search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Homefront

Piotr Han

9 lutego 2014

REKLAMA

statAmerykańska agencja DEA zajmuje się zwalczeniem narkotyków we wszystkich postaciach. Działania tego podmiotu wzbudzają jednak wiele kontrowersji. Coraz powszechniejszy staje się pogląd, że DEA mimo monstrualnego budżetu i wielkich wpływów nie przyczynia się w żaden sposób do zmniejszenia spożycia nielegalnych używek. Wprost przeciwnie: siłowa i konfrontacyjna polityka agencji  nie przynosi żadnych pozytywnych skutków. Szacuje się, że agentom udaje się przechwycić znikomy procent narkotyków a  obrót nimi wcale nie spada. Dodatkowo utrzymanie potężnego aparatu urzędniczego (ponad 10000 pracowników) wymaga gigantycznych nakładów finansowych oraz pozostawia wielkie pole dla nadużyć i korupcji. 

Nic więc dziwnego, że najbardziej znanym filmowym funkcjonariuszem DEA jest  obłąkany Stansfield z „Leona Zawodowca”. Dlatego, jako widz wychowany na dziele Luca Bessona nie pałam sympatią do tej agencji. Zwłaszcza, że w ostatnich latach została ona dosadnie skrytykowana też w „Savages” Olivera Stone’a i „Dallas Buyers Club” Jean-Marc Vallée.

Główny bohater „Homefront”, grany przez Jasona Stathama, Phill Broker również pracuje dla DEA. Jednak nie należy go z tego powodu skreślać. Ja dałem mu szansę i nie pożałowałem. Może dlatego, że Broker dobrowolnie opuszcza jej szeregi już po kilku minutach filmu. Po przejściu na wcześniejszą emeryturę wraz z córką zaszywa się w małej miejscowości. Jak łatwo można się domyślić, nie zaznaje tam spokoju. Drobne szkolne nieporozumienie z udziałem jego dziecka, z czasem doprowadza do konfliktu z lokalnym narkobossem, zwanym Gatorem (James Franco).

Scenariusz do „Homfrontu” został napisany przez samego Sylvestra Stallone’a. Legenda głosi, że pierwotnie miał on przerodzić się w kolejną odsłonę serii o Johnnie Rambo. Z różnych przyczyn tak się nie stało. Finalnie „Homefront” ma stosunkowo mało wspólnego z przygodami niezniszczalnego wojaka. Nie uświadczymy tutaj bowiem aż tak dużej ilości efektownych starć, jak w filmach o niezniszczalnym żołnierzu. Oczywiście walki nie brakuje, ale jedyna naprawdę widowiskowa rozwałka ma miejsce w świetnym prologu. Późniejsze tego typu sekwencje choć dobre, są nieco krótkie i nie tak bardzo efektowne, jak można by się spodziewać po filmie, w którym główną rolę gra Jason Statham, a scenariusz napisał Sly.

home1

Mimo to uważam, że „Homefront” jest naprawdę bardzo przyzwoitym filmem. Dlaczego? Na pierwszy rzut oka taka odpowiedź może wydawać się nieco szokująca, ale niedostatki w departamencie radosnej naparzanki rekompensowane są dobrym scenariuszem z ciekawie rozpisanymi i nie dającymi się jednoznacznie zakwalifikować postaciami!  Nie mam tutaj na myśli Brokera, który jest klasycznym badasowatym twardzielem, ale jego antagonistów, którzy wymykają się konwencjom typowym dla filmów akcji. Gator, czyli główny „zły” nie jest postacią w stu procentach negatywną, krótkimi momentami budzi nawet cień sympatii. Jest to zasługa zarówno dobrze wywiązującego się ze swoich obowiązków Franco, jak i muskularnego scenarzysty, który zdecydował się na odważny krok i uczynił czarnym charakterem drobnego – de facto – gracza, któremu nie wszystko wychodzi i nie jest pozbawiony uczuć – w dosyć konwencjonalnym kinie akcji nie zdarza się to przecież tak często. Porównanie z kinem braci Coen byłoby tutaj oczywiście nie na miejscu, ale w kilku scenach promil skojarzeń z ich twórczością jest wyczuwalny.

Również Kate Bosworth i Winnona Ryder tworzą ciekawe kreacje. O ile ta pierwsza w czasie filmu przechodzi dosyć konwencjonalną przemianę z agresywnej ćpunki w postać niemal pozytywną, to  postać Winony Ryder przez cały czas budzi ambiwalentne uczucia. Ciężko jednoznacznie ocenić czy jest bardziej ofiarą, czy katem. Oczywiście nie są to postacie żywcem wyjęte z prozy Dostojewskiego, jednak wielu „poważnych” scenarzystów mogłoby uczyć się od Stallone’a, jak kreować krwistych i niejednoznacznych bohaterów, których perypetie ogląda się z zaciekawieniem.

H3

Przesłanie, jakie niesie ze sobą „Homefront” jest jasne i niezbyt skomplikowane: narkotyki (a szczególnie metamfetamina) są złe i mogą zniszczyć życie. Negatywni bohaterowie, dopiero pod ich wpływem, zachowują się jak prawdziwi łotrowie. O ile morał trąci banałem to muszę pochwalić sposób, w jaki został on zaserwowany. W filmie nie pada ani jedno słowo na temat szkodliwości metamfetaminy. Twórcy nie każą swoim bohaterom wygłaszać szeleszczących papierem frazesów, wolą po prostu bez zbędnych komentarzy pokazać jak ten narkotyk wypada w „akcji”. Niby mała rzecz, ale takie poszanowanie inteligencji widza naprawdę cieszy. Na dodatek, dyskretnej krytyce poddana jest skuteczność działania wspomnianej na początku DEA. Prowadzone z rozmachem działania agencji nie przynoszą bowiem widocznych skutków i wydają się w żaden sposób nie wpływać na kondycję biznesu narkotykowego – interes kręci się dalej.

Niestety, ale mimo wszystko „Homefront” ma jedną poważną wadę, która zmniejsza przyjemność płynącą z oglądania tego ciekawego i bezpretensjonalnego sensacyjniaka w starym stylu. O ile, jednowymiarowość głównego bohatera i niskie stężenie scen akcji nie są dla mnie problemem, o tyle rozbudowany wątek jego przemądrzałej córeczki już nim jest. Doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że dla dramaturgii filmu wprowadzenie tej postaci miało istotne znaczenie, jednak można było znacznie zwięźlej i mniej ckliwie zarysować więź łączącą Brokera z dziewczynką. Wszystkie ujęcia ukazujące przerażone dziecko w zamierzeniu miały pewnie potęgować napięcie, w praktyce jednak wyłącznie irytują i budzą politowanie. Napisanie ciekawego wątku z udziałem 9-latki przerosło niestety umiejętności Sylvestera Stallona. Za jedną decyzję należy mu się jednak szacunek: nie wprowadził do scenariusza totalnie niepotrzebnego wątku miłosnego, choć w pewnym momencie zanosiło się, że bez romansu się nie obejdzie. Jednak szkolna pani psycholog opiekująca się córką Brokera- Stathama musiała obejść się smakiem. I całe szczęście!

“Homefront” nie jest oczywiście przełomowym filmem, o którym współcześni widzowie będą opowiadali swoim wnukom, ale w swoim stathamowo-stallonowym gatunku naprawdę nie zawodzi. Solidne kino z akcji z kilkoma zaskakującymi patentami.

REKLAMA