search
REKLAMA
Artykuł

Pamiętnik pani Hanki – tylko Teatr Telewizji?

Krzysztof Połaski

26 września 2013

REKLAMA

Około 140 minut widowiska, obchody 100-lecia urodzin Jerzego Wasowskiego, 27 aktorów, 16 piosenek, 7 dni zdjęciowych, Studio 5 na Woronicza i debiutujący w tej formule reżyser – oto przepis na sukces. Otwarcie nowego sezonu Teatru Telewizji pod postacią „Pamiętnika pani Hanki” możemy uznać za jak najbardziej udane!

Powiedzmy sobie szczerze, Telewizja Polska nie ma dobrego wizerunku, ale może za taki stan rzeczy winić tylko i wyłącznie siebie. „Publiczna” przez lata pracowała na to, aby przeciętnemu telewidzowi kojarzyć się z marnej jakości telenowelami. Wizerunku w żaden sposób nie poprawia również taktyka wprowadzenia do ramówki, wzorem komercyjnej konkurencji, fabularyzowanych dokumentów, które są tanie w produkcji i chętnie oglądane przez widzów. Na szczęście jednak nie każdy widz jest tak mało wymagający, więc dla niego TVP musi mieć przygotowaną alternatywę, i to nie tylko na antenie ambitniejszej TVP Kultura, lecz także na łamach głównych stacji. Doskonałym dowodem na to, że ludzie chcą obcować z kulturą wysoką, są wyniki oglądalności premierowych spektakli ostatniego sezonu Teatru Telewizji. Niemal każdy z nich przyciągnął przed telewizory widownię przekraczającą milion widzów. To robi wrażenie, szczególnie że w tym czasie antenowym teatr konkurował m.in. z wyrobami serialopodobnymi ze znakiem jakości Ilony Łepkowskiej.

W ubiegłym sezonie Teatru Telewizji najlepszymi statystykami oglądalności może pochwalić się „Moralność pani Dulskiej”. Pokazany w marcu tego roku obraz obejrzało niemal 1,6 miliona widzów. Ten wynik nie powinien szczególnie dziwić, wszak otrzymaliśmy widowisko na wysokim poziomie, gdzie popisowe role zaliczyli Jakub Gierszał, Magdalena Cielecka czy Zofia Wichłacz. Nie znacie tej ostatniej? Spokojnie, wkrótce to się zmieni za sprawą Jana Komasy i jego „Miasta 44”, gdzie Wichłacz zagrała jedną z głównych ról. To wszystko wygląda bardzo optymistycznie, jednak tak naprawdę sytuacja Teatru Telewizji, który w tym roku świętuje swoje 60. urodziny, wciąż nie jest łatwa, przez co budżety są mocno ograniczone, więc twórcy muszą dwoić się i troić, aby nie miało to zbyt wielkiego wpływu na jakość produkcji. Trzeba sobie jakoś radzić przecież. Lecz plan TVP  jest ambitny, w tym sezonie publiczny nadawca chce, aby przynajmniej raz w miesiącu miała miejsce premiera sztuki największej sceny teatralnej w Polsce. Do tego również coraz głośniej na Woronicza mówi się o kolejnych realizacjach na żywo. Wygląda to bardzo optymistycznie, a otwierający sezon „Pamiętnik pani Hanki” daje nadzieję, że faktycznie może się to udać.

O TEATRZE TELEWIZJI SŁÓW KILKA

Teatr Telewizji to zjawisko dość nietypowe, które mocno zakorzeniło się przez te wszystkie lata w naszej kulturze, lecz raczej na próżno szukać jego odpowiednika poza Polską. Mamy do czynienia tutaj z hybrydą filmu i spektaklu teatralnego. W zależności od widowiska, czasem otrzymujemy dzieło bardziej teatralne, a czasem bardziej filmowe. Teatr Telewizji płynnie balansuje pomiędzy jednym i drugim. Przez te wszystkie lata bywało także tak, że przedstawieniom Teatru Telewizji było znacznie bliżej do filmu telewizyjnego, niż do typowego teatru, czego dobrym przekładem jest „Wesołe miasteczko – prawie bajka” z 2004 roku w reżyserii Sławomira Fabickiego, gdzie mamy do czynienia z normalnymi plenerami i – jak zauważa profesor Jerzy Limon – jedyne, co odróżnia ten obraz od filmu, to brak „łączników” pomiędzy scenami, ukazujących przemieszczenie się postaci z jednego miejsca do drugiego. O „filmowości” Teatru Telewizji świadczy również to, że widz jest skazany na oglądanie tego, co pokazuje mu kamera. Wszystko jest ukazane z jednej perspektywy, którą wyznaczył operator. W teatrze scenicznym coś takiego nie ma miejsca, widz ma do dyspozycji niemal całą scenę i może skupić się na dowolnym punkcie na niej się znajdującym, a w dodatku obraz w tradycyjnym teatrze może lekko się różnić, w zależności od tego, pod jakim kątem obserwujemy scenę.

Jak widać, granica pomiędzy filmem a teatrem telewizji już od dawna się wyraźnie zaciera, więc czemu by nie wprowadzić teatru do kina? I taki pomysł niedawno się pojawił w związku z autorskim spektaklem Andrzeja Barta pt. „Bezdech” z Bogusławem Lindą w roli głównej. Telewizyjna premiera widowiska jest zaplanowana na październik, ale już we wrześniu dzieło miało trafić do wybranych kin studyjnych w ramach akcji „Teatr idzie do kina”.

Należy jednak pamiętać, że Teatr Telewizji to wciąż teatr. Na szczęście, bo właśnie to świadczy o sile tej formuły. Teatr przede wszystkim oddziałuje na wyobraźnię widza. Scenografia, jak i nawet kostiumy, mogą być czysto umowne, co jest dokładnym przeciwieństwem filmu, od którego oczekuje się realizmu, żeby nie powiedzieć „podaniu wszystkiego na tacy” widzowi.  I w tej konwencji świetnie odnajduje się właśnie „Pamiętnik pani Hanki”.

KARKOŁOMNE ZADANIE

Musical w polskim kinie nie istnieje już od wielu lat i nic nie wskazuje na to, aby sytuacja nagle miała się zmienić. Z komediami także nie jest dobrze, większość, zamiast wywoływać uśmiech na naszych twarzach, generuje jedynie grymas zażenowania. Na szczęście jednak mamy Teatr Telewizji. I tu trzeba przyznać, że „Pamiętnik pani Hanki” jest zarówno bardzo dobrym musicalem, jak i komedią kryminalną.

Borys Lankosz to osoba, której raczej nie trzeba przedstawiać. Mimo że jego dorobek fabularny jest wciąż skromny, to debiutanckim „Rewersem” pokazał, że należy się z nim liczyć. Zresztą Złote Lwy w Gdyni mówią same za siebie. Urodzony w Krakowie twórca, do tej pory specjalizujący się również w dokumentach, etiudach oraz serialach, tym razem swoich sił postanowił spróbować na deskach Teatru Telewizji. Jak sam przyznał w jednym z wywiadów, nie miał czasu na popełnianie błędów, wszystko musiało udać się perfekcyjnie, ponieważ ograniczony budżet wymusił na ekipie wręcz zabójcze tempo w postaci tygodnia prób, a następnie tygodnia na realizację całości i kilku dni na montaż, tak, aby wykonywany w sierpniu spektakl był gotowy już na początek września.

Innym karkołomnym zadaniem mogło się wydawać zaangażowanie 27 wybitnych aktorów, ale i tutaj udowodniono, że nie ma rzeczy niemożliwych. Na planie zameldowali się tak świetni artyści jak m.in. Wojciech Pokora, Tadeusz Wojtych, Wiktor Zborowski, Danuta Stenka, Magdalena Cielecka, Joachim Lamża, Jacek Koman, Ewa Konstancja Bułhak, Joanna Kulig, Borys Szyc, Antoni Pawlicki, Mariusz Ostrowski, Kamilla Baar czy Modest Ruciński. Już sama obsada składająca się z twórców reprezentujących różne pokolenia aktorskie, twarzy do tej pory mniej lub bardziej znanych, robi ogromne wrażenie. A niektórzy z nich nawet postanowili zaśpiewać.

„Pamiętnik pani Hanki” to adaptacja ostatniej powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, ale wersja, której realizacji podjął się Borys Lankosz, opiera się na spektaklu wyreżyserowanym przez Edwarda Dziewońskiego w warszawskim Teatrze Kwadrat w 1979 roku. To właśnie tam po raz pierwszy zaśpiewano piosenki, do których muzykę skomponował Jerzy Wasowski, a słowa, zresztą podobnie jak libretto, napisał Antoni Marianowicz. Jako ciekawostkę można dodać, iż łącznikiem pomiędzy tymi spektaklami jest Wiktor Zborowski, który miał okazję zagrać u Dziewońskiego.

ZAKAMUFLOWANY STRACH

Główną, a zarazem tytułową bohaterką jest Hanka Renowicka (Joanna Kulig), żona wysoko postawionego dyplomaty (Grzegorz Małecki), który ma duże zadatki na to, aby w przyszłości stać się ministrem. Oczywiście kocha swojego męża, bo jak nie kochać kogoś na takim stanowisku, ale zupełnie nie przeszkadza jej to w tym, aby w chwilach jego nieobecności dzielić łoże także z innymi absztyfikantami, z przyjacielem Toto (Borys Szyc), uzależnionym od hazardu lwem salonowym, na czele. Określenie „kochliwa” w przypadku Hanki Renowickiej jest chyba zbyt łagodne, nie ma w tej inscenizacji ani jednego mężczyzny, który nie zachwyciłby się jej urokiem, aczkolwiek równie dobrze można powiedzieć, iż wyłączając członków jej rodziny, nie ma w tym spektaklu również mężczyzny, przed którym Hanka nie miałaby ochoty rozłożyć nóg. No, może oprócz niewątpliwie czarującego, lecz zdeprawowanego stryja Albina (Wiktor Zborowski). Pewnego dnia Hanka, która lubi być na bieżąco z korespondencją adresowaną do jej męża, odkrywa, że Jacek skrywa przed nią tajemnicę z przeszłości. Do tego wszystkiego, za sprawą swojej przyjaciółki (Kamilla Baar), wplątuje się w romans z tajemniczym Robertem Tonnorem (Antoni Pawlicki), co sprowadza na nią olbrzymie kłopoty. Można nawet rzec, kłopoty wagi państwowej.

Spektakl ten to przede wszystkim doskonała satyra na życie elit w latach 30. ubiegłego wieku. Beztroskie życie, wystawne przyjęcia, rozwiązłość seksualna i salwy śmiechu w oparach papierosowego dymu oraz zapachu najdroższych alkoholi – wtedy jeszcze nie zdawali sobie sprawy, lub nie chcieli zdawać, iż już rok później II wojna światowa odmieni życie wszystkich i nigdy nie będzie tak jak wcześniej. Wykreowany przez Borysa Szyca hrabia Toto ślepo wierzy w zapewnienia Józefa Becka, że wojny nie będzie, a gdy tylko ktoś chce rozmawiać o polityce, ten nerwowo przerywa, co demaskuje jego zakamuflowany strach. Szczególnie ironiczna i zarazem niezwykle gorzka w wydźwięku jest piosenka zamykająca dzieło, o wiele mówiącym tytule „Trzydziesty dziewiąty”, którą wykonuje wspólnie większość obsady. Można zaryzykować stwierdzenie, że symbolizuje to złączenie narodu w walce o „tęczę po burzy”. Borys Lankosz historię opowiadaną w tym dziele określa mianem „balu na Titanicu” i trzeba przyznać, że lepiej tego ująć nie mógł.

Można spotkać się z zarzutami, że „Pamiętnik pani Hanki” dzisiaj stracił na aktualności, jednak czy aby na pewno? Fakt, rzeczywistość się zmieniła, lecz mentalność ludzka to rzecz niezmienna, bez względu na uwarunkowania polityczno-społeczne. Myślę, że spokojnie spektakl ten można by przenieść do czasów nam współczesnych i pokazać obłudę i życie na pokaz nie tylko elit politycznych i biznesowych, ale przede wszystkim tak zwanych „celebrytów”. Ludzi, którzy chcą liznąć blichtru i splendoru za wszelką cenę.

AKTORSKA KLASA

Mówiąc o „Pamiętniku pani Hanki” nie zapominajmy jednak, że przede wszystkim jest to bardzo dobra komedia kryminalna w konwencji musicalu. Mamy do czynienia ze świetnymi dialogami pełnymi zabawnych puent. No i ta muzyka, bez której z całą pewnością nie moglibyśmy mówić o tak udanym efekcie końcowym. Siłą tego przedstawienia są piosenki Wasowskiego i Marianowicza, które w nowych aranżacjach brzmią wprost doskonale. Duża w tym zasługa śpiewających aktorów, z których najlepiej poradzili sobie Joanna Kulig, Grzegorz Małecki, Joachim Lamża, Borys Szyc (nie zapomnijmy, że w 2009 roku wydał debiutancką płytę pt. „Feelin’ Good”) czy Kamilla Baar. Zresztą – jeżeli raz usłyszycie takie kompozycje jak „Miłość u wód”, „Jak w teatrze” czy „Lubię być szczęśliwa”, to gwarantuję, że długo nie wyjdą z waszych głów.

