search
REKLAMA
Nowości kinowe

Być jak Kazimierz Deyna

Krzysztof Połaski

8 marca 2013

REKLAMA

Autorem recenzji jest Krzysztof Połaski.

„Kim jestem?” – takie pytanie zadaje sobie Kazik, główny bohater filmu „Być jak Kazimierz Deyna”. I być może właśnie przez to pytanie, ta postać wydaje mi się być taka bliska. Wychowany zarówno w komunizmie (socjalizmie!), jak i kapitalizmie, Kazik nie wie kim jest. Anna Wieczur-Bluszcz pod płaszczykiem komedii familijnej tak naprawdę stworzyła obraz zagubionego i szukającego własnej tożsamości pokolenia przełomu ustrojowego w Polsce.

29 października 1977 roku, na stadionie w Chorzowie trwa mecz Polska – Portugalia, podczas którego Kazimierz Deyna, później wygwizdany za grę dla Legii Warszawa, strzela pamiętną bramkę z rzutu rożnego. W tym samym czasie w jednym ze szpitali, w ogromnym bólach ozdobionych wulgaryzmami, rodzi się bohater całej historii, na część Deyny, nazwany Kazikiem. Dzień urodzin Kazika staje się dla niego przekleństwem, lecz również, jak pokaże to miejsce, w którym poznał miłość swojego życia, także zdeterminuje jego przyszłość. Kazik miał zostać piłkarzem, tak sobie wymyślił jego ojciec, wielki kibic Deyny, dla którego śmierć idola była wręcz życiową tragedią, zupełnie tak samo jak trudne losy niewolnicy Isaury dla matki Kazika. Jak się zapewne słusznie domyślacie, Kazimierz, mimo, iż „zapierdalał” najlepiej jak umiał, piłkarzem nie został, wszak w jego duszy znajdował się niepoprawny poeta, który po pierwszym zawodzie miłosnym nie zaufał już żadnej blondynce w okularach. A o tym, że będąc humanistą strasznie trudno znaleźć pracę i trzeba ratować się pisaniem książek, których nikt nie kupował i korepetycjami, przekonał się 29 lat później. Może jednak trzeba było kopać piłkę, tak jak chciał ojciec?

Anna Wieczur-Bluszcz stworzyła film o dorastaniu, a właściwie o trudach dorastania ze zmianami politycznymi w tle, gdzie byli członkowie partii po 1989 roku z uśmiechem na ustach mówią „a pamiętasz, jak z twoim ojcem obalaliśmy komunizm?”. Bo grunt to dopasować się do rzeczywistości, czego najlepszym przykładem był ojciec Kazika, który jako mechanik nie radził sobie zupełnie, ale już w wolnej Polsce, jako biznesmen, trudniący się sprzedażą najlepszego afrodyzjaku – białych skarpet – robił duże pieniądze i mógł zamienić starą „Syrenkę” na prawie nowego, kupionego oczywiście okazyjnie od Niemca, Forda Sierrę.

Bez wątpienia jest to obraz bardzo sentymentalny oraz nostalgiczny i chyba właśnie to mnie najbardziej w nim urzeka. Na ekranie obserwujemy dorastającego Kazika, który poznaje swoich najlepszych przyjaciół, przeżywa pierwszy zawód miłosny (oj, żeby moje nauczycielki w podstawówce wyglądały jak Małgorzata Socha…), wedle zasady dziadka, że „potwór, nie potwór, byleby miał otwór”, przeżywa swój pierwszy raz, po którym zdecyduje się na kilkuletni celibat, a także dostaje się na wymarzone studia. Wszystko to obserwujemy ramię w ramię ze zmieniającą się Polską, a więc mamy komunizm w rytm „Murów” Kaczmarskiego rozbrzmiewających z Radia Wolna Europa. Po transformacji ustrojowej przychodzi czas na błyszczące ortalionowe dresy, bazarowe biznesy, rosyjskich gangsterów w charakterystycznych skórzanych kurtkach, Davida Hasselhoffa na plakatach, a Kaczmarskiego zastępuje zespół Boys i „Jesteś szalona”. Opowieść zwieńczają czasy współczesne, z pracą za seks i wyjazdem za chlebem do Anglii na czele.

Najmocniejszą stroną tego filmu są kreacje aktorskie. Takiej chemii, jaka jest pomiędzy rodzicami Kazika, czyli duetem Gabriela Muskała i Przemysław Bluszcz, nie widziałem dawno. Oboje zagrali jedne z najlepszych, jeżeli nie najlepsze, role w swojej karierze. Z drugiej strony jednak przykro, że Przemysław Bluszcz do dzisiaj jest znany tylko z drugiego planu lub epizodów, a większą rolę musiała mu dać własna żona. Jeżeli miałbym wymieniać najlepszych polskich aktorów, to Przemysław Bluszcz na pewno by się znalazł w tym gronie!

Trzecim diamentem w tym filmie jest Jerzy Trela, czyli, nienawidzący komunistów, zasłuchany w Wolnej Europie i kopcący jak komin, dziadek Kazimierza. Jerzy Trela skradł każdą scenę, w której wystąpił, i stworzył najzabawniejszą postać tego obrazu. Do tego genialny Michał Piela w roli trenera, świetny jak zwykle Piotr Głowacki oraz miejscowy amant o ksywie „Travolta” i szelmowskim uśmiechu, czyli Michał Żurawski – pojawienie się tej trójki na ekranie gwarantuje sporą dawkę komizmu. Na pochwałę zasługują także piękne panie z drugiego planu, czyli seksowne blond-okularnice: Małgorzata Socha i Sonia Bohosiewicz, oraz narzeczona Kazika, którą zagrała urocza Jadwiga Gryn. Najsłabiej niestety z całego grona wypadł… sam Kazik, czyli, w wersji dorosłej naszego bohatera, Marcin Korcz. Inną sprawą jest to, że postać Kazika została przez Radka Paczochę, autora noweli na której oparty jest ten film, świadomie stworzona troszkę bezbarwna, zagubiona, wręcz nijaka. Po prostu przeciętna.

Reżyserka w wywiadach podkreśla, iż jest to „film familijny z przekleństwami”, które wcale nie brzmią wulgarnie, tylko komicznie. I ja się z tym zgadzam, jednak mam też świadomość, że sporej części widowni taki rodzaj humoru może nie przypaść do gustu. Tak samo, jak części widowni może nie przypaść do gustu koncepcja filmu, w której tak naprawdę nie ma konkretnej fabuły, a jesteśmy „jedynie” obserwatorami wycinka z życia Kazika z lat 1977-2006.

„Być jak Kazimierz Deyna” to niezwykle pozytywny i optymistyczny film, jego odbioru nie zakłóca również dość banalna pointa. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest to najzabawniejsza komedia, jaka w ostatnim czasie powstała w Polsce. A jeżeli się mylę, to proszę, wyprowadźcie mnie z błędu, ale wydaje mi się, że już dawno na ekranach naszych kin nie było tak zabawnego i jednocześnie lekkiego obrazu. Zdecydowanie zasłużona nagroda na koszalińskim festiwalu „Młodzi i Film”, szkoda tylko, iż dzieło to ma tak słaby odbiór wśród widzów, przez co mam wrażenie, że całość bardziej przypadła do gustu krytykom i publiczności festiwalowej. No cóż, na Deynę też gwizdała publika…

REKLAMA