search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Czas wojny

Rafał Donica

25 stycznia 2012

REKLAMA

“Koń na wojnie”, “Koń wojny”, “Wojenny koń”, “Końwoj”, czy może “Wojkoń”? W internecie posypały się gromy pod adresem polskiego dystrybutora za wyrzucenie konia z tytułu. Ale zauważyć trzeba, że nie zawsze wierne tłumaczenie oryginału daje w innym języku dobry efekt. Polski “Czas wojny” – dziwna na pierwszy rzut oka mutacja oryginalnego “War Horse”, kompletnie pomija głównego bohatera opowieści, wpisując nowy film Spielberga w zbiór nic nie mówiących tytułów, zawierających słowo “Czas”, “Wojna”, “Honor” itd. Jestem jednak w stanie zrozumieć postępowanie dystrybutora, który obawiał się prawdopodobnie, że koniem w tytule może najnowszemu dziełu Spielberga zrobić krzywdę. Polski, to dziwny język, w którym koń jako zwierzę to zwykłe słowo, ale już koń wojny może rozśmieszyć kinomaniaków-internautów, którzy tylko czekają na takie kąski, by obśmiać je i zrobić na ich temat kilka demotywatorów. Jakby więc nie patrzeć i tak źle i tak niedobrze.

A jaki jest sam koń… to znaczy film? Jest bardzo dobry. Tylko tyle i aż tyle, bo “Czas wojny” proszę państwa, stoi na standardowym, bardzo wysokim poziomie, z którego Spielberg nie schodzi od wielu lat. Można wręcz rzec – Steven wciąż w siodle! Brakuje jednak tego magicznego czegoś, by najnowszą produkcję mistrza zapamiętać na lata, żeby wpisała się w annały kina, jak “Park Jurajski”, Indiana Jones czy “E.T.”. Tym brakującym czymś jest główny ludzki bohater. Albert Narracott (Jeremy Irvine) ma mało czasu ekranowego, a ten który ma, nie zostaje przez niego wykorzystany do zjednania sobie prawdziwej sympatii widza. Ot, chłopiec kochający swojego konia i idący na front by go odnaleźć. Jego postać wylatuje z głowy w 5 minut po seansie. Jest go zdecydowanie za mało, żeby dał radę zbudować tak pamiętny duet jak choćby Eliott & E.T. Spielberg mówi jednak jasno, że, podobnie jak w książce na podstawie której nakręcił swój film, to koń Joey jest centralną postacią opowieści. Joey, jakkolwiek piękny, odważny i kochany, wyciskający łzy w co drugiej scenie, nie daje jednak większych szans by widz w jakiś szczególnie empatyczny sposób się z nim identyfikował, czy wczuł w jego skórę. Widz może jedynie współczuć i może być mu przykro, że koń trafił na wojnę. A przykro jest, że hej! Okazji do lania łez jest mnóstwo, wszak Joey wielokrotnie ociera się o śmierć. Jest rozłąka, jest ból, cierpienie, są dobrzy ludzie, są źli ludzie, są rany, wojenny koszmar i strach na każdym kroku, a w centrum tego wszystkiego niepojmujące okoliczności i ludzkich zachowań, niewinne zwierzę.

Ten emocjonalny szantaż, zainscenizowany przez Spielberga po mistrzowsku, sprawia, że historia konia na wojnie łapie widza za uzdę i trzyma go w podniosłym stanie wzruszenia przez 140 minut seansu, z których żadna minuta nie nudzi. Chwilami, i owszem, twórca “Szczęk” ociera się o patos i popada w nazbyt łzawy ton, rozciąga też zbytnio zakończenie, gdzie po jednej ściskającej gardło scenie, następuje kolejna i kolejna, aż zaczyna nas dławić od poczucia żalu na zmianę z radością i poczuciem ulgi. Ale taki jest Spielberg – stawia na proste ludzkie emocje, przekazane w prosty, ludzki sposób. Pomaga mu w tym świetny scenariusz, ukazujący oczami konia wycinki z wojny, John Williams swoją znakomitą partyturą (nominacja do Oscara) oraz Janusz Kamiński jak zwykle fantastycznymi zdjęciami (także nominacja do Oscara). Choć bitwom ukazanym w “War Horse” daleko pod względem krwistości i brutalności do “Szeregowca Ryana” (wszak film był zamierzony jako kino familijne), wciąż jawią się jako najgorsza rzecz, jaką człowiek może zgotować człowiekowi… i, w tym przypadku, zwierzętom. Nie brakuje spektakularnym scen, jak ostrzał okopów z wielkich dział, czy rozpaczliwa bieganina Joeya po polu bitwy. A wszystko to łączy się w piękną opowieść (nominacja do Oscara za Najlepszy film) o miłości człowieka do zwierzęcia, o wierności i poświęceniu, i o tym, że nadzieja umiera ostatnia.

PS. Fabuła “War Horse” oparta jest na fikcji literackiej (choć wykorzystywanie koni na wojnie fikcją nie było), istnieje jednak prawdziwa historia zwierzęcia na wojnie. Nasza, polska historia o niedźwiedziu Wojtku, który lat towarzyszył oddziałom żołnierzy. Historia ciekawa, niecodzienna, warta zekranizowania.

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA