search
REKLAMA
Nowości kinowe

PAPUSZA (Gdynia 2013)

Grzegorz Fortuna

18 września 2013

REKLAMA

Zdjęcia są w „Papuszy” czyste, nieruchome, niektóre kadry przypominają podretuszowane dawnymi metodami pocztówki; narracja jest z kolei na pozór rwana, ułożona z odległych czasowo scen, poszatkowana częstymi przeskokami. Tego typu połączenie może się wydać osobliwe, ale w rękach małżeństwa Krauze stanowi przyczynek do niezwykle ciekawego filmowego dialogu. To bowiem perfekcyjny klucz do sportretowania losów tytułowej Papuszy – pierwszej poetki cygańskiej, której wiersze były publikowane w Polsce.

Już otwierające film sceny zapowiadają wspomniany wyżej sposób narracji. Pierwsza scena ma miejsce w roku 1962 – Papusza, a właściwie Bronisława Wajs, zostaje przywieziona na koncert swoich pieśni, zorganizowany dla ówczesnych dygnitarzy partyjnych, i siłą zmuszona do uczestnictwa w przesadnie wystawnej gali. W następującej po niej sekwencji, rozgrywającej się w roku 1910, widzimy, jak małoletnia Cyganka, matka głównej bohaterki, rodzi dziecko gdzieś na przykrytym śniegiem polu, bezskutecznie wołając o pomoc. Te dwie sceny, skrajnie od siebie odległe, wyznaczają dwa światy, w których poruszała się Papusza – z jednego pochodziła, do drugiego próbowano ją wtłoczyć. Nie pasowała przy tym do żadnego z nich.

Historię cygańskiej poetki Krauzowie nie tyle opowiadają, co w pewnym sensie dopowiadają, kawałek po kawałku, jakby chodziło o układanie puzzli pamięci. Na przemian oglądamy sceny z nastoletnią Papuszą – małą Romką, która nie chce pozostać bierna wobec patriarchalnej społeczności taboru, i sama szuka w małym miasteczku kogoś, kto nauczy ją czytać i pisać – oraz sceny z dorosłą, dojrzałą już kobietą, wychowującą nastoletniego syna, po kryjomu piszącą wiersze (nie wiedząc zresztą, że to, co tworzy, można w ogóle nazwać poezją) i pogodzoną z życiem. Dwie równoległe historie nawzajem się uzupełniają, poszczególne wydarzenia ułożone zostały według przemyślanej formuły. Epizody z nastoletnią Papuszą – pokazujące, jak romska społeczność odnosi się do ambicji dziewczyny – są swoistym zwiastunem tego, co się stanie, gdy Bronisława Wajs spotka Jerzego Ficowskiego: eseistę i poetę, który w młodości przez dwa lata wędrował z taborem Papuszy, odkrył jej talent, przełożył jej wiersze na polski i, we współpracy z Julianem Tuwimem, opublikował tomik jej utworów.

Krzysztof Krauze wspominał, że chciał, aby film, który nakręcił z żoną, miał strukturę białego wiersza. Stąd poszatkowana narracja i przeskoki czasowe, dzięki którym „Papusza” rzeczywiście staje się celuloidowym poematem – delikatnym, wypełnionym retardacjami i elipsami, podporządkowanym konkretnemu rytmowi, ale jednocześnie pozbawionym egzaltacji. Kontrast między narracją a sposobem filmowania spełnia jeszcze jedną, równie ważną rolę – odwzorowuje styl życia filmowej społeczności Romów, ludzi, którzy z jednej strony są ciągle w drodze, nie mają swojego miejsca ani zawodu, żyją w nieustannej niepewności i chaosie, ale z drugiej strony posiadają własny zbiór wierzeń, tradycji i żelaznych zasad, których – podobnie jak stojącej zawsze w jednym miejscu kamery – nie można w żaden sposób „ruszyć”.

„Papusza” to film – co niestety bardzo rzadkie w polskim kinie – artystycznie przemyślany, perfekcyjnie skomponowany, pod każdym względem dopięty na ostatni guzik. Nie ma tu ani jednej zbędnej sceny, ani jednego niepotrzebnego kadru, a każdy filmowy środek wyrazu spełnia konkretną rolę. Odgrywająca Papuszę Jowita Budnik, podobnie jak jej bohaterka, jest wyciszona, zawsze pozostaje gdzieś z boku, nie wybija się bez przerwy na pierwszy plan; kiedy trzeba pozwala się przyćmić Antoniemu Pawlickiemu (filmowy Ficowski) i Zbigniewowi Walerysiowi (Dionizy, sporo od niej starszy mąż Papuszy), którzy reprezentują dwa wspomniane wyżej światy.

To wręcz rażące, że film tak złożony, ciekawy i skromny, film, który można by spokojnie wysyłać na światowe festiwale, został przez gdyńskie jury niemal całkowicie pominięty. Chociaż nie powinienem być chyba zdziwiony, skoro Nagrodę Specjalną Jury za „odwagę formy i treści” i „unikatowe walory artystyczne” otrzymało między innymi… „Bejbi blues”, a ze statuetką dla najlepszego reżysera galę opuściła Małgośka Szumowska. Nie ma tu jednak czasu i miejsca, aby ubolewać nad tym, że znakomite polskie filmy są często pomijane nawet na rodzimych festiwalach. Zresztą chyba nawet nie warto, bo niewiele to pomoże.

Warto natomiast pójść na „Papuszę”, gdy pojawi się w kinach 15 listopada, pewnie na krótko i pewnie w mocno ograniczonej dystrybucji. Warto już choćby dlatego, że to dwugodzinny, statyczny, czarno-biały film, który przez większość czasu ogląda się w niemym zachwycie.

REKLAMA