search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

JA, DANIEL BLAKE. Kafka się śmieje

Miłosz Drewniak

21 października 2016

REKLAMA

Zobaczyć Ja, Daniel Blake Kena Loacha to zobaczyć, jak Franz Kafka przybija piątkę Charlesowi Dickensowi. W filmie Brytyjczyka, odpowiedzialnego za Wiatr buszujący w jęczmieniu, śledzimy losy klasycznego everymana – Daniela Blake’a (Dave Johns) – uwikłanego w nierówną walkę z bezduszną biurokracją. Stawką jest godność i wątłe zdrowie obywatela, starającego się o zapomogę zwaną w Anglii Employment and Support Allowance (która przyznawana jest osobom niezdolnym do pracy z powodu choroby lub niepełnosprawności). Blake jest zawałowcem. Lekarz orzeka, że pacjent nie nadaje się do dalszej pracy w warsztacie stolarskim, ale to dopiero początek problemów. Prawdziwe schody zaczynają się w momencie, w którym staje się jasne, że urzędnicy zrobią wszystko, żeby petent nie otrzymał swoich pieniędzy.

W człowieka z tłumu – loachowskiego Józefa K. – wciela się Dave Johns,  aktor telewizyjny i teatralny, oprócz tego komik uprawiający stand-up. W swojej pierwszej filmowej roli (mimo pięćdziesiątki na karku) odnajduje się bez problemu, potrafi rozbawić i przejąć, wzbudzić sympatię widza. Razem z Hayley Squires, wcielającą się w rolę samotnej matki, również toczącej batalię z systemem socjalnym, tworzą świetny duet dramatyczny.

i-daniel-blake-2-rcm0x1920u

Ludzie pokochają film Loacha, jestem tego pewien. Dlaczego? Bo wszyscy, mniej lub bardziej, przechodziliśmy przez nonsensy, których na naszych oczach doświadcza główny bohater. Dzwoniliście kiedyś do obojętnie którego urzędu i przez długie minuty, na wasz własny koszt, gadaliście z automatyczną sekretarką? Wpisywaliście kolejne cyfry na klawiaturze telefonu, po czym w nieskończoność wysłuchiwaliście denerwującej melodyjki w oczekiwaniu na połączenie z konsultantem? Czy ten konsultant przekierował was do innego konsultanta? A może kazał wam wysłać Bóg-raczy-wiedzieć-jaki i Bóg-raczy-wiedzieć-dokąd list w dwunastu kopiach, zanim odbędziecie z nim rozmowę? Jeśli tak, filmowy mechanizm projekcji-identyfikacji zadziała jak złoto i zatracicie się w tej historii jak małe dzieci.

Odbiorczą solidarność z głównym bohaterem scementuje przyjazna tonacja dzieła. Przez większość seansu myślałem o nim w kategoriach czarnej komedii, jako o zabawnej wariacji Procesu Franza Kafki.

Wkrótce zorientowałem się jednak, że to nie wszystko, co film ma do zaoferowania. W pewnym momencie reżyser, upewniwszy się, że trzyma swoją widownię w ryzach, obiera kurs na wzburzone wody zaangażowanego społecznie dramatu. Gdy nazywa się coś zaangażowanym społecznie, brzmi to wręcz pejoratywnie i kojarzy się z dydaktyzmem, manipulacją. Spotkałem się już z opinią, że Ja, Daniel Blake jest dydaktyczny. Nie podzielam jednak tego zdania i muszę stanąć w obronie reżysera. Mimo że Loach porusza drażliwe społeczne tematy, daleki jest od uprawiania agitki. Nie jest oszołomem, który wymachuje transparentem i krzyczy mi do ucha. Raczej pokazuje, jak on to widzi (a facet widział sporo) i zaprasza mnie do rozmowy. Grzecznie, pełna klasa i kultura.

i-daniel-blake

Historia, która przydarzyła się Blake’owi, w Wielkiej Brytanii nie jest (ponoć) bezprecedensowa. Podobno płaci się urzędnikom, by rzucali kłody pod nogi nieświadomych obywateli, utrudniając im zdobycie socjalu. Nie mnie jednak oceniać, czy problem w Ja, Daniel Blake jest przejaskrawiony, jak na przykład – twierdzą niektórzy – w Obcym niebie Dariusza Gajewskiego. Ja wolę interpretować film Loacha w oderwaniu od konkretnego kontekstu społeczno-obyczajowego. Dla mnie to film-alegoria, kafkowska dystopia, nie wynikająca ze ślepego buntu, a z chęci ostrzeżenia.

REKLAMA