search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

ŻÓŁTA CEGLANA DROGA #5

Darek Kuźma

30 grudnia 2015

REKLAMA

Koniec roku to zwyczajowo okres podsumowań, list oraz topów maści wszelakiej, co osobiście bardzo sobie cenię, ponieważ takie zestawienia – zarówno własne, jak i innych – pomagają mi uporządkować w głowie myśli, obrazy i refleksje związane z przemijającym sezonem. Natomiast w zalewie najlepszych trójek, piątek i dziesiątek filmów, aktorów oraz reżyserów zapomina się często o innych ważnych elementach dobrych opowieści. Podrzucam więc kilka spostrzeżeń na temat kilku fajnych tegorocznych scen i ich wartości dla pamięci o 2015 roku.

Stary nie jestem, w zasadzie ledwo po trzydziestce, ale z wiekiem czuję w kościach rosnący z roku na rok licznik obejrzanych filmów i seriali. Tak to już jest, że im więcej ich się obejrzało, tym więcej różnych aspektów się w nich dostrzega. Na dobre i na złe. Z jednej strony utrudnia mi to docenianie tych produkcji, które może są fajne i wartościowe, ale próbują mnie czarować tym, co znam już z dziesięciu innych wersji. Z drugiej natomiast takie podejście coraz częściej pozwala mi skupić się na elementach składowych danych produkcji i docenić je za to, czym miały być w zamierzeniu twórców, a co czasami umyka przy jednorazowych spotkaniach kinowych bądź telewizyjnych oraz szeroko pojmowanej pogoni za pamiętnymi wrażeniami. A czyż jest coś piękniejszego od pojedynczej sceny, która wpływa na ostateczny ogląd całości?

mad-max-fury-road-screenshot-charlize-theron-imperator-furiosa-screaming
Kadr z filmu <em>Mad Max Na drodze gniewu<em>

W 2015 roku mnóstwo było fantastycznie zrealizowanych, ujmujących oraz inspirujących scen, w przypadku części z nich gusta widzów z całego świata się zresztą pokrywają. Finałowy popis na perkusji w wykonaniu Andrew Neimana, po zakończeniu którego wielu oglądających Whiplash uświadomiło sobie, że siedzi na krawędzi fotela, kurczowo zaciskając palce. Pożegnanie z Bing Bongiem, które wywołało więcej emocji niż większość filmów aktorskich i jednocześnie podkreśliło w piękny sposób przesłanie W głowie się nie mieści. Pokonana przez własne marzenia, krzycząca w niebo na bezbrzeżnej pustyni Furiosa, znajdująca się w Na drodze gniewu tylko raz na kolanach. Wstępowanie Philippe’a Petita na linę rozpostartą w efektownym 3D pomiędzy wieżami World Trade Center w The Walk. Sięgając chmur. Końcówka Szybkich i wściekłych 7, będąca najlepszym filmowym hołdem dla zmarłego tragicznie Paula Walkera.

Pojawiło się także mnóstwo takich, które zachwycały choćby tylko pod względem estetycznym.

Ilsa Faust z Rogue Nation, która przygotowuje się w zmysłowej żółtej sukni do skrytobójczego zamachu w trakcie wiedeńskiej opery. Abstrakcyjny, szalony taniec Oscara Isaaca i jego żeńskiego robota w takt dyskotekowego hitu, który zupełnie nie pasował do Ex Machiny, ale jednocześnie w przedziwny sposób ją uzupełniał. Co najmniej kilka scen z Birdmana, wliczając w to szczere dyskusje Edwarda Nortona i Emmy Stone na dachu oraz marsz wstydu głównego bohatera w samych tylko gaciach, w rytm fleszy i komórkowych kamer. Jest po prostu całe mnóstwo scen, które w 2015 roku zapadały w pamięci. A najlepsze jest to, że nie ma w tym przypadku złych i dobrych odpowiedzi – zachwycić się można zarówno impresjonistycznymi zachodami słońca w Panu Turnerze, jak i pierwszym startem Sokoła Millennium w Przebudzeniu Mocy.

foxcatcher_good
Kadr z filmu <em>Foxcatcher<em>

Mnie najbardziej w 2015 roku zachwyciła i przejęła scena trudna, bolesna w odbiorze, pochodząca z filmu, którego seans pozostawia w pesymistycznym nastroju. Chodzi o fragment Foxcatchera, w którym John du Pont staje się wolny i jednocześnie na zawsze pokonany – śmierć matki kieruje tego złamanego wewnętrznie człowieka do stajni, oczka w głowie zmarłej, i przepędzenia z niej, jakby w geście ostatecznego buntu, rasowych koni, które były dla nieżyjącej kobiety zawsze ważniejsze od syna. Du Pont, miliarder, samozwańczy filantrop, „złoty orzeł”, staje się w pewnym momencie mroczną sylwetką na tle uciekających w popłochu koni; marnym cieniem, który nigdy nie będzie już w stanie wypełnić swego życiowego celu – zadowolić okrutnej i obojętnej matki, udowodnić jej, że to on ma rację i że warto go kochać. Brutalna w wymowie scena ukazuje całą problematykę Foxcatchera, jednocześnie nic nie ujmując całości, a tylko podkreślając trafne decyzje reżysera Bennetta Millera.

Nie mogę również wyrzucić z głowy pewnej sceny z „Edenu”, który przeszedł niestety praktycznie niezauważony przez polskie kina.

Główny bohater, który śnił kiedyś odważne sny o podbijaniu świata jako DJ, dojrzał, stał się bardziej cyniczny, jeszcze mocniej zagubiony niż za młodu, ale gdy na jednej z imprez natyka się na dziewczynę miksującą kawałki, które napędzały go kilkanaście lat wcześniej, staje w bezruchu, wpatrzony w osobę, której nigdy nie pozna, ale zna tak naprawdę doskonale. Kamera wykonuje jeden długi, powolny, płynny ruch od trzydziestokilkulatka do naście lat młodszej kobiety, tracąc po drodze kilkukrotnie ostrość, a w tle leci melancholijne Within Daft Punk ze swoim „tyle jest rzeczy, których nie rozumiem / we mnie jest cały świat, którego wyjaśnić nie umiem”. Scena jest niekoniecznie pesymistyczna, bardziej słodko-gorzka, gdyż w pierwszej kolejności akcentuje przemijalność wszystkich i wszystkiego, ale jednocześnie ustanawia muzykę jako uniwersalny język łączący ponad pokoleniami i utraconymi/jeszcze nie wyśnionymi marzeniami.

kingsman_good
Kadr z filmu <em>Kingsman Tajne służby<em>

Żeby nie było tak negatywnie, podziwiam także perfekcję techniczną oraz filmową odwagę Matthew Vaughna i Colina Firtha, którzy w Kingsman: Tajnych służbach dokonali czegoś dość rzadkiego – stworzyli obrazoburczą, przesadnie brutalną, niemożliwie krwawą scenę ludzkiej jatki, podczas której to sceny nie przestawałem się śmiać i bić jednocześnie braw wszystkim zaangażowanym. To chwila rodem z kina exploitation – podniesiona świadomie do potęgi, przekraczająca granice dobrego smaku. I zrealizowana tak, że mam zamiar do niej jeszcze często wracać i oglądać cały ten amok i dekapitacje. Tak jak do sceny z nierównych Tajemnic lasu, w której grający książęta Chris Pine i Billy Magnussen śpiewają odę do samych siebie, zwaną stosownie Agony! Rozrywane mniej lub bardziej patetycznie koszule, szalejące w kadrach męskie ego i libido oraz perfekcyjne komediowe wyczucie aktorów, w szczególności Pine’a, który nigdy w niczym nie był lepszy.

Zupełnie niekomediowa, choć jak na ironię prezentująca smoliście czarne poczucie humoru, jest scena z lawiną z Turysty, filmu – uwaga, herezja! – który moim skromnym zdaniem powinien był otrzymać w tym roku Oscara, a nie był nawet nominowany. Żadna osoba w tej scenie nie ginie, ostatecznie nic się tak naprawdę nikomu nie dzieje, lawina była bowiem kontrolowana, ale w rezultacie całego zajścia umiera zaufanie człowieka do człowieka: żony do męża, który wolał ratować siebie niż rodzinę. To, co zrodziło się z prymitywnego instynktu samozachowawczego, szybko staje się katalizatorem ekranowych pytań bez odpowiedzi oraz jątrzących refleksji nad kondycją ludzkiej – nie tylko męskiej – natury oraz presją i oczekiwaniami współczesnego świata.

force-majeure-avalanche
Kadr z filmu <em>Turysta<em>

Równie wielkie, choć zupełnie inne emocje zapewnił mi fragment z Rozumiemy się bez słów, w którym córka, aspirująca do kariery piosenkarki, daje wokalny popis życia na sali, na której znajdują się członkowie komisji oraz jej głuchoniemi rodzice i brat. Dziewczyna śpiewa klasykę francuskiej piosenki tak, że nie można się nie wzruszyć i jednocześnie tłumaczy wszystko, o czym śpiewa, co przekazuje jej głos, na język migowy, wywołując łzy również u tych, do których jej występ był przede wszystkim skierowany. A oni nie potrzebują słyszeć, żeby zrozumieć. No i zaskakująca w każdym kadrze ludzko-psia końcówka Białego Boga, która mówi więcej i trafniej o sednie tolerancji niż setka przeciętnych filmów obliczonych na wywoływanie tanich emocji.

Oba przywoływane momenty, a także fragment z „Turysty”, to relatywnie proste sceny, które pokazują, że przy odpowiedniej dozie kreatywności z wszystkiego da się wyciągnąć frapującą treść.

Nie mogę również zapomnieć o wyjątkowej scenie z serialu Pozostawieni, z trzeciego odcinka pierwszego sezonu, dokładniej rzecz ujmując. Grany przez Christophera Ecclestona pastor stawia na szali ruletki w kasynie dosłownie wszystko, a kiedy w kluczowym momencie kamera ukazuje jego pooraną zmarszczkami i zmartwieniami twarz, po kilku sekundach milczenia rozbłyskującą uśmiechem małego, niewinnego dziecka, na ekranie dzieje się coś niesamowitego. A ja przeżywałem z nim całą tę scenę, lepiej zrozumiałem wszystko, co do niej doprowadziło i co stało się później. Przyjąłem także ten fragment za audiowizualne motto całego serialu, który opowiada przecież o ludziach walczących z tym, co im siedzi w głowach i sercach.

leftovers_good_2
Kadr z trzeciego odcinka <em>Pozostawionych<em>

Kolega redakcyjny zwykł mawiać, gdy się na kogoś irytował lub chciał udowodnić swoją rację, że pokazuje danej osobie księżyc, a ta dostrzega jedynie palec. Z każdym kolejnym rokiem uświadamiam sobie coraz mocniej, że zarówno w życiu, jak i w kinie warto dążyć do tego, by zauważać i to, i to. A skoro jest już tak blisko nowego roku, który – przynajmniej w sensie filmowym – oferuje tymczasowe wyzerowanie licznika, pozwolę sobie życzyć wszystkim właśnie takiego oglądania, obserwowania oraz oceniania. I kolekcjonowania scen, zwłaszcza tych fajnych bądź inspirujących w trudny do zdefiniowania słowami sposób. A jeśli znajdziecie chwilę czasu, podzielcie się także tymi fragmentami, które zapadły wam w pamięć w 2015 roku.

Napisz prywatnie do autora.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA