search
REKLAMA
Recenzje

10 minut do północy (1983)

Bogusz Dawidowicz

8 kwietnia 2015

REKLAMA

Back in town… with a vengeance!

A cop… A killer… A deadline.

 

Charlesowi Bronsonowi chyba nigdy nie udało się wyjść z cienia rzucanego przez pierwszoplanowych bohaterów amerykańskiego kina sensacyjnego. W latach 70. prym wiodły tuzy pokroju Eastwooda, Marvina czy McQueena. W kolejnej dekadzie popularnością przebijała go nowa gwardia herosów filmów akcji w osobach Schwarzeneggera, Stallone’a, Willisa i kilku innych.

Upór to cecha, którą niewątpliwie można przypisać Bronsonowi. Jego droga do zbudowania solidnej pozycji w Hollywood była długa i mozolna. Na swój image twardziela pracował już pod koniec lat 50. w produkcjach typu Machine Gun Kelly (1958) Rogera Cormana. Do świadomości masowej publiczności powoli docierał w następnym dziesięcioleciu – za pomocą takich tytułów jak Wielka ucieczka (1963), Parszywa dwunastka (1967), Pewnego razu na dzikim zachodzie (1968), ale prawdziwa sława przyszła dopiero wraz z Życzeniem śmierci (1974). Bronson wykreował ikoniczną postać pozornie niepozornego architekta Paula Kerseya – mściciela z klasy średniej – i zapoczątkował serię filmów, z jaką kojarzony był do końca swojej przygody z kinematografią.

10to-3

Życzenie śmierci bynajmniej nie sprawiło, że ścieżka zawodowa Bronsona weszła na zupełnie inne tory. Cykl filmów o Kerseyu (i jego krwawej wendecie) przeszedł podobną drogę, co seria z Johnem Rambo – od ciężkiego dramatu sensacyjnego w pierwszej części do czystego kina akcji w licznych kontynuacjach.

W latach 80. Bronsonowi zdarzało się flirtować z poważniejszym repertuarem – Śmiertelne polowanie (1981) – ale głównie brylował w nie najwyższych lotów średnio budżetowym kinie sensacyjnym, gdzie namiętnie eliminował hordy przedstawicieli świata przestępczego. W tym okresie najbardziej owocna stała się jego współpraca z reżyserem J. Lee Thompsonem – nakręcili dziewięć obrazów, z czego siedem w ósmej dekadzie XX wieku.

Jednym z najciekawszych wspólnych projektów obu panów okazał się film 10 minut do północy z 1983 roku. Produkcja Thompsona to zaskakujący mariaż thrillera, kryminału, kina zemsty i slashera. Bronson wciela się w gliniarza Leo Kesslera. Kessler to właściwie kolejna mutacja Kerseya – gdyby ten drugi zamiast projektowania budynków wybrał pracę w policji. Dla nikogo nie będzie więc tajemnicą, że protagonista Bronsona ma bardzo specyficzne podejście do dowodów rzeczowych, zaś wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę mieści się w zakresie jego prywatnego kodeksu honorowego. Swoją filozofię wykłada – mówiąc do partnera mającego za chwilę złożyć zeznania w sądzie – słowami: „wejdź na tę salę sądową i zapomnij o tym, co jest zgodne z prawem. Zrób to, co jest słuszne”.

10to-4

Moc

W czym tkwi słabość wielu filmów sensacyjnych? W braku zdecydowanej przeciwwagi dla głównego bohatera. Na szczęście ten problem nie dotyczy 10 minut do północy. Kessler musi się zmierzyć z inteligentnym psychopatą Warrenem Stacym – w tej roli Gene Davis – brutalnie mordującym kobiety. Davis wcześniej zabłysnął w skandalizującym (i docenionym po latach) Zadaniu specjalnym (1980) Williama Friedkina.

Postać graną przez Daviesa wzorowano na kilku prawdziwych seryjnych mordercach. Najwięcej podobieństw można znaleźć z niesławnym Tedem Bundym. Bundy i fikcyjny Stacy – obydwaj wyróżniający się nieprzeciętną fizyczną prezencją – zabijali młode, piękne dziewczyny. Ich zbrodnie miały silny podtekst seksualny.  Pewnie zbieżne wątki łączą także Stacya z Richardem Speckiem, katem ośmiu studentek pielęgniarstwa.

Modus operandi Warrena Stacya jest stałe – celem zminimalizowania liczby pozostawionych na miejscu zbrodni śladów i dania upustu drzemiącym w nim dewiacjom – szlachtuje ofiary, będąc nagim. Ofiary, także zazwyczaj cierpiące na deficyt jakiegokolwiek okrycia, można śmiało określić jako bardzo atrakcyjne kobiety. Większość z nich kiedyś wzgardziła atencją z jego strony. Stacy lubi droczyć się ze swoim przyszłym celem – czasami dzwoni do dziewczyn i z udawanym hiszpańskim akcentem mówi: „Nazywam się Pedro, to po hiszpańsku Peter (…)”. Potem zaczyna zachwalać własną męskość i fantazjuje o wyuzdanym seksie. Generalnie rzecz ujmując: Warren nie należy do największych przyjemniaczków.

