search
REKLAMA
Nowości kinowe

Królowie lata

Szymon Pajdak

31 sierpnia 2013

REKLAMA

Okres buntu. Chyba każdy, niezależnie od wieku, kiedyś przez to przychodził. Czas, kiedy hormony buzują, człowiek nie może znaleźć sobie miejsca, a każde słowo wypowiedziane przez rodziców doprowadza do szaleństwa. Kiedy chcemy wyrwać się z domu, przeżyć przygodę, a co najważniejsze dać upust swoim emocjom i decydować sami o sobie. Właśnie w tym trudnym momencie poznajemy bohaterów debiutanckiego filmu Jordana Vogt-Robertsa. Joe po śmierci matki kompletnie nie potrafi znaleźć wspólnego języka z ojcem, ukrywającym pod płaszczykiem tyranii swoją nieporadność. Natomiast Patrick ma problemy z rodzicami, którzy są, no cóż, ekscentryczni – infantylni do bólu, potrafiący wprawić w zażenowanie prostą rozmową przy obiedzie. Podczas imprezy z okazji zakończenia roku szkolnego dochodzi do pewnego incydentu, w skutek którego Joe jest zmuszony uciekać przez las. To właśnie tam poznaje chłopaka z włoskimi korzeniami, Baggia, oraz znajduje polanę, na której postanawia zbudować swój azyl.

Panowie zakasują więc rękawy i – przy pomocy materiałów znalezionych na śmietnikach oraz pobliskich placach budowy, a także sztuczki zwanej montażem – stawiają swoją rezydencję w bardzo krótkim czasie. Pieniądze zwędzone rodzicom sprawiają, że „polowania”, które kończą się w supermarkecie, są niezwykle owocne, a ich życie zamienia się w prawdziwą sielankę. Jednak wraz z pojawiającym się dziewiczym zarostem na ich twarzach zaczynają ich nękać pierwsze problemy, które kumulują się, kiedy staje między nimi dziewczyna.

Mogło by się wydawać, że temat poruszany przez reżysera to zgrana klisza, a jednak twórcy, mimo powtarzania pewnych schematów, wychodzą z tego obronną ręką. W filmie nie ma niczego odkrywczego; ot, standardowe przemyślenia na temat przepaści pokoleniowej i wynikających z tego nieporozumień, konfliktów z przyjaciółmi oraz prób zrozumienia siebie samego. Na szczęście Vogt-Roberts unika moralizowania, raczej spogląda na sytuację z dystansu, przypomina nam o czasach, gdy sami byliśmy w wieku bohaterów. Całość została podana bez grama fałszu, uczestniczymy w tej przygodzie stając się jej częścią. Obraz umiejętnie balansuje między poważniejszym tonem a elementami komediowymi, których jest całkiem sporo. Dialogi, interakcje między postaciami czy humor sytuacyjny sprawiają, że uśmiech jest częstym gościem na naszej twarzy. Przoduje w tym zwłaszcza postać Baggio, chłopaka mierzącego 150 cm wzrostu, który zachowuje się, jakby pochodził z innego świata. Jego absurdalne teksty, trudne do przewidzenia zachowania oraz wzrok seryjnego mordercy tworzą osobliwy koktajl, który oglądamy z mieszanką zdziwienia i rozbawienia. Stanowi on wspaniały kontrapunkt dla dojrzałego Patricka oraz nieco fajtłapowatego Joego.

Młodzi aktorzy przed rozpoczęciem zdjęć zostali zapisani na kurs improwizacji, a na planie reżyser dał im wolną rękę, dzięki czemu całość jest niezwykle autentyczna, a relacje między bohaterami zdają się wychodzić poza taśmę filmową. Nick Robinson, Gabriel Basso i Moises Arias, biorąc pod uwagę ich niewielkie doświadczenie aktorskie, zaprezentowali się świetnie i mam nadzieję, że dane mi będzie zobaczyć ich jeszcze kiedyś na ekranie. Młodzi zostali doskonale wsparci przez dorosłych – bryluje wśród nich Nick Offerman, który w roli ojca Joe jest fenomenalny, a jego rozmowy z dziećmi, policjantami oraz rodzicami Patricka, podszyte ironią i złośliwością, sprawiają, że nie sposób się nie uśmiechnąć.

Wspaniałym uzupełnieniem dobrego scenariusza oraz świetnego aktorstwa jest strona techniczna filmu. Zachwycają artystyczne zdjęcia Rossa Riege’a oraz cudowna muzyka Ryana Millera, które razem tworzą świetny, nieco oniryczny klimat całej opowieści. Co prawda zbliżenia na faunę i florę lasu z początku nieco irytują, jednak później widz daje się ponieść historii i całkowicie zatraca się w świecie wykreowanym przez twórców.

„Królowie lata”, mimo tego, że mamy dopiero końcówkę sierpnia, mają szansę zostać najlepszą komedią tego roku. W uroczy sposób łączą tęsknotę za minionymi czasami z dojrzalszym podejściem do tematu. Film Robertsa nie jest nowatorski, pełno w nim schematów, ale ma pewien niepodrabialny klimat, który wciąga i nie pozwala oderwać wzroku od ekranu. Przypomina nam czasy, które bezpowrotnie minęły, robiąc to w sposób daleki od melancholii, pozwalając spojrzeć na wszystko z dystansu. Obraz nominowany do Głównej Nagrody Jury na festiwalu w Sundance to największe pozytywne zaskoczenie tego roku. Wbija się w pamięć i sprawia, że ma się ochotę na kolejny seans.

REKLAMA