search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

MOJE CÓRKI KROWY. Rozsądna i romantyczna

Karol Barzowski

6 stycznia 2016

REKLAMA

To, że film Moje córki krowy nie otrzymał żadnej nagrody od jury 40 Festiwalu Filmowego w Gdyni, jest chyba największą niesprawiedliwością całego werdyktu. Tytuł ten zasługiwał na znacznie więcej niż wyróżnienia od dziennikarzy, publiczności i kiniarzy – owszem, ważne, ale traktowane jednak w kategorii nagród pocieszenia. Dla mnie najnowszy film Kingi Dębskiej to ścisła czołówka polskich produkcji nie tylko tego roku, ale i (jakkolwiek patetycznie to nie brzmi) XXI wieku.

Dębska opowiada na wpół autobiograficzną historię o dwóch siostrach, które w krótkim odstępie czasu dowiadują się o poważnych chorobach matki i ojca. To nie jest łatwa tematyka – wylew, tętniak, guz mózgu, wreszcie śpiączka… Większość filmu rozgrywa się w sterylnych pomieszczeniach szpitali. Rodzice jeszcze żyją, ale lekarze nie mają wątpliwości – to nie potrwa długo. Obie kobiety czeka boleśnie banalny proces. Ich rodzice odchodzą, a one muszą się z tym pogodzić.

h42szbvk3zrot21wnt93

Opis fabuły zapowiada „typowe” dla polskich produkcji ciężkie, depresyjne kino. Nic z tych rzeczy! Moje córki krowy opowiadają o tych nieuchronnych bolesnych doświadczeniach w sposób lekki, z humorem, może nawet ironią. Niektórzy przyrównują film do „33 scen z życia” Małgorzaty Szumowskiej, i choć znalazłyby się tu wspólne elementy, zestawienie to nie jest do końca trafne. Moje córki krowy nie jest tak mocny i cyniczny – mówiąc o śmierci nie wali obuchem w głowę. Dębska podchodzi do tematu w sposób racjonalny, ale jednocześnie ciepło. Unika dramatyzmu i epatowania cierpieniem.

Pomimo poruszanych problemów, wychodząc z kina widz powinien być zbudowany, a nie przytłoczony.

Ten film mówi nie tylko o umieraniu. Równie ważną kwestią jest relacja dwóch sióstr. Całkowicie od siebie różne, nie potrafią się dogadać. Dzieli je właściwie wszystko – status społeczny, stosunek do życia, religii, rodziców. Na tragedię, jaka je spotyka, reagują zupełnie inaczej. Jedna jest rozsądna, szuka ratunku u lekarzy, którym zostawia drogie prezenty. Druga to zaś neurotyczka, z równym zapałem modląca się w kościele, jak i odwiedzająca szamankę. Między Agatą Kuleszą, a Gabrielą Muskałą jest niezbędna dla takich historii chemia. Wydaje się, jakby obie panie naprawdę spędziły ze sobą długie lata – doprowadzają się do szału, jednocześnie się kochając. A pokazane jest to zazwyczaj gdzieś w spojrzeniach i małych gestiach. To bardzo subtelny film, który zamiast wielkich słów wypowiadanych w takt dramatycznej muzyki stosuje raczej cięte riposty i zdania urwane w pół. Wielka klasa.

moje-córki-krowy

Moje córki krowy wywołują raz płacz, raz śmiech. Wzruszają, ale też bawią do łez.

Film ten powinien być właściwie definicją komediodramatu – wszystko wyważone jest tu w sposób mistrzowski.  No i jak to jest zagrane… Gabriela Muskała ze swoim przewrażliwieniem i słowotokiem mogłaby spokojnie występować u Woody’ego Allena. Marcin Dorociński w roli milczącego prostaka kradnie właściwie każdą scenę, w której się pojawi. Marian Dziędziel jako nieco dominujący ojciec pokazuje inne oblicze niż choćby u Smarzowskiego.

A Agata Kulesza… Jak zwykle fenomenalna. Mamy w Polsce aktorkę światowego formatu. Wielka szkoda, że ominęła ją nominacja do Oscara za „Idę” (wbrew pozorom, wcale nie była to taka mission impossible – ostatecznie nominowana Laura Dern w oscarowym wyścigu szła z Kuleszą łeb w łeb). Świat dowiedziałby się o jej talencie, a wtedy pewnie przyszłyby też ciekawe propozycje. Ale… świetne role można też dostać w Polsce. Moje córki krowy są na to najlepszym dowodem.

REKLAMA