10to-1

Perfekcja powściągliwości

Bronson – podobnie jak Eastwood – ze swoją surową męskością i mimiką ograniczoną do niezbędnego minimum, zawsze przykuwał wzrok widza do ekranu i wypełniał (głównie ekran, widza czasem) ogromną dawką testosteronu. Abstrahując od umiejętności aktorskich obu panów, warto nadmienić, że spokój ich beznamiętnych twarzy zazwyczaj zmącał jeden grymas. Usta Clinta niekiedy krzywiły się w oznace irytacji, zaś kąciki ust Charliego podnosiły się, tworząc coś na kształt ironicznego uśmieszku. Można go było odczytywać na kilka sposobów: albo prawił wtenczas komunały do najbliższych, albo adorował przedstawicielkę płci pięknej, albo zamierzał celnym strzałem z broni palnej skrócić męki jakiegoś nad wyraz złego jegomościa. Ktoś może zakpić, posługując się eufemizmem, że warsztat aktorski Bronsona niezbyt imponuje. Jednakże, jak pokazuje historia kina, granie twardziela, będąc przy tym wiarygodnym i nie popadając w śmieszność, nie należy do rzeczy łatwych.

Jak na tle Bronsona wypadł Davis? Zaskakująco dobrze. Gene Davis obdarzył graną przez siebie postać szalonego frustrata seksualnego ogromną dawką swoistego magnetyzmu, dzięki czemu Stacy na równi odpycha i fascynuje. Antybohater Davisa, pomimo pewnego przerysowania, nie przekracza delikatnej granicy odgraniczającej powagę jego postaci od śmieszności.

10to-2

A reszta obsady? Reszta jest tylko tłem. Andrew Stevens w roli Paula McAnna – partnera Kesslera – jest schematycznym, trzymającym się kurczowo przepisów żółtodziobem i jedynie przeszkadza Charliemu w robocie. Mamy jeszcze Laurie Kessler (Lisa Eilbacher) – córkę Leo. Laurie jest niby charakterna, ale talent aktorski Eilbacher (podobnie jak Stevensa) to mocno dyskusyjny temat.

Nietuzinkowy?

Istotną kwestią – w kontekście odbioru filmu – jest to, iż 10 minut do północy wręcz bez umiaru epatuje przemocą, wulgaryzmami i nagością. Brzmi tandetnie? Dla słynnego krytyka Rogera Eberta z pewnością, ponieważ przyznał temu dziełu zero gwiazdek na cztery możliwe. Na przeciwległym biegunie znalazł się jego nie mniej znamienity kolega po fachu – Gene Siskel, określający 10 minut do północy mianem „niesamowicie sprawnie zrealizowanego filmu”.

Jeżeli nawet uznać entuzjazm Siskela za zbyt daleko posunięty, to z pewnością nie można odmówić obrazowi Thomspona kilku istotnych zalet. Do największych z nich z pewnością zalicza się wspomniana już emocjonująca rywalizacja na linii Kessler-Stacy. Obserwujemy brutalnego stróża prawa, który nie cofnie się przed niczym, aby dorwać sadystycznego potwora. Kessler z nieskrywaną satysfakcją sprawia, że myśliwy ( Stacy) sam zaczyna czuć się jak zwierzyna łowna.

10to-6

Dla mnie 10 minut do północy ma również coś, z czymś niełatwo jest polemizować, a mianowicie niepowtarzalny klimat. Roztrząsanie filmów pod tym kątem często mija się z celem, gdyż jest to rzecz wybitnie subiektywna. Teoretycznie 10 minut do północy składa się z motywów, jakie już ówcześnie były mocno wyeksploatowane w ramach X muzy. Siłą produkcji Thompsona jest jednak to, że połączył komponenty tożsame dla kilku różnych gatunków w jednym filmie. Kwestią dyskusyjną jest to, na ile ta kompilacja okazała się udana. Ja to kupiłem. Z pewnością przyczyniła się do tego niepokojącą atmosfera obrazu, którą potęguję muzyka skomponowana przez Roberta O. Raglanda, a w szczególności kawałek Look At Me śpiewany przez Bruce’a Scotta. Jeżeli do tego można doliczyć faceta potrafiącego realnie przeciwstawić się Bronsonowi… Bronsonowi? Charlesowi Bronsonowi? Nie mam więcej pytań.

Wyrok

Jednoznaczna ocena dzieła Thompsona jest, oczywiście, niemożliwa. Dla jednych będzie to emocjonujący thriller, inni uznają go za guilty pleasure lat 80.  Zapewne znajdzie też grupa odbiorców zniesmaczona poziomem brutalności i ilością golizny – obraz doczekał się nawet ocenzurowanej wersji, w której oprawca i ofiary nie są całkowicie pozbawione odzienia.

10to-5

W 1983 roku 10 minut do północy uzyskało bardzo przyzwoite wpływy kinowe USA, ale prawdziwą furorę zrobiło w amerykańskich telewizjach kablowych, wypożyczalniach wideo i na rynkach zewnętrznych. Nie dziwi to o tyle, że Thompson sięgnął po elementy charakterystyczne dla dalekich nawet od śladowego wyrafinowania exploitation movies przeznaczonych prosto na rynek VHS – a które to miały szerokie grono zwolenników – i zrealizował je z większym polotem i budżetem. Całości dopełnił popularny aktor i klasowa ścieżka dźwiękowa.

A więc oglądać czy nie? W jednej z początkowych scen Warren Stacy suszy włosy ubrany jedynie w slipy i z narcystycznym uwielbieniem spogląda w lustro, szykując się do popełnienia morderstwa. W tle śpiewa Bruce Scott: „Look at me, when I am talking to you, look at me (…) Never turn away! Did I say you’re free?! (…)”. Wybór należy do Ciebie.

REKLAMA