search
REKLAMA
Nowości kinowe

Ona

Jakub Koisz

14 stycznia 2014

REKLAMA

cz1pfbjkz610oonzu9za703no.700x979x1Wszyscy mają smutne twarze. Cyberpunkowy świat, niedaleka przyszłość, ludzie pogrążeni są w marazmie bzdurnych prac oraz samotności. Weźmy za przykład takiego Theodore’a Twombly’ego, kolesia piszącego za innych listy. Miłosny copywriter, mistrz słowa, postać nieco podobna do Toma z „500 dni miłości”, tylko zamiast pocztówek z życzeniami, żyje z komercyjnej pisaniny bardziej osobistych tekstów. Theodore jest wrażliwy, więc idzie mu to nieźle. Samotny chyba na własne życzenie, czekający na papiery rozwodowe. Żałość, żałość wszędzie. Jego życie zmienia się, gdy na rynek wchodzi nowy system operacyjny, będący samouczącym się algorytmem.

„Ona” to nie kolejna opowieść o sztucznej inteligencji, który wymyka się spod kontroli i zaczyna eksterminować ludzkość. To żaden tam prequel „Terminatora”, w którym ukazane są pierwsze dni zyskiwania świadomości przez Skynet. To historia miłosna. Klasyczna historia miłosna, w konstrukcji, w momentach zwrotnych, w tych wszystkich krytycznych zwrotach (drugi akt, tutaj nawarstwiają się problemy, a w trzecim mamy wielkie, soczyste katharsis). Theodore zakochuje się bowiem w posiadającym głos Scarlett Johansson programie komputerowym, tak samo prawdziwym, tak samo myślącym jak ludzie. Tyle że uczącym się prawdy o związkach w postępie geometrycznym. I choć przez cały seans nie możemy przegonić myśli, że to wszystko jedynie symulacja, w końcu wierzymy w tę przedziwną relację. Nawet i seks, będący de facto imprezą „w pojedynkę”, wydaje się czuły, pełny pasji, przedstawiony tylko za pomocą słów.

W takich scenach film Spike’a Jonze’a jest krzywym zwierciadłem relacji nabierających rumieńców i mięsa na wszelkich portalach społecznościowych, lecz film nie bawi się w nachalne moralizatorstwo. Wirtualne czy realne? A czy to ważne? Toż to pytanie z tej samej kategorii, co: spełnione czy platoniczne? Sztuka odpowiedziała nam na to pytanie wielokrotnie – platoniczne nie jest złe. Nie współczujemy więc głównemu bohaterowi, on poznał wartościową partnerkę przecież. On kocha. Co z tego, że spełnienia osiąga obok komputerowej symulacji, skoro to, co sprawia, że jest szczęśliwy, te wszystkie czynniki, drobne uśmieszki i powody, są jak najbardziej realne. Realny jest efekt końcowy. Szczęście jest realne.

Właśnie to wyróżnia dzieło Jonze’a na tle innych krytyk ekranowych „szoków przyszłości”. Ten „szok” jest tutaj bliski naszej codzienności. Ręka do góry, kto nie czuł „iskrzenia” jeszcze w sferze wirtualnego fantazmatu. Po drugiej stronie jest bowiem zawsze człowiek, uczący się nas, połykający nasze niedoskonałości. Jedyna różnica między życiem a konceptem wyjściowym tego filmu jest taka, że tutaj mamy do czynienia ze sztuczną inteligencją, która w ramach wykreowanego przez twórców świata jest tym samym, co prawdziwa. Zmieniającym się ciągiem danych oraz nowych doświadczeń.

1683548-poster-p-her-spike-jonze-ai-movie

„Ona” nie ugina się pod ciężarem poruszanych zagadnień. Sztuczna inteligencja? Cholera, toż to najlepszy film opowiadany również z perspektywy komputera, wyprzedzający wszelkie te metafizyczne gadaniny Wyroczni z „Matriksa”. Samotność? W spojrzeniu Joaquina Phoenixa widać całą „okazałość” życia w pojedynkę, składania się po nieudanym związku. Nie jest to kreacja godna Oskara, cieszę się jednak, że nie doszło do przerysowania. Główny bohater nie jest bardziej żałosny niż inni. Nie jest neurotykiem, który musi szukać spełnienia w internecie. Ten świat jest tak skonstruowany, tam tak się żyje. Gdy widzimy idącego ulicą Theodore’a, w tle jest mnóstwo takich samych ludzi jak on – podłączonych do sieci, rozmawiających ze swoimi systemami operacyjnymi. Gdy oglądałem w latach 90. wszelkie te technologicznie antyutopie, czułem, że to świat, który może przyjść, ale kiedyś, bo ludzkość ma jeszcze czas, aby się przebudzić. Antyutopia możliwa. Film Jonze’a to jednak antyutopia spełniona, ale na tyle oswojona, że nie musimy się jej bać. Tak! Po! Prostu! Jest!

Bardzo ładnie się tutaj wszystko zgrywa – obraz, dźwięk, aktorstwo. O Phoeniksie już pisałem – jest w swojej roli świetny. Amy Adams, grająca przyjaciółkę bohatera, wypada dobrze, ale za mało charakterystycznie. Nie wyobrażam sobie jednak, aby głos Samanthy, owego systemu operacyjnego, należał do kogoś innego niż Scarlett Johansson. Nikt, tak jak ona, nie potrafi jednocześnie brzmieć seksownie, inteligentnie oraz flirciarsko. Każde jej słowo sprawia, że żałujemy, iż bohater nie pozna pozacyfrowej wersji tego bytu. Szkoda trochę, że nie wykorzystano potencjału Arcade Fire, zespołu, który sporządził ścieżkę dźwiękową. Nie jest to robota trzęsąca branżą muzyki filmowej, jak to miało miejsce przy kompozycjach Daft Punk do „Tron: Legacy” czy M83 i „Oblivion”. Szkoda. Arcade Fire to zespół charakterystyczny, ale tylko wtedy, gdy serwuje nam wokal oraz dobrze rozpisaną muzykę. I to jedyna rysa na tym szkle.

To najlepszy film o sztucznej inteligencji z perspektywy sztucznej inteligencji (Oskar za scenariusz!). To wspaniały popis scenopisarstwa oraz tworzenia dialogów. To dobra antyutopia spełniona. To smutny, a jednocześnie podnoszący na duchu film. Słodkogorzkie doznanie.

Nie zazdroszczę Wam, że na seans musicie czekać aż do Walentynek.

 

Spike-Jonze-Her-ss-38

HER

her-rooney-mara-2

 

 

REKLAMA