search
REKLAMA
Recenzje

DANNY BOYLE I JEGO FILMY – Trainspotting

REDAKCJA

2 listopada 2015

REKLAMA

Wybrać życie. Wybrać pracę. Wybrać karierę. Wybrać rodzinę. Wybrać zajebisty wielki telewizor… pralkę, samochód, kompakt i elektryczny otwieracz do puszek. Wybrać zdrowie, niski cholesterol, opiekę dentystyczną. Wybrać stały kredyt hipoteczny. Wybrać kawalerkę. Wybrać przyjaciół. Wybrać dres i pasującą torbę. Wybrać trzyczęściowy garnitur. Wybierz majsterkowanie i zastanawiaj się w sobotni ranek, kim ty, do cholery, jesteś. Wybierz siedzenie na kanapie przed telewizorem i oglądanie głupich programów, wpychanie pierdolonego tłustego żarcia do gęby. Ale dlaczego miałbym chcieć to robić? Nie wybieram, aby wybrać życie, wybieram coś innego. A powody? Nie ma powodów. Komu potrzebne powody, kiedy mamy heroinę.

trainspotting_ver2_xxlg

Maciej Niedźwiedzki

Oceniając Trainspotting konfrontuję go z Requiem dla snu. Zawsze na korzyść filmu Danny’ego Boyle’a. Aronofosky nadużywa montażu, dzieli ekran na milion część. To kino Formy, przez nią uwięzione i przez nią zniszczone. Nie wiem czy reżyser chce oddać stan świadomości osoby nieuleczalnie uzależnionej czy być po prostu cool, stworzyć bajeranckie dzieło sztuki, dla którego poważny temat jest jedynie pretekstem do zabawy, które dodatkowo w jego intencji momentalnie ma stać się filmem kultowym (a wiadomo, że ten status nadają filmom widzowie). Znacznie bardziej przekonuje mnie ta druga możliwość. W Trainspottingu natomiast po pierwsze widzę bohaterów. Boyle ludzi traktuje z empatią, dzięki czemu kibicuję im i zależy mi na nich. Reżyser konstruuje opowieść, miejscami odjechaną, zazwyczaj śmiałą i estetycznie odważną, ale przede wszystkim w swej istocie prawdziwą. To film, którego od środka rozsadza energia. Zrodziła się jednak ona na planie filmowym, a nie w sali montażowej. Trainspotting to kino żywe i ludzkie, Requiem to dwugodzinna reanimacja trupa. 9/10

trainspotting-xlarge

Rafał Oświeciński

Czysta energia od pierwszej sekundy. „Lust for life” Iggy’ego Popa w tle, słynne „Choose life” w treści i biegnący, wychodzony, roześmiany ćpun w osobie Ewana McGregora. Potem – heroinowe sny, koszmary w trzeźwości, kumpelskie relacje i społeczne peregrynacje. Żyła, orgazm, trans, seks. Lou Reed nuci “Perfect day”, Underworld zabiera w wybornie najntisowy “Born slippy”. Możesz wybrać życie, ale po co, gdy masz narkotyk? Możesz wybrać karierę, ale po co, gdy wygodniej zostać wessanym w ekstazę (której, nie-ćpunie, nie zrozumiesz nigdy). „Trainspotting” to jednak nie jest zachęta do picia maku i wciągania koksu, ani tym bardziej szkolna dywagacja na temat wyniszczającej siły narkotyków. Danny Boyle – i Irvine Welsh, autor powieści, na podstawie której powstał film (moim zdaniem film lepszy) – uciekł daleko od oczekiwań i znalazł złoty środek w obrazowaniu przyjemności ucieczki z problemów dnia codziennego. Każdy z bohaterów próbuje z sobą, z własnym życiem jakoś radzić, iść jakąś ścieżką, wyznaczać jakieś cele. Co najważniejsze, często w poczuciu kontroli nad swoimi wyborami – co jest kompletnie absurdalne biorąc pod uwagę środki prowadzące do tych celów i to, co się wyprawia na ekranie (co najmniej kilkanaście genialnych scen “pod wpływem”!). Boyle bawi się dosłownością, rzeczywistością ulicy, szaroburością miejskiej przestrzeni – i zestawia je z narkotycznymi tripami i nonsensownymi dyskusjami. Wszystko to w formie nie znoszącej jakichkolwiek ram gatunkowych – narracja jest rwana, poszczególne sceny są zabawą samą w sobie, a to wszystko jest genialnie, odważnie zainscenizowane. Gdy dodamy do tego kompotu przewspaniałą obsadę, z której każdy element ma swój czas (Renton! Begbie! Spud! Sick Boy!), to dostajemy jeden z najlepszych i najoryginalniejszych filmów lat 90. będący jednocześnie naturalnym odnośnikiem do każdego innego ćpuńskiego kina, które powstało wcześniej i później. 10/10, bo inaczej być nie może, bo to rasowe kino kultowe. 

trainspotting-2

Filip Jalowski

Dlaczego Trainspotting został filmem kultowym? Przyczyn jego popularności doszukiwałbym się w tym, w jaki sposób Boyle potraktował gramatykę tworzenia filmu na temat uzależnień. Do premiery opowieści o heroinistach z Edynburga, ze świecą szukać produkcji, które malują świat narkomanów przy pomocy krzykliwych barw, teledyskowego montażu i atrakcyjnych audiowizualnych wolt. Boyle decyduje się na zmianę języka, którą kilka lat wcześniej rozpoczął wraz ze swoim Pulp Fiction Tarantino. U hollywoodzkiego enfant terrible narkotyki były jednak zaledwie jednym z wątków, u Brytyjczyka stają się natomiast sendem sprawy, paliwem nakręcającym świat filmu.

Sporo w tym uczciwości, wypływającej prawdopodobnie z literackiego pierwowzoru Welsha, który przeżył to samo, co jego bohaterowie. Z perspektywy uzależnionego, ćpanie rzadko wygląda tak, jak z poziomu „czystego” obserwatora. To nie tylko pogrążone w zimnych, brudnych barwach staczanie się na dno, powolna degeneracja, ale i przynależność do pewnej subkultury, godziny spędzone na haju, dni lepsze oraz gorsze, powroty i ucieczki. Neurotyczny rytm Trainspotting doskonale pasuje do opisu tego świata.

Krytycy zarzucający niegdyś Trainspotting propagowanie narkomanii, wykazali się skrajną ignorancją oraz niezrozumieniem. To właśnie ta radość wypływająca ze strzelenia kolejnej działki oraz życiowa karuzela, sprowadzająca się zazwyczaj do kolejnych powrotów do nałogu, świadczy o okropności tego świata. Nawet najbardziej kolorowa i pełna atrakcji karuzela przestaje być przecież dobrą zabawą, gdy nie możemy z niej wysiąść. Trainspotting doskonale ten fakt rozumie. 8/10

trainspotting-wallpaper_114969-1440x900

Krzysztof Walecki

Danny Boyle mógłby już nigdy nie nakręcić żadnego filmu, a i tak znalazłby się wśród najważniejszych reżyserów lat 90-tych, właśnie dzięki “Trainspotting”. Ta tragikomiczna historia czwórki kumpli z Edynburga, którzy nie umieją żyć bez narkotyków, zawdzięcza swoją sławę tak realizacyjnemu szaleństwu reżysera, jak i trafnemu portretowi pokolenia ówczesnych dwudziestoparolatków. Ludzi marzących o lepszej wersji samych siebie, ale niepotrafiących uwolnić się od swoich nałogów, lenistwa i bezcelowości, która im towarzyszy. Również kumpli, pozbawionych refleksji nad własnym losem.
Ale drugi film Boyle’a to chyba przede wszystkim wizualny koktajl Mołotowa, film, którego narracja, rytm i tempo mają stworzyć pozór narkotycznej jazdy. Towarzyszy temu jedna z najlepszych (i najbardziej pamiętnych) ścieżek dźwiękowych dekady.
“Trainspotting” pozostaje obrazem znaczącym i wartościowym, nic nie tracącym ze swojej atrakcyjności oraz przekazu. Końcowy monolog Rentona (być może najważniejsza rola Ewana McGregora w karierze) niesie w sobie tak nadzieję na zmianę, jak i pytanie o jej sens. Jest manifestem wszystkich Rentonów świata, posłusznych samym sobie, marzących jednak o byciu jednym z wielu, wtopieniu się w tłum i życiu w zgodzie z powszechnie przyjętymi standardami. Ale czy jest to w ogóle możliwe? 9/10

Kultowe sceny:

https://www.youtube.com/watch?v=d9f5TRc7KYM

I kawałek Underworld, bez którego lata 90. nie byłyby latami 90-ymi:

REDAKCJA

REDAKCJA

film.org.pl - strona dla pasjonatów kina tworzona z miłości do filmu. Recenzje, artykuły, zestawienia, rankingi, felietony, biografie, newsy. Kino klasy Z, lata osiemdziesiąte, VHS, efekty specjalne, klasyki i seriale.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA