search
REKLAMA
Nowości kinowe

Magia w blasku księżyca

Miłosz Drewniak

22 sierpnia 2014

REKLAMA

“Dziewczyna czuje, – odpowiadam skromnie –
A gawiedź wierzy głęboko;
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.

 Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce.
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Miej serce i patrzaj w serce!”

– Adam Mickiewicz, Romantyczność

7627166.3

Woody Allen jak zwykle nie pozwolił na siebie czekać zbyt długo. Od polskiej premiery Blue Jasmine minął dokładnie rok i jeden dzień. Pomimo niespotykanej wśród twórców filmowych płodności poczciwy, już nie najmłodszy, choć wciąż rzutki Woody rzadko schodzi poniżej pewnego poziomu, chociaż zdarzają mu się potknięcia (jak Zakochani w Rzymie, czy Poznasz przystojnego bruneta). Kameralna Magia w blasku księżyca na pewno nie jest szczytowym osiągnięciem Nowojorczyka, choć do allenowskich, starczych bąków nie sposób jej zaliczyć.

Fabuła Magii… opiera się na prostej dychotomii romantyzm-racjonalizm, reprezentowane kolejno przez Sophie (Emma Stone), rzekomą spirytystkę i Stanley’a (Colin Firth), iluzjonistę i kuglarza, zagorzałego scjentystę. Stanley, szerzej znany pod swoim pseudonimem artystycznym – Wei Ling Soo, zostaje wezwany do willi Catledge’ów przez kolegę po fachu, Howarda Burkana (Simon McBurney). Zadanie Stanley’a jest proste: zdemaskować oszustkę, która naiwnych Catledge’ów omotała bez skrupułów. Sprawa komplikuje się w momencie, kiedy wielki Wei Ling Soo zaczyna wierzyć w autentyczność medium…

Najnowsze dzieło Allena jest filmem o scenicznym potencjale, które straci jednak wiele, jeśli wyciąć z niego plenery Lazurowego Wybrzeża. Scenariusz, jak to zwykle bywa u rasowego dramaturga, skrojony jest precyzyjnie i zgodnie z klasycznymi regułami logicznej narracji, co zawsze skutkuje pewną dozą przewidywalności. W przypadku Magii w blasku księżyca przewidywalność nie razi, gdyż o wiele bardziej interesujące od miażdżących widza zwrotów akcji są ciekawie zarysowane charaktery, relacje między bohaterami, a także błyskotliwe dialogi i niepodrabialny, allenowski klimat, zaczynający się na wygrywającym rytm filmu, charakterystycznym jazziku, a kończący na autorskiej czcionce w czołówce i napisach końcowych.

DSCF9550.RAF

Mocną stroną filmu są bezbłędnie obsadzone role wiodące. Colin Firth, ze swoim charyzmatycznym głosem i wyspiarskim akcentem, z łatwością wcielił się w dystyngowanego Brytyjczyka-ironistę, a młodziutka i niepozorna Emma Stone w tajemniczą dziewczynę z prowincji. Nie sposób nie wyróżnić w tym miejscu również występu Eileen Atkins, wcielającej się w postać ciotki Vanessy, czy otępiałego z miłości Brice’a, czyli Hamisha Linklatera, nie rozstającego się z lutnią, na której nieustannie wygrywa serenady dla pięknej Sophie.

Magia w blasku księżyca jest lekką i żartobliwą, błyskotliwą, choć bezpretensjonalną próbą odpowiedzi na pytania, odwiecznie dręczące człowieka: czy istnieje świat niematerialny, którego nie można doświadczyć zmysłowo? A może jesteśmy tylko kupą mięsa, skazaną na rozkład w chwili urodzenia? I wreszcie: czy istnieje gdzieś tam Budda, Allach, Jahwe, czy choćby Latający Potwór Spaghetti?

_TFJ0117.NEF

W światopoglądowym konflikcie między postaciami prawda zdaje się leżeć pośrodku (może dlatego wszystkim przeszkadza, jak mawiał grecki filozof). Allenowską wizję najlepiej streszczają słowa Stanley’a, który zwierza się ciotce: „Gdy na nią patrzę, czuję się tak, jakbym nie mógł rozgryźć skomplikowanego triku”. Racjonalizm i chłodna kalkulacja kończą się więc z chwilą, gdy na scenę wkracza, a jakże! – kobieta. Mickiewiczowskie szkiełko tłucze się na drobne kawałeczki, oko ślepnie, a serce wpada w szalony galop. Reżyser jednak nie popada w romantyczną skrajność, ale szuka wspomnianego złotego środka. Stanley przecież, mimo swojego zadurzenia, cały czas utożsamia wielkie niewiadome (uosobione w Sophie) z magicznymi sztuczkami i czuje się jakby bez przerwy je rozgryzał, szukał w nich fałszu i uganiał się za racjonalnym wyjaśnieniem. Może cuda, jak obcowanie z duchami, czytanie w myślach, czy chodzenie po wodzie to po prostu „sztuczki”, na które ludzki umysł nie jest gotowy. Może cud jest wtedy, kiedy cynik zakochuje się w medium, a może wszyscy jesteśmy jak te rybki, o których wspomina jeden z bohaterów, co to nie rozumieją, że ktoś zmienia im wodę. Jedno wszak jest pewne – bez względu na to, czy są „odkrywalne”, czy nie, tajemnice istnieją i bezustannie nęcą nas, zmuszając do poszukiwań i eksperymentów.

O rzeczach ważnych opowiada Woody Allen jak zawsze z dystansem i w sposób wyważony – lekko i przystępnie, a zarazem mądrze i życiowo, jak zwykle bezbłędnie diagnozując porywy miotającej się po żebrach krwawej pompki. Wielbiciele zarówno komika, jak i lekkostrawnego, acz niebanalnego kina z pewnością będą zadowoleni.

REKLAMA