search
REKLAMA
Archiwum

POWRÓT GODZILLI. Narodowy bohater na pomoc

Tekst gościnny

3 lutego 2018

REKLAMA

Autorem recenzji jest Maciej Łagan.

Japoński naukowiec Shinoda stoi na czele Grupy Obserwatorów Godzilli. Ma zamiar rozszyfrować jej naturę, co pomoże w przewidywaniu dalszych postępków monstrum. Tymczasem Godzilla, potężny jaszczur, wychodzi z kryjówki w głębinach oceanu. Shinoda razem z nastoletnią córką Yo, która pomaga mu w pracach badawczych, i z dziennikarką Yuko, która za wszelką cenę chce zrobić upragnione zdjęcie Godzilli, podąża jej śladem. Shinoda próbuje powstrzymać Katagiriego, szefa Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, przed zniszczeniem Godzilli. Katagiri postawił sobie za cel jej zabicie, bez względu na konsekwencje. Wtem jednak z dna morza wynurza się gigantyczny meteor, po czym przekształca się we wrogi dla Ziemi statek kosmiczny. Ze statku zaś wychodzi Orga – olbrzymie i bardzo niebezpieczne stworzenie, które atakuje Japonię. Jedyną istotą, która może pomóc… jest Godzilla.

Godzilla – zmutowany, zielony stwór ważący ponad 20 tysięcy ton – został stworzony przez reżysera Ishiro Hondę oraz speca od efektów specjalnych Eiji Tuburaya. Oryginalne imię Godzilla pochodzi od słów Gorilla i Kojia (czyli goryl i wieloryb) co w rezultacie dało Gojirę, czyli Godzillę. Film, który zapoczątkował całą serię (dotychczas zrealizowano 24 odcinki!) powstał w 1954 roku; czarno białe dzieło zawierało wyraźne akcenty antywojenne oraz w przeciwieństwie do niektórych swoich następców – wyposażone było w bardzo dobrą fabułę. Ciekawe jest to, że już wtedy Godzilla zostaje zabita…

Potem jednak przyszedł czas na kontynuacje, które powstawały regularnie co dwa, trzy lata. Wtedy też zaczęły się co najmniej dziwne wymysły scenarzystów – King Kong vs. Godzilla (albo raczej Amerykanie vs Japończycy), przygody Godzilli Juniora, Godzilla Revenge (czyli najlepsze pojedynki Godzilli poskładane w jeden osobny film) i to, co najlepsze: mniej więcej co cztery odcinki Godzilla ginie, aby zaraz potem wszystkich zaskoczyć nagłym ożywieniem (choć w filmie Godzilla vs. Destroyer było powiedziane, że nasz kochany mutant już zginął na dobre…).

Cóż, jeżeli takie perełki fabularne występują w innych filmach, to mamy prawo kręcić nosem, jednak w japońskich produkcjach należy to zapisać na plus. To właśnie jest jeden z elementów, które tworzą z Godzilli fenomen. I w Powrocie Godzilli ten fenomen został zachowany w pełnym tego słowa znaczeniu. Dalej więc mamy faceta w silikonowym ubranku i nadal mamy tysiące sztucznych, mało wytrawnych zakrętów w scenariuszu. I nadal czuć w powietrzu ten Godzillowaty kicz.

Rzeczą, która rzuca się jako pierwsza w oczy za każdym razem, kiedy oglądamy któryś z kolei odcinek przygód dużej jaszczurki, jest sposób, w jaki został wykonana. Powrót Godzilli nie odstaje znacznie od poprzednich produkcji z tej serii – człowiek przebrany w lateksowy kostium zostaje umieszczony wśród starannie dopracowanych makiet, które imitują miasta, wioski itd. W rezultacie takie opracowanie strony wizualnej daje coś niepowtarzalnego. Choć nie sztuką jest zauważyć, że budynki w filmie są z kartonu, to jednak oglądanie tego wszystkiego sprawia przyjemność. Nie inaczej jest w Powrocie Godzilli, w której główną rzeczą, jaka przyciąga uwagę, nie jest jakaś wyszukana fabuła ani wybitne aktorstwo, ale właśnie aspekt techniczny, który, nie licząc drobnych zmian, jest taki sam od kilkudziesięciu lat.

Trzeba też zaznaczyć, że zastosowanie tak tradycyjnych metod nie jest spowodowane brakami japońskich specjalistów od efektów specjalnych – wręcz przeciwnie. Cyfrowa animacja stosowana jest często do kreowania kilkumetrowych odcisków stóp potworów czy też do wypełniania ulic sztucznymi gapiami. Nikt nie śmie jednak zmienić tytułowego gada w cyfrowe piksele, równałoby się to bowiem ze zniszczeniem wieloletniej tradycji. Piszę tutaj oczywiście o japońskich filmowcach, bo jeśli tylko sięgnąć pamięcią kilka lat wstecz, przypomnimy sobie Godzillę made in USA w reżyserii Rolanda Emmericha.

Reasumując, Powrót Godzilli jak najbardziej oddaje klimat i całą dosadność zawartą w dotychczasowych historiach o zmutowanym potworze. Osoby, które nazywają to wszystko tandetą albo kiczem, mają rację – to jest tandeta i kicz. Założę się jednak, że niejeden kraj chciałby mieć takiego narodowego bohatera, jakiego mają Japończycy.

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA