search
REKLAMA
Od szeptu w krzyk

Phantasm (1979)

Krzysztof Walecki

29 kwietnia 2016

Phantasm
REKLAMA

Zacznijmy od nazewnictwa. Polski tytuł bardziej utożsamiam z wyjątkowo udaną kontynuacją, którą widziałem najpierw, dumnie prezentującą się w jednej z helskich wypożyczalni kaset video dawno, dawno temu. Nie będę zatem korzystał w tym tekście z kampowego pomysłu tłumacza, aby Phantasm upowszechniać w naszym kraju jako Mordercze kuleczki, choć fakt ten musi już na wstępie zostać odnotowany. Głównie dlatego, że w świadomości wielu widzów film Dona Coscarelliego nadal funkcjonuje pod tym wpadającym w ucho tytułem, choć prawdą jest również, że jak mało które oryginalne polskie tłumaczenie jest ono na swój sposób genialne. Jasno precyzuje, jakiego typu to kino oraz jakich atrakcji możemy się spodziewać, jednocześnie trochę widza oszukując – latające i rzeczywiście mordercze srebrne kule pojawiają się w pierwszym filmie zaledwie dwukrotnie, sprawiając bardziej wrażenie szokującego dodatku niż kluczowego elementu fabuły. Dlatego też wolę amerykański tytuł, mniej dosłowny, tajemniczy, ale także sygnalizujący fantastyczny, by nie powiedzieć fantazyjny, charakter tego amerykańskiego horroru.

nr000771-65_1

Nastoletniego Mike’a dręczy fakt, że jego starszy brat Jody zamierza wyjechać wkrótce z domu, co dla osieroconego przed paroma laty chłopaka stanowiłoby potężny cios. Ale jest coś, co zaczyna zaprzątać jego głowę bardziej – właściciel zakładu pogrzebowego, nazywany z powodu wysokiego wzrostu Wielkoludem (The Tall Man), przejawia niezwykłą siłę, samemu podnosząc pewnego dnia trumnę z ciałem w środku. Jakby tego było mało, jego miejsca pracy strzegą nocą niebezpieczne karły w kapturach oraz zabójcze latające kule wyposażone w ostrza i wiertła. Wkrótce Mike, Jody oraz ich przyjaciel Reggie odkrywają tajemnicę stojącą za licznymi zgonami i niezwykłymi wydarzeniami na cmentarzu Morningside.

Ależ to dziwny film! Niezborny, gdzieniegdzie nieczytelny, słabo zagrany i często niemrawy. Urok Phantasm w dużej mierze bierze się właśnie z tych niedoskonałości, które, wydawać by się mogło, sytuują go gdzieś w dolnych rejonach horrorowej stratosfery. A raczej sytuowałyby, gdyby nie talent reżysera, potrafiącego z tej pozornie nielogicznej historii stworzyć coś znaczącego, a rozrywkę przekuć na poemat grozy, jakiego nie powstydziliby się najwięksi twórcy tego gatunku. Zaledwie 23-letni w czasie rozpoczęcia zdjęć Coscarelli wcale nie udaje, że tworzy ambitne kino. Wręcz przeciwnie – rzuca coraz to odważniejszymi pomysłami, z każdą sceną jeszcze bardziej odchodząc od funeralnej atmosfery na rzecz graniczącego z fantastyką filmowego snu. Ta pierwsza, podkreślana organową muzyką oraz miejscem akcji, pomaga wejść widzowi w nie do końca rzeczywisty świat, jaki w pełni ujawni się w dalszej części obrazu.

phantasm5

Już pierwsza scena – seks na cmentarzu, akt, który kończy się śmiercią mężczyzny – ma w sobie jakąś tajemnicę; bliskie ujęcia twarzy morderczyni i stojącego nad zwłokami Tall Mana oraz znajdujący się nieopodal zakład pogrzebowy, jakby zawieszony w ciemności. Gdy widzimy to miejsce za dnia, nie sprawia już wrażenia tak ponurego, ale śmierć, co oczywiste, nadal jest tam obecna. Reżyser buduje swój horror na lęku przed cmentarzem, podskórnym napięciu towarzyszącym wielu z nas za każdym razem, gdy tam jesteśmy, podając również w wątpliwość, czy rzeczywiście po pochówku nasze ciała spoczną w trumnach, czy też czeka je gorszy los. Idzie jednak dwa kroki dalej, coraz bardziej odchodząc się od zakorzenionych w naszych umysłach obaw na rzecz graniczącej z koszmarem sennym fantastyki. Tym samym Phantasm wydaje się testem na tolerancję widza, przyzwyczajonego do określonych modeli i rozwiązań w kinie grozy. Zakapturzone konusy, mordercze kuleczki czy odcięty palec zamieniony w małego owadopodobnego potworka niekoniecznie przekładają się na prawdziwy horror, ale z pewnością świadczą o wyobraźni Coscarelliego, który śmiało sobie poczyna, konstruując swój fantasmagoryczny świat.

Śmieszność, w jaką mógłby popaść, łagodzona jest przez wybór na wiodącego bohatera Mike’a (A. Michael Baldwin), dzieciaka, którego wszystkie czyny i wybory podyktowane są młodzieńczym sposobem myślenia i naturą. Coscarelli przed nakręceniem Phantasm miał już na swoim koncie dwa filmy z dziećmi w rolach głównych, więc zdecydowanie wiedział, co robi, umieszczając nieletniego w centrum swojego krwawego przedstawienia. Kwestią otwartą pozostaje, czy możemy tej młodzieńczej perspektywie wierzyć – być może Mike po prostu dopowiada sobie pewne rzeczy, wystraszony atmosferą cmentarza i nadal pod wyraźnym wpływem śmierci swoich rodziców, choć równie prawdopodobna jest próba zainteresowania brata zjawiskami, od których nawet on nie umiałby się odwrócić, a co dopiero wyjechać z miasta. W obu przypadkach poczucie straty, dokonanej lub dopiero mającej nadejść, stanowić mogłoby impuls do stworzenia fantasmagorycznej wizji miejsca, gdzie śmierć oznacza nie spoczynek, a niewolę. Reżyser unika jednoznacznych odpowiedzi (również w kontynuacjach rozróżnienie świata prawdziwego od wyobrażonego jest dyskusyjne), sugerując rozwiązanie opierające się na konstrukcji snu we śnie.

phantasm-1979-sphere

Ten postępujący oniryzm, gdyż nie wiadomo, gdzie zaczyna się, a gdzie kończy koszmar, jest w pierwszym filmie wyjątkowo efektywny i rozegrany na kilku poziomach. Miasto wydaje się opustoszałe czy wręcz wymarłe, niemal wszystkie postaci kobiece to podobne do siebie blondynki, co wyjątkowo utrudnia ich rozróżnienie, a ciąg przyczynowo-skutkowy jest kilkukrotnie zaburzony bądź wyjątkowo naciągany. Czy naprawdę mamy wierzyć, że zło pod postacią Tall Mana można pokonać za pomocą broni palnej lub innych konwencjonalnych metod?

