search
REKLAMA
Nowości kinowe

HARDCORE HENRY. Urwanie głowy

Grzegorz Fortuna

9 kwietnia 2016

REKLAMA

Historia Ilji Naishullera, frontmana rosyjskiego zespołu Biting Elbows, to prawdziwy amerykański sen ery Internetu. Zanim Naishuller zabrał się za kręcenie Hardcore Henry, wyreżyserował dwa teledyski do utworów swojej grupy – The Stampede i Bad Motherfucker – które wyróżniał dość niecodzienny punkt widzenia: oba były krótkometrażowymi filmami akcji ze śladową fabułą, które nakręcono z perspektywy pierwszej osoby, przy użyciu zamontowanych na specjalnym hełmie kamerek GoPro. Pierwszy z wymienionych klipów jest w zasadzie jedynie reżyserską wprawką, ale drugi to już pięciominutowa jazda bez trzymanki, w której twórca zmieścił nie tylko bijatyki i strzelaniny, ale też pościg wysłużonymi wołgami, gonitwę po dachach, a nawet teleportację.

Teledysk do Bad Motherfucker szybko stał się internetową sensacją, a Naishuller dostał telefon od Timura Bekmambetowa, kazachskiego reżysera, który dekadę wcześniej, po sukcesie Straży nocnej i Straży dziennej, otrzymał bilet do Hollywood. Dzięki pomocy starszego kolegi i internautów, którzy wsparli projekt na portalu Indiegogo, Naishuller mógł zrealizować pełnometrażową wersję swojego pomysłu. Co więcej, ponieważ Hardcore Henry jest niskobudżetowym filmem niezależnym (tak!), reżyser nie miał właściwie żadnych ograniczeń – poza tymi, które wyznaczały ramy budżetu.

hardcore2

W większości recenzji pełnometrażowego debiutu Naishullera powtarza się teza, wedle której Hardcore Henry ma banalnie prostą fabułę. To nie do końca prawda. Owszem, przedstawiona historia jest chaotyczna, dziurawa niczym wrogowie po spotkaniu z tytułowym bohaterem i w dodatku w dużej mierze pożyczona z innych filmów – od Robocopa przez Uniwersalnego żołnierza po trylogię o Jasonie Bournie – ale reżyser i scenarzysta w jednej osobie przewidział kilka zwrotów akcji i oryginalnych wątków, dzięki którym jego film potrafi zaskoczyć.

Wrażenie prostoty bierze się raczej z faktu, że klasyczną trzyaktową konstrukcję scenariusza zastępuje tu schemat fabularny znany z komputerowych gier typu first-person shooter.

Ekspozycja trwa więc jakieś trzy minuty. Henry budzi się w tajnym ośrodku badawczym, nie pamiętając absolutnie nic. Opiekująca się nim Estelle (Haley Bennett) informuje go, że jest jego żoną i uratowała mu życie – Henry trafił bowiem do ośrodka bez ręki, nogi i z rozerwaną głową, a jego ciało udało się zrekonstruować dzięki cudom współczesnej techniki. Jednak zanim Estelle wgra mężowi program, który umożliwiłby bohaterom rozmowę, laboratorium zostanie zaatakowane przez ludzi Akana (Danila Kozlovski), jasnowłosego szaleńca dysponującego mocą telekinezy, który porwie filigranową panią doktor, wyznaczając jednocześnie głównemu bohaterowi nadrzędne cele filmu: uratować żonę, przerobić wroga na mielone.

hardcore4

Cały Hardcore Henry zasadza się na podobnych epizodach-misjach prowadzących do nieuniknionego spotkania z głównym bossem. Każdy z nich zaczyna się od krótkiej rozmowy (w jednym wypadku przybierającej nawet formę samouczka), podczas której Henry – a my razem z nim – poznaje najbliższe cele; później przez kilkanaście minut obserwujemy efektowną, ultrabrutalną rzeź, której nie powstydziliby się twórcy Carmageddonu lub Postala. Krótko mówiąc: słowo hardcore znalazło się w tytule nie bez powodu.

Wbrew pozorom nie jest to ani męczące, ani nużące, bo Naishuller inspiruje się komputerowymi strzelankami nie tylko w konstrukcji fabularnej, ale i w sposobie przygotowania swojego filmu, dba więc o to, by miejsca akcji były zróżnicowane, sposoby na eksterminację wrogów sprawiały publiczności radochę, a kolejne misje podnosiły poziom trudności. Specyficzny klimat nadaje też Hardcore Henry raczej niecodzienna sceneria, a więc trochę przaśna, trochę dziwna, trochę szalona Moskwa, w której spotkać można i pijanych dresiarzy, i luksusowe prostytutki, i policjantów poruszających się trzydziestoletnią ładą.

HARDCORE HENRY

Tymczasem Naishuller wyciąga kolejne asy z rękawa – a to zaskoczy wsadzonym nieco od czapy, ale diabelnie zabawnym numerem musicalowym, a to puści oko do fanów Sin City, a to rozbuduje do rozmiarów jednego z filarów fabuły wątek, który początkowo wydawał się jedynie żartem. Udaje mu się dzięki temu uniknąć najczęstszego problemu pełnometrażowych filmów powstałych na bazie etiud, a mianowicie braku pomysłu na to, by świetny, zwarty koncept rozbudować do rozmiarów półtoragodzinnego filmu.

Hardcore Henry ogląda się więc w kinie tak samo dobrze, jak dobrze oglądało się Bad Motherfucker na ekranie laptopa. I gdybym miał się do czegoś przyczepić, to chyba tylko tego, że włączone do ścieżki dźwiękowej piosenki nie zawsze zgrywają się z akcją, co w filmie bazującym na świetnym teledysku jest jednak pewnym problemem. Skoro już oglądam pierwszoosobową, krwawą, pozbawioną jakichkolwiek hamulców orgię przemocy, to chcę, żeby miała perfekcyjny soundtrack.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA