search
REKLAMA
Nowości kinowe

Dama w vanie. Cudowna Maggie Smith

Karolina Chymkowska

25 marca 2016

REKLAMA

O ekscentrycznej staruszce mieszkającej w furgonetce, która spędziła 15 lat na podjeździe jego domu, Alan Bennett powiedział „Nikt nie znał jej dobrze, łącznie ze mną. Ale ja wiedziałem, jaka była”. Ich wzajemny układ, szumnie określany jako przyjaźń, był raczej układem sąsiedztwa i wzajemnej zależności, która z niego wynika. Dzisiaj prawdopodobnie niemożliwym do zaistnienia.

Alan poświęcił pannie Mary Shepherd książkę, sztukę i scenariusz filmowy. Nie tyle może dla niej, co dla siebie, uświadomiwszy sobie, że trzy miesiące przechodzące niepostrzeżenie w piętnaście długich lat – a w zasadzie dwadzieścia, bo tyle łącznie trwała ta znajomość, aż do śmierci Mary w 1989 roku – stały się dla niego formą symbolu. Symbolu czasu, którego wciąż mamy wiele przed sobą, zajmując się masą innych spraw na chwilę, na przeczekanie, doraźnie, wciąż myśląc, że właściwy rozdział dopiero ma się rozpocząć. Podczas gdy on przecież właśnie trwa i definiuje nas z dnia na dzień, chociaż tego nie dostrzegamy. Dlatego musiał o niej napisać. Trudno się pogodzić z tym, że dwadzieścia lat nie ma znaczenia, prawda?

van 1
Mary istniała zatem naprawdę, rzeczywiście przez kilka lat parkowała swoją furgonetkę przed kolejnymi domami na Gloucester Crescent w Camden Park, aby wreszcie zainstalować się na podjeździe domu Bennetta przy końcu ulicy. Zdumiewające fakty z jej życia wychodziły na jaw stopniowo i mimochodem: że dwukrotnie była w zakonie, że studiowała muzykę, że kierowała ambulansem podczas wojny. Miała żelazne przekonania, niezachwianą pewność, że nikt lepiej od niej nie nadaje się na premiera Wielkiej Brytanii, postrzegała siebie jako osobę znaczącą i utrzymywała bezpośrednią linię komunikacji z Dziewicą Maryją. Była też czuła na punkcie własnej prywatności. Tam zatem, gdzie w biografii Mary pojawiały się białe plamy, Bennett zaprzęgnął do pomocy swoją literacką wyobraźnię. Ona prawdopodobnie uznałaby, że wszystko to hołd, który jej się słusznie należy. I pewnie miałaby rację.

Powstała więc filmowa historia „niemal prawdziwa”, której gwiazdą i fundamentem jest rewelacyjna Maggie Smith. Nie pierwszy raz wcieliła się w rolę Mary, wcześniej odgrywała jej postać na deskach scenicznych. Zdążyła dobrze poznać swoją bohaterkę i nawet jeśli jej nie polubiła – bo wszystko wskazuje na to, że Mary nie było łatwo obdarzać sympatią – to na pewno zyskała szansę większą niż ktokolwiek inny, żeby ją poznać. Ten autentyzm się czuje. Dama w vanie to film dla wszystkich, którzy cenią sobie powściągliwy brytyjski humor słowny i mają słabość do postaci kompleksowych ekscentryków. Innym wyda się zapewne zbyt powolny i mało ekscytujący. To opowieść i słodka, i gorzka jednocześnie, miejscami rozczulająca, miejscami niebywale zabawna, miejscami na wskroś smutna. Jeden fałszywy ruch i postać Mary stałaby się karykaturą, ale Maggie Smith nie wykonuje fałszywych ruchów. Harmonijnie łączy komizm i tragizm swojej niezłomnej bohaterki, która jest niesamowicie irytująca, a jednak niepostrzeżenie przypada do serca.

van 2
To również opowieść o utraconych marzeniach, o talencie bezlitośnie zduszonym w imię źle pojętej definicji grzechu i potępienia. Mary zwierza się swojemu spowiednikowi, że muzyka przychodzi jej dużo łatwiej niż modlitwa. Mądry duszpasterz wyjaśniłby przestraszonej nowicjuszce, że do Boga można przemawiać na więcej niż jeden sposób. Niestety, ten akurat mądrym duszpasterzem nie był i odebrał jej szczęście na zawsze. Dla kobiety tak głęboko wierzącej, prowadzącej swoje życie w oparciu o Boże przykazania, możliwość „wpuszczenia diabła drugimi drzwiami” musiała być przerażającą perspektywą. Jak często się zdarza, że krótkowzroczni głosiciele jedynej słusznej prawdy krzywdzą w ten sposób kogoś, kto im ufa?

Mary jest zabawna ze swoimi celnymi uwagami, zupełnie prywatnym widzeniem świata i ustawianiem otoczenia z pozycji królowej. Jednak głębiej kryje się przestraszona, stara kobieta, która jest sama na świecie, bezradna, która nie zdoła się skutecznie przeciwstawić nikomu, kto by chciał ją skrzywdzić czy nawet, z dobrego serca, jej pomóc. Kilka dni spędzonych w przychodni, mimo kąpieli, ciepłego posiłku i miłych pielęgniarek, to moment, kiedy Mary wyraźnie gaśnie. Pozbawiona swojego pancerza czuje się wystawiona na widok publiczny, upokorzona, uwięziona i splątana. Na lęki reaguje głośnym zaprzeczaniem, wręcz arogancją. Ona miałaby umrzeć? Ona miałaby zachorować? Ona miałaby sobie z czymś nie poradzić, polegać na innych? O nie. Jeśli już, to nie inni jej, ale ona innym wyświadcza uprzejmości. Na przykład Bennettowi, zaszczycając go własną obecnością na jego podjeździe. A co!

Maggie Smith jako Mary i Alex Jennings jako Alan wspólnie tworzą mistrzostwo krótkich scen i kilkuzdaniowych dialogów. Ona wygłasza swoje opinie, on niczemu się nie dziwi. Nie są może przyjaciółmi, ale są sobie dużo bliżsi, niż im się wydaje. Alan, nie godząc się ze statusem opiekuna, w gruncie rzeczy dokładnie taką pełni rolę. Ten konflikt jest stale obecny w jego życiu: pisarza i człowieka (rozmowy dwóch Alanów to miejscami prawdziwe perełki), ale również pisarza i jego własnego wyobrażenia o sobie jako twórcy. Chciałby tworzyć wielkie dzieła o międzynarodowych szpiegach, ale jego niszą pozostają szalone staruszki i żal, że jednak Proust napisał wszystko przed nim. Zmaga się z materią własnej twórczości i w tym kontekście nieznośna panna Shepherd staje się dla niego niespodziewanym błogosławieństwem, bo to, czego mu nie powiedziała, musi wymyślić sam. I tak przechodzi granicę między odtwórstwem a kreacją, z wdziękiem godząc się ostatecznie z własnym stylem i własnym powołaniem, a nawet z samym sobą. Na tyle, żeby zapewnić Mary odpowiednio kiczowaty finał, właśnie taki, jakiego by chciała.

Ten film to nie fajerwerki humoru ani fontanna akcji, to pełen wdzięku i szczerości komediodramat zostawiający sporo pola do wyobraźni i do refleksji: kim była Mary, zanim dotarła na Crescent, co przeżywała, co jej doskwierało, gdzie była, co widziała. Jak Alan, czujemy dziwny impuls, by dopisywać do jej biografii niestworzone historie, które przecież równie dobrze mogłyby mieć miejsce. Co stałoby się z taką osobą dzisiaj, gdyby zaparkowała po królewsku swoją furgonetkę w centrum porządnej dzielnicy pracowitych ludzi? Prawdopodobnie do rana zgarnęłyby ją stamtąd odpowiednie służby, zawiadomione przez kilku zatroskanych sąsiadów. W latach siedemdziesiątych jednak sąsiedztwo (złożone, wedle słów Bennetta, głównie z „liberalnych intelektualistów z lekkim poczuciem winy”) zawarło niepisany pakt o nieagresji i tolerowaniu Mary. Gdyby ją zapytać, zapewne to oni najwięcej na tym skorzystali.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA