search
REKLAMA
Felietony

GDZIE SIĘ PODZIAŁY TAMTE SEANSE? Kino wczoraj, dziś i jutro

Radosław Dąbrowski

8 lutego 2018

REKLAMA

Źródła, z których czerpią autorzy filmu, to jedno, a drugą kwestią jest poruszany przez nich temat. W powszechnym dyskursie sporadycznie pojawiają się głosy, że wszystko już było, że kino straciło już na siebie pomysł. Oczywiście, że pewne tematy można uznać za wyeksploatowane, ale zawsze można na coś rzucić świeże spojrzenie albo zaproponować nowy sposób, w jaki dane zagadnienie przedstawić. Ponadto postęp technologiczny także poszerza myślenie, czego dowodzi choćby Czarne lustro (2011) – o niejednym wątku z tego serialu kilkadziesiąt lat temu opowiedzieć nie można było. Kwestią jest jeszcze tabu i pytanie, czego kino dotąd nie pokazało. Mieliśmy już w świecie filmu rewolucję seksualną, a filmy typu Imperium zmysłów (1976) przekroczyły barierę subtelnego erotyku i pod względem sugestywności bliżej im do branży pornograficznej. Od wielu lat przemoc nie stanowi dla twórców żadnych granic, choć oczywiście wciąż pojawiają się głosy, że pewne akty zbrodni pokazano zbyt oszczędnie i znajdą się tacy widzowie, dla których rzeź wołyńska w ostatnim filmie Wojciecha Smarzowskiego to w zasadzie nic szokującego. W zestawieniu z innymi kontrowersyjnymi obrazami być może będą mieli rację, ale przecież nie musi być to zarzutem. Poza tym zawsze się pojawia wątpliwość, gdzie znajduje się granica wytrzymałości współczesnego widza. Być może dla widza lepsze jest to, co musi sobie wyobrazić, zaś nie obrazy podane na tacy. Takowe wywołają konkretne wrażenie i w obrębie sztuki również są potrzebne, albowiem świat nie jest różowy, ale na stricte emocjonalnym odbiorze ich potencjał może się wyczerpać (chyba że są jednocześnie przykładem rewelacyjnego rzemiosła technicznego jak Nieodwracalne – 2002). To, co pozostaje w domyśle i po seansie musi zostać dalej wypowiedziane przez widza, może stanowić dla autorów filmu większe wyzwanie i w tego rodzaju pomysłach upatrywałbym rozwój kina. Czyż nie z powodu niepokazania tak znakomitym jest na przykład zakończenie ekranowych przygód Butcha Cassidy’ego i Sundance’a Kida?

Może teraz kilka słów z myślą o młodszej widowni. Życzyłbym sobie, aby w przyszłości przynajmniej w Polsce powrócono do formy w kręceniu seriali młodzieżowych. Możemy się poszczycić wspaniałym okresem w historii z reżyserskim kunsztem Stanisława Jędryki na czele. Wspaniale byłoby, aby ekranowymi bohaterami dla dzieci i młodzieży ponownie stały się postaci na miarę Karioki, Paragona czy Dudusia. Myślę, że to zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż amerykańskie gwiazdy z Disney Channel. Warto byłoby także, aby producenci z Disneya przywrócili swoim animacjom kontekst historyczny oraz kulturowy. Przecież zasłużona klasyka to nie tylko świetna, miła dla oka kreska, lecz także wartościowe odniesienia do dziejów świata i jego dorobku, czego dowodzą Pocahontas (1995), Dzwonnik z Notre Dame (1996), Hercules (1997) czy Mulan (1998).

Wątpliwa jest natomiast zmiana tendencji do produkowania remake’ów oraz (niepotrzebnych) kontynuacji. Co prawda w ostatnich latach jakbyśmy nieco rzadziej doświadczali nieudanego posiłkowania się przez Amerykanów kinem azjatyckim, ale samo zjawisko remake’u jest w historii kina obecne od kilkudziesięciu lat (sporadycznie z niezłymi skutkami, jak w przypadku powtórnej historii o Tonym Montanie) i zapewne się to nie zmieni. Mam tylko nadzieję, że pewne arcydzieła przynależące do, nazwijmy to, kanonu pozostaną nietknięte (a na tym mocno cierpią, np. horrory). I w tym momencie odnoszę się do takich naprawdę rozpoznawalnych, wszędzie i zawsze cenionych utworów. Nie chciałbym, abyśmy  doczekali na ekranie na przykład nowego Vita Corleone – postaci dotąd nieskażonej i pozwólmy jej taką pozostać. Naturalnie nie brakuje znakomitych ponownych odtworzeń danego charakteru i dlatego można dyskutować, czy w roli Kleopatry bardziej przekonująca jest Vivien Leigh czy może Elizabeth Taylor, niemniej… dobrze by było, gdyby za „x” lat nie narodził się pomysł, aby na nowo nakręcić niespełniony romans Ricka i Ilsy, przeskoki na osi czasu w wykonaniu Marty’ego McFlya czy… nawet podróż parowym Hogwart Express.

Odkąd ogłoszono nominacje, można rzec, że trwa sezon oscarowy. Niestety znaczenie kwestii politycznych nasila się i pytanie, czy w przyszłości zostanie to jeszcze spotęgowane. Wielka szkoda, że nie można tego oddzielić od czystego postrzegania sztuki. Już zeszłoroczne nominacje, które były w pewnym stopniu podyktowane manifestacyjną postawą osób czarnoskórych, pokazały, że batalia o najpopularniejszą (żeby nie kwestionować znaczenia europejskich festiwali i pisać o najbardziej prestiżowej) statuetkę filmową na świecie zaczyna się rozgrywać według nowych, dodatkowych reguł. Podobnie jest z tematyką danych filmów. Historia boksera, homoseksualisty, prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, opowieść o Żydach… wydają się gwarancją co najmniej nominacji przy nierzadko wątpliwej jakości samych produkcji.

Z Oscarami jest również problem małego zróżnicowania. Środowisko przydzielające nominacje ma w zwyczaju wybrać kilka filmów i widzieć w nich potencjalnie najlepsze dzieło, reżysera, aktorów, scenariusz, montaż, muzykę…  Często również zdjęcia, choć w kategoriach efektów specjalnych oraz dźwiękowych do głosu zaczynają śmielej dochodzić bardziej widowiskowe produkcje. Oczywiście taka zależność jest zrozumiała pod względem późniejszej światowej promocji danego filmu, jak i zapewne kwestii organizacyjnych (również podczas samej gali i zapraszania na nią osób z danej produkcji), niemniej zagadnienie tego, że coś jest „najlepsze w danym roku” stało się wielką abstrakcją (a może i od początku nią było).

Na koniec powrócę do wątku z początku tekstu… Czyli kina jako miejsca do oglądania filmu. O ile hektolitry Pepsi czy kartonowe wieżowce popcornu są jednym z symboli tej placówki od dawna, tak pragnąłbym, aby w przyszłości kina nie cechowały coraz to śmielsze rozmowy w trakcie seansu i wręcz piknikowa atmosfera. Dobrze by było, gdyby poprzedzający seans Baranek Shaun dał do myślenia i po kilkunastu minutach przed siedzącym na widowni nie tylko nie rozlegał się irytujący dźwięk, lecz aby także nikt tegoż urządzenia nie wyciągał, bijąc światłem po oczach siedzącemu za plecami i nie odbierał połączenia.

Niech kino będzie miejscem kultury, ale nie tylko w znaczeniu sztuki.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA