jaki będzie jego wydźwięk? I cóż, pewnie wiele razy mieliście rację, w końcu pozory mylą tylko w niewielkiej części przypadków. Od czasu do czasu jednak można dać się zaskoczyć, jest to naprawdę fajne uczucie. Takim zaskoczeniem okazał się być dla mnie "ParaNorman".

 

Główny bohater to jedenastoletni odludek, który przez wszystkich mieszkańców rodzinnego miasteczka jest uważany za dziwaka, któremu brakuje co najmniej kilku klepek w głowie. Wynika to z faktu, że Norman jako jedyny potrafi dojrzeć duchy zmarłych ludzi i porozumieć się z nimi. Z perspektywy postronnego obserwatora wygląda to jednak, jakby rozmawiał z powietrzem. Jakby codziennych problemów nie było wystarczająco dużo, swoje konsekwencje zaczynają mieć wydarzenia sięgające setki lat wstecz. Budzi się klątwa rzucona na miasto przez straconą niegdyś na polecenie jego założycieli czarownicę i tylko Norman jest w stanie zapobiec pladze żywych trupów, która zaczyna nękać okolicę.  

W czasach, w których wytykanie palcem i nabijanie się z filmowych schematów zrobiło się schematem samym w sobie, łatwo można było pomyśleć, że "ParaNorman" będzie utrzymany w takim właśnie prześmiewczym stylu: nawiązując, cytując i dowcipkując. I w zasadzie po części tak właśnie jest, bo kiedy zombie w nieunikniony z punktu widzenia fabuły sposób wstają z grobów, to okazuje się, że wcale nie mają tak łatwego "życia", jak można by się spodziewać. Powłócząc ciężko nogami trudno dogonić kogoś, kto ucieka przed tobą samochodem, a wzburzona, uzbrojona w broń palną tłuszcza ani myśli uciekać z krzykiem na widok ledwo trzymającego się kupy, chodzącego truchła. Nikt też z przerażeniem nie zadaje pytania "co to jest, na Boga?", tylko zgrywa ze sobą muszkę i szczerbinkę, bo filmy puszczane w telewizji nauczyły go, gdzie ma celować w takim wypadku.  

 

Jak by nie patrzeć, ta część filmu wypadła całkiem zgrabnie, ale nie bez zastrzeżeń. Zaskakuje trochę ilość czarniejszego niż przyzwyczaiły nas do tego filmy animowane humoru, z niepoważnie przeciągniętą sceną wyrywania książki ze stężałych dłoni jeszcze całkiem świeżego nieboszczyka na czele. Ogólnie styl przyjęty przez twórców może przywodzić na myśl zeszłorocznego "Rango". Tam też reżyser i spółka stwierdzili, że film dla młodszej widowni nie musi być ładny, słodki i wymuskany, postanawiając pójść w stronę groteski. "ParaNorman" jest więc groteskowy i bywa makabryczny, z lepszym lub gorszym efektem, nie schodząc jednak poniżej pewnej całkiem niezłej średniej. Warto też dodać w tym miejscu, że warstwa techniczna filmu jest zwyczajnie oszałamiająca i na chwilę obecną można bezpiecznie stwierdzić, że jeszcze nie nakręcono lepiej wyglądającego filmu animowanego korzystając z techniki stop-motion. W ewentualnym zestawieniu wysoko znalazłaby się "Koralina", w ścisłej czołówce zmieściliby się też tegoroczni "Piraci!", a "ParaNorman" i tak wyprzedziłby ich o kilka długości.

Gdyby filmowi wystarczył sam styl, dostałby on piątkę z plusem i pochwałę wpisaną do dzienniczka. Ale nie wystarczy i właśnie to najbardziej tutaj boli. Oprócz głównego bohatera trudno znaleźć w "ParaNormanie" ciekawą postać – zgodnie z konwencją cały drugi plan składa się z chodzących, przerysowanych stereotypów, takich jak tępy mięśniak, średnio rozgarnięta blondynka, poczciwy grubasek i upierdliwy łobuz. W tej kwestii nie ma nawet cienia polotu, więc relacje między bohaterami rozwijają się jak po sznurku. Znalazło się nawet miejsce dla obowiązkowego konfliktu z ojcem, rozpisanego jak od linijki.

 

A kiedy już minęła jakaś godzina seansu i coraz więcej rzeczy zaczyna w tym filmie uwierać, następuje zwrot akcji kończący drugi akt. Dopiero wtedy na jaw wychodzi, o czym tak naprawdę on opowiada. "ParaNorman" to film o tym, jak łatwo wpaść w pułapkę szablonowego myślenia. Oczywiście, jest tu też zwyczajowy, suchy morał w stylu "ludzie robią różne złe rzeczy dlatego, że się boją", ale tak naprawdę to również jest część wkrętu, który zaserwował nam scenariusz igrając z oczekiwaniami widza w całkiem subtelny sposób. Film przez pierwszą połowę sugeruje wiele rzeczy, z których możemy wywnioskować rozwój wydarzeń i motywacje stojące za działaniami pewnych bohaterów. Wszystko to wypada bardzo standardowo i przewidywalnie, ale jednocześnie wiarygodnie. Ot, "zwykła baja z morałem i czarno-białymi postaciami". Wtedy właśnie następuje ujawnienie jednego, drobnego ale jednocześnie znaczącego szczegółu i w powietrzu niemal wyczuwalne staje się pytanie: "dlaczego założyłeś najprostsze rozwiązanie?".

I nie zamierzam więcej pisać, polecając jedynie w tym miejscu wizytę w kinie. Nieczęsto zdarza się, żeby film jednocześnie "działał" na poziomie wewnętrznej spójności historii i meta-relacji obraz – widz w tak elegancki i intrygujący sposób. 

 

REKLAMA