Kolejną zaletą „Pamiętnika…” jest aktorstwo i tutaj wielkie ukłony należą się Joannie Kulig. Ona zdecydowanie miała najwięcej pracy, ale dzięki temu udowodniła, że jest zdolną i bardzo perspektywiczną aktorką, a nie tylko ponętną blondynką z pokaźnym biustem ze „Sponsoringu”. Spektakl ten dał też ogromne pole do popisu innym aktorom, więc Borys Szyc szarżuje w swoim stylu, lecz idealnie pasuje to do charakteru wykreowanej przez niego postaci, a Danuta Stenka, pamiętny wamp z „Kruma” Warlikowskiego, pokazuje, że jest w stanie wcielić się nawet w „zaciągającą” aseksualną wścibską ciotkę. Wiktor Zborowski wciąż jest w formie, a Magdalenie Cieleckiej po raz kolejny przypadła kreacja femme fatale. Kulig to nie jedyna perspektywiczna aktorka w tej inscenizacji, bardzo dobre role zagrali również Mariusz Ostrowski (wcześniej już miał pole do popisu m.in. w serialu „Paradoks”, którego jednym z reżyserów był właśnie Lankosz) czy przede wszystkim Modest Ruciński, aktor warszawskiego Teatru Studio, przez kino wciąż nie do końca odkryty, który swój talent potwierdził w niezależnym filmie „Ego” z 2008 roku, a ostatnio miał okazję zagrać epizod w „Dziewczynie z szafy” Bodo Koxa, gdzie wcielił się w alter ego samego reżysera. Żałować można jedynie, iż Jakub Gierszał na ekranie pojawia się tylko przez kilka minut, jednak przez ten czas uwodzi nie tylko Hankę Renowicką, lecz także widzów. Aktorską klasę potwierdziła też Ewa Konstancja Bułhak, która była w wyjątkowo trudnej sytuacji, ponieważ… grała, śpiewała i tańczyła ze złamaną ręką! Czy ktokolwiek to zauważył? No właśnie.

Grzechem byłoby niedocenienie wspaniałych kostiumów, za które jest odpowiedzialna Magdalena Biedrzycka. Jej kreacje przeniosły widzów do Warszawy roku 1938, zresztą podobnie jak skromna, lecz niezwykle wymowna scenografia autorstwa Magdaleny Dipont. Mamy tutaj do czynienia z pewną umownością scenografii, która wynika nie tylko z ograniczonych środków finansowych, ale również ze zwyczajnego braku potrzeby, aby realistycznie rekonstruować scenerię. Teatr tego nie wymaga, zostawia tę kwestię wyobraźni widza. Zresztą to, co obserwujemy na ekranie, już jest bardzo sugestywne; marmurowe kolumny i czerwone dywany, czyli symbole władzy i bogactwa, są zestawione z pustymi, ciemnymi pomieszczeniami. Jest to ironiczny obraz sanacyjnej Polski, której sen o potędze i mocarstwie został zweryfikowany we wrześniu 1939 roku.

https://www.youtube.com/watch?v=_V6RP8zdFUw

„Pamiętnik pani Hanki” to bardzo udany spektakl, doskonale otwierający sezon Teatru Telewizji. Trzeba mieć nadzieję, że kolejne premiery będą chociaż równie udane, jak debiut Borysa Lankosza, który zdecydowanie podołał zadaniu. Aż szkoda, że w polskim kinie prawdopodobnie jeszcze przez długie lata nie doczekamy się takiego musicalu, dlatego pozostaje nam na pocieszenie posłuchać ścieżki dźwiękowej tej inscenizacji. Joanna Kulig przed premierą powiedziała, że marzy o tym, aby ten musical doczekał się kiedyś przeniesienia na deski tradycyjnego teatru i regularnego grania. I ja się do tych marzeń dołączam.

REKLAMA