search
REKLAMA
Recenzje

Francuski łącznik

Krzysztof Walecki

3 kwietnia 2013

REKLAMA

Wytwórnia: 20th Century Fox

Reżyseria: William Friedkin

Scenariusz: Ernest Tidyman (na podstawie powieści Robina Moore’a)

Zdjęcia: Owen Roizman

Muzyka: Don Ellis

W rolach głównych: Gene Hackman, Roy Scheider, Fernando Rey, Tony Lo Bianco, Marcel Bozzuffi

 

Oglądając dziś „Francuskiego łącznika” Williama Friedkina nie trudno zauważyć, dlaczego, nawet dziś, film ten uważany jest za wzorcowe kino sensacyjne, a konkretniej kino policyjne. Dwójka detektywów zaczyna przyglądać się powiązanemu z mafią mężczyźnie, który, jak po sznurku, prowadzi ich do tytułowego łącznika, przemycającego z Marsylii do Nowego Jorku heroinę wartości 32 mln. dolarów. Dla jednego z policjantów, Jimmy’ego „Popeye’a” Doyle’a, schwytanie francuskiego przestępcy zamienia się w obsesję.

8 nominacji do Oscara zamieniło się w 5 statuetek, w tym za najlepszy film – zważywszy na gatunek, jaki „Francuski łącznik” reprezentuje, jest to osiągnięcie niespotykane. Właściwie mamy tu do czynienia z dwoma filmami w jednym. Pierwszy to historia śledztwa, żmudnego i przez długi czas nie przynoszącego żadnych efektów, aż do momentu pojawienia się w Nowym Jorku Alaina Charniera, głównego czarnego charakteru. W chwili, gdy Doyle zaczyna śledzić Francuza, Friedkin serwuje nam jeden z najbardziej emocjonujących intelektualnych pojedynków w historii kina, uzupełniony przez nagłe wybuchy w postaci scen akcji.

Grany przez nagrodzonego Oscarem Gene’a Hackmana „Popeye” bywa chamski, nie stroni od przemocy i rasistowskich uwag, żyje swoją pracą, bo ją lubi. Nie przeszkadza mu marznięcie podczas całodniowej obserwacji – jest wtedy w swoim żywiole. Obserwowany wtedy Charnier, dystyngowany starszy pan, jedzący w drogich restauracjach i potrafiący trzymać nerwy na wodzy, również ukazany jest w swoim środowisku. Wie, że jest śledzony, ale aż do samego końca nie da po sobie tego poznać. Jeden chce przechytrzyć drugiego, choć początkowo obaj nie doceniają swojego przeciwnika. Ich pojedynek jest jakby osobną opowieścią, która prowadzi do gorzkiej i mocno ironicznej puenty.

Mówiąc o „Francuskim łączniku” nie można nie wspomnieć o realizacyjnym majstersztyku, jakim jest pościg samochodowy. Po nieudanej próbie zabicia Doyle’a jego niedoszły morderca ucieka, zaś policjant zaczyna go gonić. Przestępca wsiada do pociągu, który następnie „Popeye” goni samochodem. Cała sekwencja poraża realizmem, ale również rysującym się na twarzy Hackmana szaleństwem. Ten człowiek nie odpuści! Rozwali wszystko po drodze, omal nie przejedzie kobiety z wózkiem dziecięcym i nie zawaha się strzelić przeciwnikowi w plecy. Takiej determinacji ówczesne kino nie widziało i rzadko kiedy zobaczy je później. Osobiście jednak wolę scenę rozkładania samochodu, w którym bohaterowie podejrzewają, że ukryte są narkotyki. Trwa to kilka godzin, wszyscy są zmęczeni, zrezygnowani, mechanicy poddają się. Ale nie Doyle.

Obok wymienionych przeze mnie laureatów Oscary otrzymali również reżyser, scenarzysta Ernest Tidyman oraz montażysta Gerald B. Greenberg. Temu ostatniemu wraz z odpowiedzialnym za zdjęcia Owenem Roizmanem należą się specjalne słowa uznania za wykreowanie dusznego klimatu, tak w scenach pełnych akcji, jak i tych spokojniejszych. Dzięki pracy tej dwójki świat „Francuskiego łącznika” jest tak brzydki i ponury, że aż trudno oderwać od niego wzrok. Sam Friedkin dwa lata później nakręci kolejne arcydzieło, jakim jest horror „Egzorcysta”. Niestety, pomimo innych bardzo udanych filmów na swoim koncie (m.in.:„Cena strachu”, „Żyć i umrzeć w Los Angeles”, czy niedawny „Zabójczy Joe”), już nigdy nie powtórzył sukcesu swych dwóch oscarowych obrazów. Zbyt często nihilizm stawał się głównym tematem, który przesłaniał wszystko inne w filmie, jak to było w przypadku „Zadania specjalnego” czy „Szaleństwa”, innym razem realizował komercyjne kino z „ambicjami” („Regulamin zabijania”, „Nożownik”), a raz zdarzyło mu się nawet zrobić nihilistyczną komercję czyli „Jade”.

„Francuski łącznik” jest filmem, który spokojnie mógłby powstać i dziś; wystarczy zobaczyć, jak dużo z niego jest w „Narc” Joe Carnahana czy „American Gangster” Ridleya Scotta. Łączy efektowność kina sensacyjnego z psychologicznym portretem człowieka tak owładniętego pokonaniem swojego wroga, że się w tym zatraca.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że film Friedkina zmienił nie tylko kino sensacyjne, ale i kino lat 70-tych – od teraz rządzić będą brud, realizm, przemoc i żaden bohater się przed tym nie uchroni. Jednocześnie, jest to obraz tak efektowny i pełen energii, że jego oglądanie nie sprawia widzowi bólu, a wręcz przeciwnie – zachwyca. Dzięki temu arcydziełu Gene Hackman i grający jego partnera Roy Scheider stali się gwiazdami (ten drugi, niestety, tylko przez dekadę), zaś hiszpański aktor Fernando Rey do końca życia pozostał francuskim łącznikiem. Zresztą, on i Hackman spotkali się jeszcze raz w kontynuacji z 1975r. w reżyserii Johna Frankenheimera. Powstał film, w którym Doyle wyrusza do Marsylii złapać Charniera, ten zaś zastawia na niego pułapkę… Dobry, ale klasę gorszy od dzieła Friedkina.

REKLAMA