search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Kot w butach

Grzegorz Fortuna

25 stycznia 2012

REKLAMA

Oglądając “Kota w butach” można poczuć się staro. “Shrek”, który dekadę temu parodiował klasykę Disneya i na nowo definiował pojęcie współczesnej bajki, dzisiaj sam choć tylko za sprawą spin-offu staje się przeżytkiem. A jedynym pytaniem, jakie kołacze się w głowie podczas seansu jest niezbyt przyjemne: “czy to ja zezgredziałem, czy to po prostu słaby film?”.

Niełatwo odpowiedzieć na postawione wyżej pytanie, bo “Kot w butach” zdaje się mieć wszystkie cechy, które zapewniły sukces pierwszej części “Shreka”: fabułę bazującą na powszechnie znanych opowieściach, masę popkulturowych cytatów i żarty skierowane do dorosłego widza. Pojawiają się jednak dwa spore problemy.

Po pierwsze: przez ostatnie dziesięć lat wysokobudżetowe kino animowane przeszło naprawdę długą drogę. Disneyowski model, z którego “Shrek” szydził, dawno odszedł w zapomnienie. Nową jakość stworzyło studio Pixar, łącząc wzruszające, pomysłowe historie z dużą dozą subtelnego humoru i zgrabnie podanym morałem. Konkurować z Pixarem próbuje Dreamworks, a wszystkie inne firmy, odpowiadające za wysokobudżetowe animacje, pozostają daleko w tyle. Twórcy “Kota w butach” zdają się tego nie zauważać; do zapoczątkowanej w “Shreku” formuły podchodzą bez jakiejkolwiek samokrytyki, nie zwracając uwagi na to, że aby stworzyć porządną bajkę nie wystarczy upchnąć w niej garści nawiązań i odrobiny dorosłego humoru. Wymyślona przez nich historia, łącząca baśń o magicznej fasoli z “Humptym Dumptym”, wydaje się być niezbyt intrygująca, a wpisane w nią przygody tytułowego kota nie budzą większych emocji. Sam Puszek był znakomitym bohaterem drugoplanowym, ale własnego filmu nie daje rady pociągnąć, głównie przez lenistwo twórców i brak pomysłu na to, jak inteligentnie wykorzystać jego kocie cechy (całkiem ciekawie zarysowane w trzech ostatnich “Shrekach”). Efekt jest taki, że choć przedstawiona tu historia ma miejsce zanim Kot poznał Ogra, to jednak niewiele interesującego dowiadujemy się o głównym bohaterze. “Shrek”, obok świeżych dowcipów i gry cytatów, mógł się pochwalić także wciągającą fabułą, której w “Kocie…” nie uświadczymy. Zamiast tego dostajemy masę popkulturowych nawiązań i kilka dialogów balansujących na granicy dopuszczalności (biorąc pod uwagę, że to jednak bajka dla dzieci), ale i one nie bawią już tak jak kiedyś. Tu przechodzimy jednak do problemu numer dwa.

W teorii “Kot w butach” operuje tymi samymi rozwiązaniami, co “Shrek”. I w sumie rzeczywiście tak jest; to nadal bajka odwołująca się do wiedzy widza, bazująca przy tym na dokładnym podziale żartów: proste dla nieletnich i bardziej niegrzeczne dla dorosłych, zawoalowane tak, by młodsze dzieci ich nie zrozumiały. Niestety, zarówno dialogi, jak i dowcipy prezentują tu poziom o wiele gorszy, niż w wypadku którejkolwiek części “Shreka”. O ile humoru dla dzieci trochę się w “Kocie w butach” znajdzie, o tyle żarty dla ich rodziców są wymuszone i – nomen omen – pozbawione pazura. Tylko jeden tekst, bardzo zresztą błyskotliwy, wywołał w dorosłej części widowni salwy śmiechu; nie będę zdradzał jaki to dialog, ale pojawia się on na samym początku filmu i daje złudne nadzieje, że dalej będzie tylko lepiej. Okazuje się jednak, że w ten właśnie jeden kawał poszła cała inwencja scenarzystów, a im dalej “Kot…” brnie w fabułę, tym mniej w nim humoru.

Jeszcze gorzej słucha się dialogów, które w założeniu miały budować poważną część historii dotyczącą relacji głównego bohatera z Humptym Dumptym oraz winy, którą Kot musi odkupić. Wszelkie teksty, przemyślane jako te “bardziej serio” brzmią tu papierowo i mało wiarygodnie. Kiedy tytułowy Kot kogoś przeprasza, oskarża czy podnosi na duchu, brzmi raczej jak futrzasty Człowiek-Suchar, niż urokliwy zuchwalec, na którego był w “Shreku” kreowany.

Trzeba jednak przyznać, że miło ogląda się rozsiane po filmie nawiązania: do “Zorro”, “Desperado”, “Godzilli”, a nawet serii gier “Assassin’s Creed”. Strona wizualna także prezentuje się całkiem nieźle, a sceny akcji wyglądają efektownie. Szkoda, że wszystko to zmarnowano na tak niedopracowany i w gruncie rzeczy niezbyt ciekawy film. Marka “Shrek”, której “Kot w butach” jest – mam nadzieję – ostatnim produktem, zatoczyła specyficzne koło: od błyskotliwej, zuchwałej parodii, do niezbyt inteligentnej i mocno odtwórczej animacji, przeczącej idei swojego protoplasty. Przykry i niezbyt chwalebny koniec, ale tak niestety z najbardziej kasowymi seriami bywa.

REKLAMA