Grający upiornego grabarza Angus Scrimm już wyglądem przypomina istotę nie w pełni ludzką – jego złowieszczy głos, pełne nienawiści spojrzenie z obowiązkową podniesioną brwią, a przede wszystkim dziwaczny chód (to wymachiwanie rękoma) w połączeniu z wysokim wzrostem potrafią przyprawić o ciarki nie tylko dzieci. Może się wydawać postacią zbyt przerysowaną, aby budzić lęk, lecz Coscarelli dokładnie wie, jak wykorzystać warunki fizyczne aktora oraz jego specyficzną grę w celu osiągnięcia pożądanego efektu. Wystarczy przywołać nakręconą w zwolnionym tempie scenę, gdy bohater Scrimma idzie ulicą, tym swoim niesamowitym krokiem, nagle zatrzymuje się i odwraca w stronę znajdującego się po drugiej stronie Mike’a, patrząc mu prosto w oczy. Ale chwilę później okazuje się, że być może to nie spoglądający na niego chłopak kazał mu się zatrzymać, lecz chłód wydobywający się z wozu z lodami, obok którego przechodził. Ten jeden moment, ilustrowany rewelacyjnym tematem przewodnim autorstwa Freda Myrowa i Malcolma Seagrave’a, mógłby odpowiadać za niemały sukces postaci Tall Mana jako jednego z najbardziej charakterystycznych boogeymanów filmowego horroru. Ale jest tego więcej – ożywiona fotografia sprzed chyba stu lat, sen, w którym Wielkolud czyha nad łóżkiem śpiącego Mike’a, czy też ostatnia scena filmu z nienaturalnie oświetlonym Scrimmem. W zestawieniu z aktorem tytułowe kuleczki robią wrażenie rekwizytu wrzuconego na siłę, choć przecież potrafią latać, wwiercać się w człowieka, a następnie wytaczać krew biedakowi, który pada martwy w kałuży własnego moczu. Takie to bestie.

phantasm-001

Coscarelli korzysta z najróżniejszych metod straszenia, począwszy od typowo horrorowej ikonografii, przez klasyczne jump scares, na dużo bardziej oryginalnych sposobach skończywszy. Kadry są wyjątkowo starannie zaplanowane, geometrycznie wręcz doskonałe, co niepokoi, zwłaszcza gdy w samym ich środku znajduje się główny czarny charakter. Wydaje się on wtedy dominować na ekranie, nie dając się zepchnąć gdzieś do tyłu. Jasne marmurowe ściany domu pogrzebowego robią wrażenie swoim zimnem, jakże pasującym do Tall Mana, a sterylność pomieszczenia z tajemniczymi pojemnikami spycha realizm na drugi plan, dając dojść do głosu konwencji fantastycznej. Nie wszystko to jest ze sobą spójne, niektóre efekty zwyczajnie się już zestarzały i mogą śmieszyć, lecz nie da się zaprzeczyć, że wykreowana przez przyszłego twórcę Bubba Ho-Tep atmosfera jest unikalna i nie do podrobienia.

W Phantasm miłość do kina czuć w każdej scenie, w każdym, wydawałoby się, absurdalnym pomyśle, w bezczelnym wręcz pogrywaniu sobie z widzem. Film Coscarelliego można spokojnie postawić w jednym rzędzie obok Martwego zła Sama Raimi i W złym guście Petera Jacksona, czyli innych słynnych horrorów zrealizowanych we wręcz chałupniczych warunkach. Wszystkie te trzy tytuły łączy wielkie uczucie ich twórców do gatunku, niespotykana energia i wyobraźnia oraz umiejętność pokonywania ograniczeń budżetowych. Ale w przeciwieństwie do debiutów swoich kolegów Phantasm nie poddaje się w staraniach, aby zachować powagę, nie idąc w stronę ani pastiszową (Raimi), ani parodystyczną (Jackson). W kontynuacjach Coscarelli zrezygnuje z tej konsekwencji, nie unikając rozrywkowości kina lat 80. i gatunkowego rozluźnienia znanego z następnej dekady. Surrealizm będzie już tylko widoczny w coraz bardziej pokręconych pomysłach fabularnych, gubiąc gdzieś po drodze specyficzną atmosferę oryginału i piękną, dziecięcą naiwność. Nadchodząca, finałowa część piąta, do której twórca oryginału napisał jedynie scenariusz, raczej nie zmieni nic w tym względzie. Warto jednak czekać, nie tylko po to, aby dowiedzieć się, jak się zakończy epicki pojedynek z Tall Manem, lecz również z powodu samego Angusa Scrimma, dla którego Phantasm V: Ravager był ostatnim filmem. Aktor zmarł w tym roku, w wieku 90 lat.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA