search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Ghost Rider 2

Radosław Pisula

11 kwietnia 2012

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

 

W 2007 roku swoją premierę miał film o przygodach Ghost Ridera – komiksowego bohatera z płonącą czaszką, który połączony z demonem zemsty, zajmował się karaniem złoczyńców i dyktowaniem mody dla motocyklistów. Obraz został przyjęty bardzo negatywnie, był koszmarny aktorsko i fabularnie, a dodatkowo w głównego bohatera wcielił się Nicolas Cage – całkowicie zagubiony na swojej aktorskie drodze i występujący w każdym filmie który przed nim nie ucieka. Teraz, po pięciu latach, na ekranach kin pojawia się jego kontynuacja.

Nie jest to jednak sequel w pełnym tego słowa znaczeniu. Bardziej przypomina reboot, ponieważ w żaden sposób nie nawiązuje do wydarzeń przedstawionych w poprzednim filmie – nawet wygląd głównego bohatera został dosyć mocno zmieniony. Fabuła Ghost Ridera 2 jest wybitnie prosta. Diabeł potrzebuje ciała swojego ziemskiego potomka, aby móc funkcjonować na Ziemi w pełni swojej mocy. Uratować dziecko i świat może jedynie Johnny Blaze, który chce się pozbyć ciążącej na nim klątwy. To wszystko. Naprawdę. Cały obraz to slapstickowe wymienianie się dzieciakiem przez obie strony konfliktu, żeby tylko zapełnić czymś czas do ostatecznego starcia.

 cage1

Co ciekawe nie zobaczymy historii demona, który żywi się duszami grzeszników. Ghost Rider 2 to film przesiąknięty Nicolasem Cagem – obraz przedstawiający aktora, który po kilkuletniej tułaczce i taplaniu się w kinie najgorszego sortu w końcu oszalał do reszty. Cage pajacuje, wrzeszczy i śmieje się jak opętany – ma pełną świadomość tego w czym gra, a także tego, że do pierwszej ligi i czasów gdy otrzymywał Oscara już raczej nie powróci. I dobrze, bo to chyba pierwszy z jego złych filmów w którym nie sili się na odgrywanie danej postaci. W niczym nie przypomina swojego komiksowego odpowiednika. To Nicolas Cage opętał biednego Ducha Zemsty i ma gdzieś opinie o swojej grze – swoisty prztyczek w nos w stronę krytyki – odgrywa siebie i świetnie się bawi. W przeciwieństwie do widza.

W pewnym momencie ekipa realizująca ten projekt najwidoczniej postanowiła, że skoro nie da się uratować sensu filmu i spisanej na kolanie fabuły, to zrobią z niego przynajmniej coś wizualnie oryginalnego. I muszę przyznać, że kilka rozwiązań technicznych sprawia ciekawe wrażenie. Duża część akcji przypomina teledyski kręcone pod wpływem narkotyków – jest dziwacznie, surrealistycznie, a Ghost Rider jako postać wywiera niepokojące wrażenie swoim zachowaniem. Wije się, porusza i śmieje maniakalnie niczym Regan z Egzorcysty. Jest po prostu interesujący, w przeciwieństwie do całej reszty tego, co dzieje się na ekranie. Dodatkowo wspomagany jest przez efekty, które nie wywołują szczególnego obrzydzenia, jak na relatywnie niski budżet. Widać niedociągnięcia techniczne, ale płonący motocykl i sama aparycja protagonisty robią wrażenie. I oczywiście całość jest w technologii 3D, która znów w żaden sposób nie podnosi jakości filmu. Chaotyczny klimat filmu, w pewien sposób przypomina  serię Crank z Jasonem Stathamem – inne reżyserskie dokonanie duetu odpowiedzialnego za Ghost Ridera, gdzie również fabuła była zdawkowa, ale całość była do przyjęcia przez charyzmatycznego protagonistę. W recenzowanym przeze mnie filmie tego niestety nie uświadczymy.

Aktorsko obraz praktycznie nie istnieje. Postacie drugoplanowe nie są rozwinięte w najmniejszym stopniu. Do tego równowaga sił w tym filmie to dowcip i główny bohater pomiata złoczyńcami jak chce – nie ma podziału na pionki i króla – wszystko co pojawi się na ekranie i nie jest Ghost Riderem robi za mięso armatnie. Jedynie Idris Elba wyróżnia się pozytywnie – jego postać jest jedynym ciekawym elementem obsadowym. Mimo to i tak ostatecznie zmarnowano potencjał tego naprawdę świetnego aktora. Tak samo jak występy Hindsa i Lamberta, którzy po prostu są. Nie warto nawet wspominać o głównym antagoniście granym przez Johnny’ego Whitwortha, przy którym Wes Bentley z poprzedniej części prezentuje się niczym młody Marlon Brando. Nawet Dominic West nie potrafiłby odegrać tak kiczowatej i niewartej poświęcenia taśmy filmowej negatywnej postaci.

 

Ogółem film jest strasznie naiwny, przeszarżowany, źle zagrany i podczas seansu słychać kolejne pękające szwy, które miały trzymać scenariusz do kupy. Równocześnie jednak,  posiada urok kina z głębin B-klasowych otchłani. Nikt tu nie udaje, że miał to być dobry obraz i jako ciekawostka, do zobaczenia z grupą przyjaciół przy piwie jest oglądalne. Do tego sama postać Ducha Zemsty jest interesująca, a sceny batalistyczne lub pościgowe z jego udziałem czasami cieszą oko i są jak wehikuł czasu do przełomu lat 80. i 90., gdzie wszystko co wiązało się z motoryzacją i skórzanymi kurtkami było „ekstremalne” albo „cool”. Wewnętrzne dzieci w jakiś sposób będą usatysfakcjonowane.

Idealnym podsumowaniem filmu jest scena, w której Idris Elba, po kolejnej przypominającej narkotyczne majaki ekspozycji, spogląda prosto w kamerę z uśmiechem, wydając z siebie dużo mówiące „heh”. Bzdurny to film, ale pocieszny. Do kina iść zdecydowanie nie warto, bo bez przerzucania się komentarzami seans traci sens. Ale obejrzeć w domowym zaciszu jako ciekawostkę? Jasne. A najlepiej na zdartej kasecie VHS i z Tomaszem Knapikiem w roli lektora. Bo to wybitnie film, który minął się z premierą o kilka dekad – w dziwacznych latach 80. czułby się dużo lepiej.

REKLAMA